Jeśli przez pół nocy męczy mnie sen o telefonie od Minister Edukacji o konieczności przygotowania nowych lektur
szkolnych mających wyprzeć złe nawyki nauczycielskie, to nie mogę nie napisać o
tych książkach. Tym bardziej, że pół z połowy z tej nocy próbowałam zdecydować,
które z tytułów powinny znaleźć się na tej liście…
Ta seria nie powinna już gościć w naszym domu. I sama jest sobie winna,
bo także dzięki niej (dwa lata temu), obecna drugoklasistka samodzielnie wzięła się za naukę czytania, nie
zważając na odkładanie tego „na później” przez instancje rodzicielskie i
odmienną metodę przetestowaną na starszym bracie. Nowe części (poniżej na zdjęciu) pojawiły się przypadkiem, w ramach
niespodzianki i nieoczekiwanej paczki (pozdrawiam wydawnictwo, tylko skąd ma
mój adres?)
Czytam sobie…
Mocno rozbudowana już w tej chwili seria, z trzema poziomami książek i
tekstów w niej zawartych. Spójna i
przejrzysta koncepcja: poziom 1 „Składam słowa” (poniżej), poziom 2 „Składam zdania” i poziom
3 „Połykam strony”.
.jpg)
Pierwszy etap to już
dwanaście części – odrębnych książek, z różnorodnymi historiami. Każda – tylko z
„podstawowymi” głoskami (bez dwuznaków, trudności ortograficznych i nosówek),
prostymi zdaniami (pojedyncze), małą ilością tekstu (i słów).
Przygotowanie takich tekstów to wyzwanie dla twórcy (i twórczyni). I
niekiedy to widać w kulejącym rytmie zdań (bo nie wolno użyć pasującego słowa,
ale „zakazanego” ze względu na ograniczoną liczbę liter). Nie zawsze na miejscu,
na tym poziomie, są zbyt długie i „kłopotliwe” wyrazy (demonstruje,
transparent w „Franek i miotła
motorowa”).
Sporą rolę na tym etapie odgrywa ilustracja (w większości), „prowadząca” opowieść. W „dodatkach” – system nagród (motywujący?):
naklejki i dyplom. Do tego jeszcze pytania pomocnicze (dla dorosłych;),
sprawdzające zrozumienie tekstu.
Chciałoby się podsumować: zestaw (niemalże) „podręcznikowy”… Czy
idealny?
Etap drugi to tuż cztery
razy więcej tekstu (wyrazów), dłuższe zdania (także złożone), elementy dialogu,
wprowadzenie pierwszej „trudności ortograficznej” (wyrazy z „h”). Obraz nadal w dużej mierze towarzyszy
tekstowi, prezentując (podobnie jak w poziomie 1) warsztat i dość interesujące
(w większości) dokonania kilku ilustratorów „środka”. „Składam zdania” to etap
już całkiem rozbudowanych i wciągających
historii. Naklejki - medale i dyplom
obecne.
Elementem różniącym te części to
dodatkowe „dymki” obecne na stronie. „Składam słowa” wprowadza tak powszechną w
polskiej szkole metodę głoskowania (która formalnie ma chyba więcej
przeciwników niż entuzjastów). Poziom drugi – wprowadza elementy sylabizowania
(a więc dla niektórych „podstawową” metodę czytania). Czujni bądźcie więc wobec
okładkowych zapewnień „Zgodne z zaleceniami metodyków”. Może i zgodne z tymi,
którzy wierni są (mimo wszystko) metodzie głoskowania. Ale patrząc na dzieci –
niektórym nawet to nie szkodzi… Jak się uprze – to i tak się nauczy czytać. Nie
forsowałabym jednak na siłę tego sposobu, a o serii „Czytam sobie” nie myślała
w kategoriach „podręcznika do nauki czytania”.
Etap trzeci przywraca „szkolne”
(znane z lektur) proporcje pomiędzy tekstem i obrazem. Słów tutaj znacznie
więcej, zdania bardziej złożone i obecna jest cała rozpiętość wyrazów „z
trudnościami” (rz, sz, dz, dź itd.) Jako dodatek pojawia się „słowniczek” z
nieznanymi terminami.
Egmont, jako wydawca serii (wydawca prowadzący: Katarzyna Sendecka) zadbał
o niezwykle konsekwentne budowanie tej koncepcji . Przyklaskuję zestawowi
nazwisk autorów (i tekstu, i ilustracji), którzy tworzą kolejne książki. Serce rośnie, patrząc na rozwijające się
pomysły: zwłaszcza jeśli chodzi o nowe tytuły w cyklu „Fakty” udowadniające, że
opowieści służące do nauki czytania mogą być wciągające, dotyczyć spraw
istotnych i intrygować do dalszych poszukiwań. Patrząc na fascynację moich „prywatnych”
dzieci, nawet najprostszymi historiami z „Czytam sobie”, zalety tej wyjątkowej (jak na polskie realia)
inicjatywy widzę gdzie indziej: te książki (nie „książeczki”!) w świetny sposób
budują poczucie sukcesu. Nie chodzi o naklejki (w naszych kilku egzemplarzach raptem
ubyło jednej) i nagrody zewnętrzne.
Dziecko w momencie „wrażliwym” na zdobycie umiejętności czytania
dostaje do ręki historię emocjonującą i wciągającą, która prowadzi go do
sukcesu: Pierwszej samodzielnie
przeczytanej książki. I wszystko w niej pomaga mu zdobyć ten wierzchołek
(wielkość czcionki, miejsce i ilość tekstu na stronie, obecność ilustracji). Taką drogą i takim szlakiem, którymi jest gotowe pójść. Może to od razu
będzie etap „składam zdania? A może na długo zostanie przy pierwszym poziomie?
Ważne, że buduje się rytuał. Przyjemność z czytania i obcowania z książką. Od
poziomu „Połykam strony” do czytania obszerniejszych tekstów jest całkiem
blisko (zwłaszcza jeśli po drodze jeszcze traficie na serię o Lassem i Mai).
Wszystkie (skromne formatem a leżące jak ulał w dziecięcej dłoni) książki z serii „Czytam sobie” są świetnym narzędziem do
budowania otoczenia sprzyjającego edukacji dziecka . Choć buntuję się przeciwko
„jedynemu słusznemu” głoskowaniu, widzę w tych książkach pomoc dla tych, którzy
(nie widzieć czemu) biedzą się „jak zindywidualizować naukę czytania” w klasie
mocno zróżnicowanej czy jak zachęcić dzieci do czytania. Dlaczego lektury to zawsze i jeden i ten sam
tytuł dla wszystkich? „Czytam sobie” to
gotowe antidotum na kłopot z „lekturami szkolnymi”, zwłaszcza że na etapie edukacji
wczesnoszkolnej chodzi o techniczne
umiejętności opanowania czytania. I pokazanie dziecku, że kontakt z książką
jest frajdą i przyjemnością. Czy pomogą tutaj ziejące stęchlizną karty „Doktora
Dolittle”, i „Nie płacz koziołku”? To pytanie chcę zadań obecnemu nauczycielowi
siedmiolatki, która i tak, bez względu na wszystko, a głównie – na szkołę –
będzie czytać.
Bo:
(kładąc się spać)
-Oooo matkoo! Nie wiem jak sobie
poradzę jutro w szkole.
Ja mam taki wielki talent!
.jpg)

.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Mój Synu również zabrał się za czytanie. Składał już literki, więc pominęliśmy etap 1 i zaczęliśmy od razu od 2. Teraz już kupiliśmy ksiązki z etapu 3 i zobaczymy, jak dziecku pójdzie :)
OdpowiedzUsuń3 etap jest na tyle uniwersalny, że wciąga i znacznie bardzo zaawansowanych czytelników. Tyleże "nieekonomiczny" ;)
UsuńZgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, mnie także głoskowanie mierzi. Niestety córka uczyła się głoskując i IMO bardzo jej to przeszkadzało. Syna już od razu przyzwyczaiłam do sylab i zaczął czytać dwa miesiące przed 5 urodzinami. Teraz sylabizuje pierwszy etap, bo dłuższe teksty jeszcze za trudne i jest bardzo dumny, że sam. Naklejki są, córka zużyła jedną.
OdpowiedzUsuńNawet nie chodzi o indywidualne odczucia - wychodzi to podczas pisania (problemy z głoskami zmękczonymi, "y" przy spółgłoskach lub jego brak w wygłosie); u syna uczonego (w domu) metodą "101 kroków" (dominuje metoda sylabowa, ale nie jest jedyna) - nie ma tych problemów...
UsuńNaprawdę? nie zdawałam sobie z tego sprawy. Moja starsza ma wielkie problemy ze zmiękczeniami, może to wina głoskowania? Nie znam tej metody, ja całkiem chałupniczo sama zrobiłam karteczki z sylabami, jak widziałam, że zaskakuje angielskie trzyliterowe słowa. Nie czekałam, aż będzie za późno tylko wskoczyłam z sylabami i od razu złapał.
UsuńDziękuję za ten post - przesyłam go nauczycielom ze szkoły mojej córy - na początek;)
OdpowiedzUsuńNa początek dłuuugiej drogi? Trzymam kciuki za wytrwałość, ja chyba mam kryzys, przynajmniej w tym jedynym przypadku...
UsuńWczoraj rozmawiałam z polonistką (uczy klasy 4-6, ale znam ją z edukacji wczesnoszkolnej): zachwyca się serią "wojenną" literatury (>Zaklęcie na "w"< wprowadzone do biblioteki w liczbie pozwalającej na traktowanie go jako potencjalnej lektury) - lekko zdziwiona mówi,że nikogo nie trzeba ścigać z czytaniem. Czytają (!). I jeszcze chcą więcej...
Złudzeń nie mam, ale nadzieję na nieliczne przypadki ozdrowienia tak!
UsuńPozdrawiam ciepło i zagrzewam do boju. Ja nie wytrzymałam z przymkniętymi oczami...