Pierwszoklasistka zapytana o wrażenia orzekła, że to taka ksiażką, z której można się dużo nauczyć. Czego się nauczyłaś? NIC. A czegoś dowiedziałaś się? NICZEGO, bo WSZYSTKO już widziałam.
Bez trudu odgadła się więc dydaktyczne intencje najnowszej książki Oli Cieślak. Nie wiem jak z diagnozą jej skuteczności...
Daruję sobie przekonywanie, że siedmiolatka jest adresatką tej książki. Bo nie jest.Kto nim jest?
Sztywne karty, rymowane, zabawne dwuwersy (niekiedy z Post Scriptum lub przypisami). Do tego - "niegrzeczne" pandy popełniające wszystkie grzechy i przewinienia przed którymi przestrzega rymowana twórczość autorki. Ołówek, flamastry, akwarela. Niekiedy zbyt hojne żonglowanie półproduktami: postaci, rekwizyty, czcionka i zabawa w "malowanie" typografii. Trochę tego za dużo jeśli to dla najmłodszych.
A do tego przypomina mi się zasada znana psychologom i pedagogom (zwłaszcza przedszkolnym): co ZOBACZY (nie tylko) maluch, jeśli powiesz dziecku "NIE WYOBRAŻAJ" sobie różowego słonia na suficie?
Nie wiem czy mogę obiecać Wam skuteczność (przynajmniej tę wprost) dużo mniej ascetycznej, niż "Od 1 do 10", najnowszej książki Oli Cieślak. Nie zmienia to faktu, że moje dzieci bawiły się nad nią przednio (czyżby sprawił to lubiany przez dorosłych dydaktyzm?), przypominając teraz w odpowiedniach momentach kluczowe dwuwersy. A po półgodzinnym obcowaniu z książką siedmiolatka wpadła na klucz ukryty w tytule (młodszym trzeba tłumaczyć?!). Czy w związku z tym nie wypada zwrócić uwagi, że dzieci jeśli się uczą, to na wzorcach?
Podobno współcześnie nastąpił odwrót od koncepcji dorosłego arysty, który "poucza" (i naucza), po to, aby przyjął rolę "wiecznie dziwiącego się dziecka" i jego punkt widzenia. Decyzję, po której stronie się opowiedzieć udało się podjąć Oli Cieślak w "Od 1 do 10". W najnowszej książce - według mnie - niekoniecznie. Co na to dzieci? Moje czytają "Lekcje niegrzeczności" :)
Wbrew stronie tytułowej?
Dziękujemy wydawnictwu Dwie Siostry za chwile zabawy z niegrzecznymi pandami.
"Co wypanda a co nie wypanda" Ola Cieślak, Wydawnictwo Dwie Siostry, 2014
A więcej o konkursach w "grzeczności" i nie tylko u Marcina Wichy>>>
15 komentarzy:
Staram się mieć dystans do książek autorskich, ale jakoś mi nie wychodzi. Z bólem stwierdzam, że nie wszyscy ilustratorzy powinni brać się za pisanie.
A którego ilustratora/autora masz na myśli? ;)
Pytasz o nazwiska? Mam kilka typów, ale nie będę tu wymieniać. Licho nie śpi ;).
Ojej, to "licho" zabrzmiało groźnie :) Może lepiej jednak odsłonić swoje poglądy?
Regularnie to czynię. Tym razem zamilknę. :) Znowu wyjdzie, że Mała Czcionka tylko się czepia i to w dodatku nie merytorycznie, tylko pokątnie w komentarzach. Ble. ;)
W komentarzach także można merytorycznie :)
Ale rozumiem,że nie chcesz opinii radykałki (nie masz czasem wrażenia, że trzeba odpuścić? :)
I odpuszczam. Ty pewnie też czasem musisz. A co do książek autorskich, odnoszę wrażenie, że na polskim rynku wydawniczym, a nawet gdzieś nieco niżej, bo jeszcze w stadium pomysłu, panuje brak kooperacji. Wielu zachłannie uprawia swoją działkę, zamiast szukać ciekawych pomysłów na szersze projekty. Mamy ostatnio na tapecie "Rzecz o tym jak paw wpadł w staw", fantastyczny przykład współpracy wybitnego ilustratora i genialnej poetki. Nie mogę się od tej książki oderwać. Zaraz obok, również intensywnie okupowane przez Sadzonkę, "Drugie urodziny prosiaczka" Agnieszki Woldańskiej. Uwielbiam jej rysunki, ale fabuła i styl jest poniżej krytyki. Zresztą Woldańska nagminnie marnuje swój potencjał.
Chyba nie chodzi o żaden przymus zewnętrzny, ile zachowanie swoich własnych (wygórowanych?) wymagań do kieszeni.
Brak kooperacji? Może. A może zamknięcie się "na swoim poletku". Niechęć przed uczeniem się od innych? Od jakiegoś czasu zastanawiam się dlaczego nikt z piszących (probujących pisać) nie przychodzi na spotkania z "zagranicznymi" autorami, którzy często sprzedają świetne warsztatowe pomysły.
A Woldańska> Ola :)
Jasne. Ola. Nie wiem czemu mi pasuje Agnieszka... ;)
Ale po co się uczyć? Zajrzałam z ciekawości do sieci, żeby poczytać recenzje "Prosiaczka". Wszyscy zachwyceni. A przecież to nie jest odosobniony przypadek. Jest popyt, jest podaż. Smutne.
Nie możemy wymagać, aby inni krytykowali to, co i według nas nie spełnia pewnych standardów. Zgubna jest taka jednomyślność i jednorodność. Pogodzić się trzeba z istnieniem nurtu "rozrywkowego" i "ładnego". Gorzej, jeśli on stanie się obowiązującym standardem. I tyle.
Lubię zwracać uwagę na te książki, które potrafią łączyć wiele aspektów. Nie można nieustannie pokazywać palcem "beee, nie ładnie i głupie" ;)
PS.
A mój "Paw" jest fatalny pod względem fotoedycji. Zupełnie się u nas nie przyjął.
Zgoda, że nie wszystkim musi się podobać to samo. Nie wymagam również od bloggerów, żeby mieli nie wiadomo jak wysublimowany gust, podobnie jak nie uważam siebie za autorytet w dziedzinie książki dla dzieci. Marzy mi się po prostu, żeby literatura dla dzieci zasłużyła na równie poważne traktowanie, jak to się dzieje w przypadku książek dla dorosłych. Może wtedy twórcy trzy razy pomyślą, zanim coś wypuszczą w świat. A dopóki blogosfera będzie przewodnią siłą krytyczną, nie wróżę tu specjalnych zmian.
:D
rozbawiłaś mnie albo może bardziej to, jak pofrunęły moje wyobrażenia o "poważnym traktowaniu" i widok tego, co wydaje się dla dorosłych ogłaszając każdą książkę "arcydziełem".
Lecz tak, masz rację. "Poważnego traktowania" brak. Dlatego zżymam się zawsze na te hasła o "ksiażeczkach dla dzieci" w mediach.
Tylko trzeba pamiętać, że "poważne traktowanie" nie wyklucza nurtu rozrywkowego :)
Mała czcionko, my kręcimy nosem, ale "się podoba" >>> http://www.otymze.pl/2014/08/ba-ta-czy-jakos-tak.html
Ale za to jak ładnie napisane. :)
:) i ładne zdjęcia
Prześlij komentarz