Po dzisiejszej debacie "Dziecko & Książka" muszę zaaplikować sobie antidotum. Słowa, słowa, treść, tekst. Miłe, przyjemne, radosne czytanie. Czytanie... Trochę na przekór temu, co niektórym kojarzy się wyłącznie ze słowem "książka" i "czytanie". Książka, w której czyta się "jedynie" obraz.
"Wielki piknik" to w pewnym sensie kontynuacja "Gdzie jest tort?" - w pierwszej części dwa szczury kradną urodzinowy tort. To wątek główny, bo obok dzieje się mnóstwo innych. "Wielki piknik" sprytnie nawiązuje do znajomości postaci z pierwszej części i ich perypetii. Co więcej, igra z naszymi oczekiwaniami i stereotypami "czarnych bohaterów".
The Tjong-Khing rysując- opowiadając historię każdej postaci każe zrewidować nasze wyobrażenie o niej. Pojawiają się i inne wątki - współdziałania w grupie, zależności łączącej "ludzi" w małej społeczności, ról społecznych i prostych zasad przyczynowo-skutkowych (patrz motyw rozrzuconych papierków ;)
Oczywiście tego wszystkiego nie powiedziała ani 5-latka, ani 7-latek. Razem mamy frajdę z poszukiwania odpowiedzi na zagadkę niemalże kryminalną, ze śledzenie perypetii zakochanej pary czy pewnego dość łakomego zwierzątka... A ja obok mam przyjemność podsłuchania dyskusji jak to można nabrać się i (zbyt) łatwo kogoś ocenić. Posłuchać wymyślonych historii. Zastanowić się nad rolą zmiany perspektywy na ilustracji, rolą innego planu i nad tym, na ile (pod)świadomie odbiera to dziecko, wychowywane - podobno - w świecie kultury obrazkowej. A "Słowa, słowa, treść, tekst"?!
Czasem jestem leniwą matką. I lubię widok moich dzieci z książkami, z którymi doskonale radzą sobie sami. W dodatku "Wielki piknik" to jedna z książek, które otwierają oczy, prowokują wyobraźnię i rozwiązują języki. Powieść bez słów,a jednak każdy może ją czytać po swojemu i opowiadać za każdym razem inną historię. Po naszym domowym sukcesie „Gdzie jest tort?” dzieci szukają tortów, tym razem na pikniku…
„Wielki piknik” The Tjong-Khing. Wydawnictwo EneDueRabe 2012.
2 komentarze:
Tak źle było na debacie? Napiszesz coś?
Uch, no dobrze nie było... Króluje termin "książeczka" i "obrazki" -apel o poważne traktowanie dziecko - odbiorcy książki (co jest świadectwem takiegoż myślenia?) nie był raczej skuteczny.
Ponieważ w debacie uczestniczyła "publiczność" tzn zaproszenie goście (bardzo fajny pomysł, szkoda, że było mało czasu) - bibliotekarki, nauczycielki, rodzice i uczniowie (nieliczni z podstawówki, więcej z gimnazjum i LO) - można było przekonać się jak to jest "z przeciętną świadomością". I okazuje się, że pewien bunt rodzi apel o karmienie dzieci obrazem - różnorakim. Gimnazjalistki w ogóle twierdzą, że "ilustracja" jest niepotrzebna w książce, bo odbiera pole naszej wyobraźni. Smutne, że nie miały w ogóle kontaktu z książką, w której obraz jest czymś więcej niż odbiciem tekstu... Ciekawe co będą mówić moje dzieci za lat kilka....
Nawet wśród "ekspertów" widać potrzebę zorganizowania spotkania tylko na temat tego "jak może WYGLĄDAĆ książka"...
Prześlij komentarz