Trochę z powodu aury, trochę z tego, że to książka na "tu i teraz", najwięcej z chęci podzielenia się tym, jak ta książka do mnie przemówiła...
Niepozorna w swym formacie książka autorska Joanny Concejo ukazała się w wakacje w – nomen omen – wydawnictwie Wolno. Wspominałam już kiedyś o niej przy okazji wspaniałego lubelskiego festiwalu Miasto Poezji i cały czas mam w pamięci tembr głosu autorki czytającej pierwsze akapity. Od ostatniego, łódzkiego spotkania (podczas Festiwalu Książki Obrazkowej Kropka+Kreska) , próbuję jednak oddzielić to, co „biograficzne” i związane z figurą autorki od tego, co „mówi tekst”. W tym przypadku: wielowymiarowy tekst kultury, który nie jest tylko sumą (a może iloczynem) słowa i obrazu, ale i opowieścią o tym jak patrzymy i widzimy „w czasie”. To także książka, którą przez swą formę czyni przedmiotem rozważań także sam proces zapisu, warsztat i metodę twórczą.
Pisanie o tej książce jest o tyle trudne, że jej znaczenia można rozpatrywać wielopiętrowo trzymając reżim intelektualny, ale nie da się mówić o niej bez zgody na pochłonięcie nas przez tę opowieść. Bo to opowieść emocji, przepojona uczuciami i z równą mocą mogąca uruchamiać różne ich rejestry.
To także jedna z tych książek, które wyzwalają termin „książka obrazowa/obrazkowa” z miejsc zarezerwowanych dla kultury adresowanej do dzieci. Szukając formuły dla niej nazwać ją można też rysunkowym notatnikiem poetyckim, szkicownikiem z zapisem chwil i momentów…
Dla mnie „Kiedy dojrzeją porzeczki” to opowieść,
w której wielowymiarowym bohaterem jest czas.
Czas wspomnienia i oczekiwania.
Sam tytuł wskazuje już jasno na kierunek: Kiedy…
Książka ta składająca się z wizualnych notatek, szkiców z fotografii (a może z pamięci fotografii, na których często blakną twarze albo inne szczegóły?) zamknięta jest pomiędzy okładkami pokazującymi dwie perspektywy. Tej pierwszej , bliskiej i intymnej– portretowi głównego bohatera, Henryka (w znaczących, „metafizycznych”, błękitach) towarzyszy tylnia – szeroki kadr pozwalający sięgnąć w dal wzrokiem. Natura i „towarzysząca” przestrzeń , która staje się świadkiem a może miejscem, gdzie równolegle „toczy się” życie i świat, pojawia się i w środku. Karteluszkom ze szkicowymi zapiskami i „okruchom rzeczywistości” Henryka towarzyszą pejzaże i otwarcie się na skalę „makro”. Takie obrazy, kiedy nagle podnosimy wzrok skupiony na drobiazgach i widzimy wszystko szerzej, kiedy zamyślamy się a może kontemplujemy świat…
Z drobiazgów i okruchów w tej książce skompletować można zapewne wiele opowieści. O samotności, oczekiwaniu, braku, miłości, która odeszła (skończyła się?), rodzinie czy bliskości, która ma swoją historię czyli początek i koniec… (na nowo wciąż powtarzany w jakiejś ogólnej perspektywie) Od początku tę historię możemy układać ze szkiców fotografii: zdjęć dziecka i dorosłych, portretu małżeńskiego po znaczący rysunek, symbolicznie odcinający się fragmentem kolorowego fartucha.
Tekst w tej książce podzielony na kilka fragmentów wyznacza swoisty rytm w opowieści. Otwierające ją akapity wyprzedzają stronę tytułową, przekornie mówiąc o tym „więcej czasu”, podczas gdy dalsze karty portretują Henryka w jego starości i samotności. Może także – w żegnaniu się i odchodzeniu, choć droga która przebywa główny bohater zatacza koło: od wyjścia z domu po powrót pod jego drzwi. Ten krótki i czasowo ograniczony spacer – zamknięty w obserwowaniu świata, oczekiwaniu na zmianę i przełom (list), uldze z tego, że wszystko toczy się starym rytmem – staje się okazją pokazania tego, ile dzieje się równocześnie w równoległych „rzeczywistościach”/ światach: wspomnieniach, pamięci miejsca, towarzyszącej naturze.
„Kiedy dojrzeją porzeczki” ma w sobie coś z medytacji. Daleko jej jednak do modnego mindfullnes, szkoleń z „zarządzania stresem” czy skrojonych na potrzeby rynku mantr. To taka uważność swojskiej codzienności: początku deszczowej jesieni, ze wspomnieniami, ale i nadzieją na kolejną wiosnę – czas rozkwitu życia i dojrzewających, intensywnych w swym zapachu porzeczek.
„Zanurzenie się” w tej opowieści i refleksja nad wybraną dla niej formułą („szkicownik” czy „brudnopis”, który dopiero dostanie „właściwą” formę) sprawia, że książka ta staje się dla mnie próbą uchwycenia czasu – intymnego i prywatnego. Z jednej strony – unikalnego i jednostkowego, z drugiej – powtarzającego prawidłowości życia ludzkiego.
Książka Joanny Concejo przez swą formę pokazuje, że „wszystko dzieje się równocześnie”, ale i to, że za każdym razem zapisanie tego może być zupełnie inną opowieścią, kryjącą się za kolejnymi filtrami, które nakładamy patrząc na świat. „Kiedy dojrzeją porzeczki” to też pełna ciszy, spokoju i zgody, lekcja uważności z kilkoma ważnymi dla mnie słowami, które wciąż do mnie wracają: patrzeć na malutkie rzeczy. Zobaczycie je?
"Kiedy dojrzeją porzeczki" Joanna Concejo. Wydawnictwo Wolno, 2017
5 komentarzy:
Dzięki za recenzję. Jak zwykle rozwalasz człowieka wrażliwością spojrzenia. :) A książka jest na mojej liście must have.
Hmmm... nie wiem czy mój plan to "rozwalanie" ;) Do "must have" dodaj październikową (najprawdopodobniej) premierę , w której Joanna Concejo "ilustruje" (?) tekst Olgi Tokarczuk. W Łodzi na festiwalowym spotkaniu widzieliśmy ogrom pracy rysowniczej (coś tam można podejrzeć na blogu J.C.)
PS. Dzięki za dobre słowo :)
Dzięki. Biegnę podpatrywać. :)
Czekałem na twój kolejny wpis i cieszę się, że jest. Mam nadzieję, że będzie więcej...
Panie Czytaczu :) miło, miło... Dziękuję.
Pozostaje mi dodać, że i ja mam nadzieję na więcej (od jakiegoś czasu), ale czy życie pozwoli... zobaczymy.
Prześlij komentarz