6 września 2011

Antoni Marianowicz



Urodził się w roku 1923, przeżył lat 80 oraz "Hitlera i Stalina, którzy mieli do niego pretensje o niesłuszne pochodzenie: rasowe, klasowe i wszelkie inne..." Nie mogę się oprzeć - zacytuję fragment wywiadu z Antonim Marianowiczem, w którym ze znamiennym dla siebie wdziękiem kreśli autoportret: 

Moja wczesna młodość przypadła na lata, kiedy nie miałem okazji z niej korzystać. I wtedy właśnie przezornie zaoszczędziłem sobie trochę tej młodości na stare lata. Poza tym byłem zawsze pesymistą. Dlatego wszystko, co mi się jako tako udaje, budzi we mnie ogromną radość i chęć do życia. Zwłaszcza wtedy, kiedy patrzę na tłumy zawiedzionych i złorzeczących losowi optymistów.





Dziwną sławę ma dzisiaj poetów elita:
Często czyta się o nich, lecz ich się nie czyta.

No i po co ludziom poezja? Nie raz się nad tym zastanawiam podglądając współczesność, choć jestem raczej specjalistką od prozy (także tej życiowej  ;) Marianowicza wyciągnęłam "przy okazji" "Alicji w Krainie Czarów", mocnego - wakacyjnego - zdystansowania się do realności i trochę w poczuciu obowiązku, bo mały (i smakowity!) tomik wydany już jakiś czas temu przez Dwie Siostry przemknął jakoś bez echa.

A warto wziąć go do ręki - cudny, przyjazny dłoni format, mięsisty, stylowo "przyblakły", doskonały papier, a przede wszystkim - finezja Antoniego Marianowicza, zabawa słowem i niuansami języka, zderzaniem sensu i bezsensu. A do tego ilustracje Janusza Stannego. To lubię!




Antoni Marianowicz, związany swego czasu ze "Szpilkami", nałogowy twórca limeryków (jeden z ich zbiorów zatytułowany znacząco "Uśmiech bez kota"...) tworzy dla dzieci wiersze krótsze i dłuższe; mniej lub bardziej absurdalne, zawsze - igrające (z) językiem, wieloznacznością wyrazów, składnią i rymem. Urzeka mnie w jego twórczości "dziecięcej" (traktowanej na równi z tą niepoważną, dorosłą) żonglowanie wszelkimi niuansami słów, ukrytymi w nich sensami, pokazując jak pod powierzchnią oczywistości słowa, dogrzebać się można skarbów - błyskotliwych spostrzeżeń. 

Jego poetyckie działania adresowane do dzieci to nie tylko radosna twórczość pt. "Bawimy się w rymy", bo do tego talentu dokłada jeszcze swą błyskotliwość, szczyptę czarnego humoru, dużo absurdu, zarażając radością i frajdą z manipulowania słowem. 






Bo język jest giętki (jak mawiał poeta). A purnonsensowy dowcip, wywracanie słów "na drugą stronę", szczypta absurdalnej poezji bliskie jest chyba dziecięcemu doświadczaniu słowa. 

Lubię Marianowicza za finezję, za pokazywanie dzieciom, że język nie jest ponurym zbiorem norm i reguł, gramatyki i ortografii, to żywa materia, z której ulepić można co tylko się zechce. Oby się tylko chciało. 
I wbrew pozorom - wywracanie "do góry nogami" wymaga wytrwałego tropienia sensu, dociekliwości i błyskotliwości. Uchwycenia esencji i pielęgnacji inwencji twórczej. Może po to nam poezja?



"Raz czterej mędrcy..." Antoni Marianowicz, il. Janusz Stanny. Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2011.

Brak komentarzy: