Co przymierzam do tej książki kolejną "definicję", wychodzi mi na to, że pasuje. I mimo to, albo właśnie dlatego, czuję lekki zawód.
Tomiego Ungerera pokochał, już jakiś czas temu, pięciolatek za "Rodzinę Mellopsów". "Księżycolud" i "Otto" wydane na początku tego roku przez Format czekały już sporo na swoją kolei. Tego pierwszego przywołała chyba najbliższa pełnia Księżyca (już dziś) i widok z balkonu.
niestrudzony obrońca wartości, takich jak tolerancja i wzajemne poszanowanie kultur, a także zagorzały przeciwnik rasizmu - Tomi Ungerer, urodzony w 1931 z Strasburgu. Nie ominęły go wojenne zawirowania i nazistowska indoktrynacja w szkole w Alzacji. W kolejnych latach, jako indywidualista kroczy własnymi drogami, dużo podróżuje i angażuje się politycznie. Zazwyczaj demonstruje swoje przekonania w bardzo radykalny sposób.
I widać to w "Księżycoludzie". Nie ma tu zniuansowania i "odcieni szarości". Jest Księżycolud i karykaturalny obraz ludzi "na Ziemi". Po jednej stronie - ten "jasny, czysty i szlachetny", po drugiej - ciekawscy, żądni sensacji, nieprzyjaźni i zaściankowi mieszkańcy fascynującej planety.
Księżycolud to Ktoś, kogo zarys postaci można wypatrzeć na tarczy Księżyca w pełni. To jego świetliste mieszkanie w kosmosie. Piękne, ale nudne. Dlatego tęsknota za zabawą i tym, co "tam na dole" każe mu chwycić za ogon spadającej gwiazdy i dostać się na Ziemię. Jego przybycie wzbudza spore zamieszanie, co mocno ironicznie pokazuje Ungerer. Ciężko jednak wytłumaczyć kilkulatkowi - esencji ciekawości - wyśmiewane zjawiska "psychologii tłumu", podążającego za Strażą Pożarną, Wojskiem, Policją. Swoje dokłada jeszcze przedstawienie "komitetu powitalnego" Księżycoluda - operowanie stereotypami w stanie czystym: chłop (jak można się domyśleć) z widłami - esencja "prymitywnego wieśniaka" żyjącego w strachu przed Obcym, pełen złości mały kundel szczerzący zęby i "paparazzi" żądny sensacji.
Biedny Księżycolud. Został uznany za najeźdźcę. Zamknięty w więzieniu. Z perspektywą specjalnego sądu. Wszystkie "siły polityczne" nie przewidziały jednak tajemniczego zniknięcia więźnia.
Księżycolud zaczął się rozkoszować wolnością i urokami "łona natury". W wizji Ungerera jedynie zwierzęta i przyroda nastawieni są przyjaźnie. Bezkarnie może się on jeszcze pojawić na balu przebierańców. Tylko maski i odwrócenie codziennego porządku wywołują przychylne nastawienie do "Inności"...
Księżycolud już nigdy nie wrócił na Ziemię. Bo i po co? Zrozumiał, że Inny nigdy nie zaznałby na niej spokoju. Niewesoła to czarno-biała wizja świata. Jest przybysz - pełen ciekawości i otwartości i "nasi" - z widłami, podejrzliwy, ciekawscy bez grama życzliwości, nieufni, rządni sensacji. Władza, która "musi się wykazać". Nie wiem na ile to lekcja tolerancji. A na ile krzywe zwierciadło i mocno ironiczny portret naszej cywilizacji. Bardziej dla dorosłych niż dla dziecka ("kultura" i "natura" są tutaj wyraźnie przeciwstawione). Nie jestem niepoprawną optymistką w ocenie ludzkiej kondycji. Ale wierzę, że niekoniecznie słuszny jest tak jednostronny i radykalny obraz "świata wobec Innego" podstawiony pod nos dziecka.
Próbuję podejść do tej historii z różnych stron - w Księżycoludzie można zobaczyć też Dziecko, traktowane często jak "przybysz z kosmosu". Można rozszyfrować i inne tropy. Szkoda, że tym ironicznym portrecie zabrakło wyjścia poza proste stereotypy "tolerancji i nietolerancji", sięgnięcia po niuanse i dostrzeżenia czegoś poza prostym podziałem dobrzy - źli.
Dziecko jest cudzoziemcem, nie rozumie języka, nie zna kierunku ulic, nie zna praw i zwyczajów. Niekiedy samo rozejrzeć się woli; gdy trudno, prosi o wskazówkę i radę. Potrzebny przewodnik, który grzecznie odpowie na pytanie.
Szacunku dla jego niewiedzy!
(...)
Szacunku dla pracy poznania!
J.Korczak, fragment "Prawo dziecka do szacunku"
"Księżycolud" Tomi Ungerer, przeł. Michał Rusinek. Wydawnictwo Format
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz