To książka o
dziewczynce, która nie widziała tego, czego nie chciała; a widziała, to czego
chciała – orzekła wczoraj moja „osobista” dziewięciolatka. Dziś na spotkaniu
z Jarosławem Mikołajewskim (łódzki festiwal Puls Literatury) podkreślił on,
że dzieci mają ten dar – gotowość do przekraczania granic. „Dziecko nie widzi
przeszkód”. Może stąd ta poetycka opowieść adresowana właśnie do „małych”?
Główna bohaterka Nabu traci dom. I wbrew woli najbliższych
wyrusza w podróż. Z nadzieją. Wierząc, po dziecięcemu, w „daleką,
nieograniczoną przestrzeń”, w świat. Choć to niepojęte, paradoksalnie – dla niej jest oczywiste. Że świat należy do ludzi.
Wraz z dziewczynką przemierzamy pustynię, niewidzialne, ale
bolesne granice. Razem z Nabu przeprawiamy się przez morze, widzimy łodzie, które „stają się”
tylko wtedy, kiedy się za nie odpowiednio zapłaci. Docieramy też do lądu „po
drugiej stronie” – tam, gdzie plaża kojarzy się relaksem i miło spędzonym
czasem. Do bezpiecznego brzegu. I wraz z Nabu obserwujemy zgromadzonych ludzi, uniwersalnych
„funkcjonariuszy” porządku (żołnierzy, policjantów i celników). Oczami małej
dziewczynki widzimy tę sytuację utkaną z opowieści tysięcy – „grę”, którą
próbuje zrozumieć. Tylko stawka jest w niej niesłychanie duża – życie…
Połowa tłumu
wskazywała domy, połowa morze.
A raczej nie wskazywała, tylko wskazuje.Teraz.
Bo to jest właśnie ta chwila.
Jarosław Mikołajewski zawiesza głos. Czeka na
rozstrzygnięcie – otwiera przestrzeń na rozmowę. Jaki kierunek wskażemy Nabu?
Czy pozwolimy, by się ogrzała, wypoczęła i znalazła dom? Czy wskażemy morze i
każemy jej znowu wejść do wody?
Sam obraz także zawiesza głos – pozostawiając nas na brzegu morza.
Ilustracje Joanny Rusinek poetycko współgrając z metaforyczną opowieścią,
wydobywają z niej emocje i podkreślają, że cała historia budowana jest na
dziecięcym widzeniu i wyobrażeniu świata. Tekst ucieka od oceniania,
jednoznacznych etykiet, dosłowności. Obraz, operując perspektywą, proporcjami i
momentami ekspresywną kreską, mocniej gra na naszych emocjach.
Choć w samej historii nie pojawia się bezpośredni zwrot do
odbiorcy, to wyczuć można to napięcie w zawieszeniu głosu, braku zakończenia.
To od nas oczekuje się odpowiedzi i reakcji na to, co zrobimy z tą mocno zakorzenioną
jednak w rzeczywistości historią. Jak ją
od-czytamy z dzieckiem. Bo nie jest to raczej
książka, z którą zostawiamy go samo. Cenne to prowokowanie do rozmowy.
Niedosłowność
i metaforyczność prowokuje także do zajrzenia w głąb siebie i przyjrzenia się regułom,
które przyjęliśmy za oczywiste: Co sprawia, że granice są granicami? Kto i
dlaczego decyduje o możliwości ich przekraczania? Dlaczego niektórzy mają być
odpowiedzialni za los czy przypadek, który sprawił, że urodzili się po
nieodpowiedniej stronie? Czy wybrani ludzie mogą mieć nieograniczoną władzę nad
innymi – słabszymi? Dlaczego tak się dzieje? Co możemy zrobić – teraz, „Bo to
jest właśnie ta chwila”?!
Jarosław Mikołajewski i Joanna Rusinek dali nam książkę –
pytanie. Poważnie traktując młodego czytelnika. Uczynili z anonimowej relacji o
dramatycznych losach uchodźców – jednostkową historię małej dziewczynki, być
może rówieśniczki czytających. Co z nią zrobimy?
"Wędrówka Nabu" Jarosław Mikołajewski, ilustracje: Joanna Rusinek. Wydawnictwo Austeria, 2016.
PS. Tekst o książce powstał wcześniej, a na dzisiejszym
spotkaniu z Jarosławem Mikołajewskim, zobaczyłam, jak bez umizgiwania się do
dzieci, partnersko, potrafi w ciągu 45 minut przejść od realistycznych
historii, z których powstała „Wędrówka Nabu” do poetyckiej opowieści i rozmowy
o mechanizmach świata, które opowiadają za dramat Aleppo i wszystkich, którzy w
ucieczce widzą szansę na życie.
Bardzo mądra rozmowa, która jak widać było – wyzwala w
dzieciach chęć pytania. Jedno z ostatnich, bo rozmowa została stanowczo
przerwana, brzmiało „Co trzeba, żeby być takim pisarzem?” Jarosławie
Mikołajewski – dziękuję w imieniu społeczności za odpowiedź: „Trzeba rozmawiać z ludźmi”.
Wstyd mi za organizatorów (przedstawicielkę) Pulsu Literatury
za zakończenie spotkania "bo już czas na następne”. A klasa
się na nie nie wybierała, a i event "z dziecięcą gwiazdą" odbył się w
innej sali (i skali). Główną przyczyną okazało się zwinięcie banneru i
przeniesie go piętro niżej… No i Pani odpowiedzialna była za robienie zdjęć… Po
co więc rozmawiać o największym problemie świata?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz