Po (w trakcie) politycznych zawirowań, chwila relaksu przy powieści, która i tak, dzięki niebywałemu instynktowi (szczęściu?) wydawnictwa Dwie Siostry, wstrzela się w aktualne tematy: edukacji, patriarchalnego modelu społeczeństwa i sytuacji kobiet.
„Ewolucja
według Calpurnii Tate” to tytuł, który wieloznacznie wskazuje na dwa filary
powieści: obecność i znaczenie teorii Darwina w świecie konserwatywnego Teksasu
końca XIX wieku oraz zmianę, jaka zachodzi w jedenastoletniej bohaterce.
Przyjemna i intrygująca lektura. „Dziewczyńska”, choć z
założenia przełamująca stereotypy. Historia, którą się czyta lekko, dość
grzeczna w swej opowieści o buncie. Powieść, która pragnie oczarować
czytelniczkę kostiumami „z epoki” (a przynajmniej ich wyobrażeniem) i zmianą
bohaterki. Nie wiem czy ta powieść to kandydatka do feministycznej wersji Bildungsroman
– powieści o dojrzewaniu, ale może warto tak o niej pomyśleć?
„O pochodzeniu gatunków” – dzieło, które stało się sprawcą
światowego zamieszania, cytowane w „Ewolucji według Calpurnii Tate” wyznacza
rytm kolejnych rozdziałów opowieści. Poznajemy w niej dość liczną rodzinę, naszkicowaną
to naiwnie, to lekko ironiczną kreską. Narratorka i tytułowa bohaterka w
centrum swojej opowieści sytuuje
najważniejsze relacje: z zasadniczą i dość oschłą matką, dziadkiem, który
wydawał się kandydatem na miejscowego dziwaka, (a okazał się przewodnikiem i
inicjatorem intelektualnego fermentu w Calpurnii) i starszym bratem. W tle pojawiają się jeszcze
pozostali bracia (w sumie, z najstarszym Harrym, sześciu), nieobecne miejsce po
ojcu (w myśl patriarchalnej wizji odpowiada on na utrzymanie rodziny i
reprezentowanie jej na zewnątrz, nie zaś – za uczestniczenie w jej życiu…),
echa po zniesionym (przynajmniej formalnie) niewolnictwie i zapowiedź końca
świata napędzanego „węglem i olejem”.
Wbrew temu, co przeczytaliście przed chwilą nie jest to powieść z tak
bogatym tłem społecznym, jak może się to wydawać. Pewne tematy i problemy
zaledwie są zasygnalizowane, środek ciężkości przesuwa się stałe ku
jedenastoletniej bohaterce, relacjom z najbliższym otoczeniem i jej stopniowo odkrywanej pasji przyrodniczej,
potrzebie samodzielności i samostanowienia, zrywania ze stereotypowym (nie
tylko XIX-wiecznym) wyobrażeniem roli kobiety i rozbudzanej świadomości.
Czas w świecie przedstawionym biegnie od upalnego lata 1989
roku do pierwszego dnia Nowego Roku (1900) lecz nie jest, jak chciałaby autorka
„pierwszy dzień nowego wieku” (XX wiek zaczyna się w roku 1901). Jacqueline
Kelly, jak sama się przyznaje w posłowiu, w dość swobodny sposób podchodzi i do
samej historii Teksasu, naginając pewne fakty. Wydaje się, że wszystko to po,
aby jej bohaterka, krok po kroku, wraz z zyskiwaniem samoświadomości i
pragnieniem wolności wchodziła w „nowy świat”. Wszystko cudowanie są składać
tak, by ułatwić Calpurnii odkrywanie „niemożliwego” – Od pierwszego rozdziału,
w którym narratorka testuje granice buntu stopniowo ścinając włosy (tak, by
uszło to uwadze matki) do ostatnich akapitów, w których pozwala sobie na
samotną radość z odkrytej wolność (jej
zapowiedzi?) i z pierwszego w swoim życiu śniegu.
„Ewolucja według Calpurnii Tate” to debiut literacki Jacqueline Kelly, lekarki
i prawniczki urodzonej w Nowej Zelandii, mieszkającej w Kanadzie. Przyznam, że nieufnie podchodzę
do literatury z tamtego kręgu kulturowego i nie czuję się raczej spadkobierczynią
„Ani z Zielonego Wzgórza” (w dialog z którą, chcąc nie chcąc, Calpurnia się
wpisuje). Zastanawiam się co spowodowało powstanie powieści i osadzenie jej w
realiach „Południa” (z żywymi wspomnieniami wojny secesyjnej), tuż po zniesieniu niewolnictwa? Braki w tym, co serwowała dziewczętom literatura
tamtego okresu? Czy „edukacja przyrodnicza” jak sugerują niektórzy? A może
Darwin i wyimki z „O pochodzeniu gatunków” są jedynie pretekstem?
Czy kryje się za tym tęsknota za powieścią dla dorastających
dziewcząt w przebraniu w strojach „z epoki”. I to za taką, która nie byłaby
łzawym romanse, w którym bohaterki z wdziękiem osuwają się na wszelkie sprzęty?
A może Kelly miała ambicje, by stworzyć swoją opowieść „o pochodzeniu” nowego
gatunku, jakim jest (hipotetyczna) współczesna, wolna kobieta, realizująca się
tam gdzie odnajdzie swoją pasję?
- Z jakiej racji mam się uczyć szyć i gotować? Po co?
Możesz mi powiedzieć? Możesz?
(...)
- A co to w ogóle ma być za pytanie? (...)
Mój Boże, co za fatalna odpowiedź. Czyżby świadczyła o tym, że pewne sprawy
mamy tak głęboko wpojone, że przyjmujemy je jako oczywiste
i nigdy się nad nimi nie zastanawiamy?
Wszystko to jednak wygląda na dość tradycyjny
model powieści, z tezą. Dla nieco młodszej od narratorki czytelniczki nie są
jasne przywoływane realia historyczne czy tło społeczne, dla mnie – widoczne
są szwy i ściegi w tej przeliczonej i
zaplanowanej powieściowej konstrukcji. Brak mi nie tyle opisów przyrody (kto dziś
zmusi do ich wczesne nastolatki?), ile solidnie zarysowanej mapy świata
przedstawionego, pozwalającej mi zbudować choć podstawowe wyobrażenia: jak
wygląda dom Państwa Tate i jak się ma jego usytuowanie wraz z plantacją do miasteczka.
Gdzie jest rzeka, stały cel wędrówek głównej bohaterki? Jak wyglądają osoby z jej najbliższego otoczenia? Wszystko to sprawia, że po przyjemnej lekturze
pozostaje poczucie niedosytu i wrażenie „skalkulowania” powieści na ograniczoną
ilość stron, temat i podjęte wątki…
A może obydwie, z dziewięciolatką, czujemy się bardziej
spadkobierczyniami dalekiej od oczywistości „Ronji, córki zbójnika”? Może jesteśmy bardziej „z lasu” niż „z
plantacji bawełny”?
"Ewolucja według Calpurnii Tate" Jacqueline Kelly, tłum. Katarzyna Rosłan. Wydawnictwo Dwie Siostry, 2016.
3 komentarze:
Ta książka mnie intryguje od chwili, kiedy zobaczyłam zapowiedź, ale Twoja opinia mnie nieco zniechęciła. Mam prawie dziesięcioletnią córkę i odczuwam brak dobrych, oryginalnych powieści dla niej. W większości powielane do znudzenia te same schematy, w lepszym lub gorszym wykonaniu. Szukam inspiracji. Może podzielisz się kilkoma tytułami powieści wartych uwagi, które podobały się Twojej dziewięciolatce i Tobie? Niekoniecznie nowości.
"Ewolucja według..." nie jest schematyczna (czy to sugeruję?), to dobra powieść, ale... (jest kilka "ale);
po Astrid Lindgren, która wg mojej córki nawet po śmierci zasługuje na Nagrodę Nobla :) wszystko wydaje się "za mało"...
Ostatnie fascynacje:
1. po pierwsze "Ronja" i długo, długo nic ;)
2. "Mała Nina"
3. "Gofrowe serce"
była też "Tonja z Glimmerdalen", ale po ponownej lekturze "Ronji" miłość nieco osłabła
Poza tym, wszyscy, w damsko-męskim zestawie kochamy "Tsatsikiego" (głównym bohaterem jest chłopiec).
Mam też poleconą (wierzę w to polecenie) "Królową Solę", ale nie mam przeczytanej.
Zapytam jeszcze 9-latkę, ale myślę, że podium się nie zmieni ;)
Chłopięcy bohaterowie nam nie przeszkadzają, ale do Tsatsiki'ego jeszcze nie doszłyśmy. Książki Marii Parr i trylogia Szczygielskiego to chyba jedyne wyróżniające się na plus współczesne powieści, które ostatnio czytałyśmy (klasyki tu nie wliczam).
"Królowa Sola" - nie skojarzyłam tytułu, ale kiedy zobaczyłam okładkę, przypomniało mi się, że miałam ją jako dziecko. Jednak zupełnie nie pamiętam ani treści ani swoich wrażeń. Muszę sprawdzić, czy gdzieś jeszcze ją mam.
Prześlij komentarz