23 listopada 2010

Kęstutis Kasparavicius

Ilustracje dopracowane w każdym calu, precyzyjna kreska, która nie wyklucza jednak poezji. Tradycja doprawiona humorem i szczyptą absurdu. Kęstutis Kasparavicius - litewski ilustrator, twórca książek autorskich, doceniony na świecie, od niedawna - w Polsce.




Nie znoszę słowa "pouczająca". Natrętny dydaktyzm to jedna z najgorszych rzeczy, która może się przydarzyć książce dla dzieci. A "Marchewiusz Wielki" jest określany właśnie takim epitetem. Lecz czy "pouczająca"może być ksiażka, która zaczyna się od słów "Dedykuję Mgle na parapecie"?

Pewnego zimowego, pochmurnego dnia
wśliznęła się przez małą szparę w oknie
i rozgościła się na parapecie, naprzeciwko 
mojego biurka. I tam pozostała.
K.K.

Ową Mgłę można interpretować na wiele sposobów. Być może odsyła ona do tego, szczególnego, rozpoznawalnego widzenia świata, które odbija się w ilustracjach Kasparaviciusa. Docenią je i jego książki zwolennicy tradycyjnej wizji książki dla dzieci. Lecz, mam nadzieję, nie tylko oni. Zadziwiająca jest dokładność i precyzja kreski Kasparaviciusa. Jednak nie ucieka on i od humoru, i absurdalnych elementów  świata swych książek, i szczypty poezji. 

Historia opowiedziana w "Marchewiuszu Wielkim" jest prosta (i kojarzyć się może z podobnymi fabułami, jak choćby "Kto z was chciałby  rozweselić pechowego nosorożca" L.Kołakowskiego). To opowieść o małym zajączku, który "niczym się nie różnił od innych zajączków", jednak pewnego dnia, niezadowolony z tego, co zobaczył w lustrze postanawia się zmienić. Zmartwiony swą "małością" i słabością, wprowadza w życie plan - zmienia swą marchwiowo-kapuścianą dietę na życie pełne słodyczy. "Czasy się zmieniają (...). Teraz wieją nowe, o wiele słodsze wiatry." - tłumaczy swojej mamie zajączek.




Konsekwentnie, całe dnie spędzając przy stole, Marchewiusz zmienia zwyczaje swego rodu i zaczyna jeść tylko słodycze. A jego "szary i nudny świat rozjaśniło wiele nowych, jaskrawych i dotychczas niewidzianych przez niego barw". Między wersami można wyczytać: zajączek jest przekonany, że zmiana diety zmieni również jego życie, a sens i urok istnienia gwarantują słodycze. 
W poczynaniach Marchewiusza wspiera go rodzina. Łatwo godzi się na zmianę, którą wymyślił, a miłość do Zajączka przekłada się na ilość dostarczanych mu ciast, tortów, babeczek, sufletów, budyni, kołaczy i "kruchych ciasteczek mamusi". Wkrótce działania bliższej i dalszej rodziny nie wystarczają  - zatrudnieni zostają dostawcy z Głównej Fabryki Tortów i Ciast. A rozmiary Marchewiusza wymuszają na rodzicach wyprowadzkę z domu, do namiotu rozbitego w ogrodzie...


Mieszkanko rodziców Zajączka przeniesione do ogródka. I ten sedes... :)


Wprawdzie Zajączek momentami zastanawiał się nad losem swojej rodziny, jednak nic nie zmusiło go do podjęcia jakiegoś działania. Aż do momentu, kiedy jego problem stał się tak duży, że sam Marchewiusz zaczął się nie mieścić w domku. Wtedy wezwani przez niego strażacy pomagają mu się wydostać z - jakby nie było - klatki, a wszyscy mogą zobaczyć jak jest duży i gruby. 
Marzenie zajączka zostało spełnione, jednak czy przynosi mu szczęście? Zamiast podziwu spotyka go strach i przerażenie. Jego rozmiary sprawiają mu kłopot i wcale nie przynoszą satysfakcji. 

Przez cały ten czas Marchewiusz nosi marynarskie, dziecięce ubranko i tylko zmienia się jego rozmiar. Pomimo tego, że rośnie - jest cały czas zdziwiony i smutnym dzieckiem. Na ilustracjach Kasparaviciusa widać go albo samego przy suto zastawionym stole, albo - samotnego gdzieś obok rodziców (na foteliku odwróconym do nich tyłem, jak i do telewizora, w którym widać jakąś "miłosną" scenę; czy obok stołu - przy którym mama gości sąsiadkę i nieobecny tata czyta gazetę).

Portret rodzinny


Ta prosta historia, dzięki towarzyszącym jej ilustracjom, odsłania drugie dno. Miłość rodziców, którą oni "gwarantowali" okazuje się bezradna i ślepa. Nie potrafi zajączka z opresji. 
Otuchę przynosi dopiero wesoła, podskakująca, biała Króliczka z dalekiego Przedmieścia (spotkana nomen omen na ul.Nadziei). Namawia Marchewiusza na "Wyjątkowo Łagodną Dietę Warzywną", a także wspólne tańce i pląsanie. Na Przedmieściu. Tam, gdzie według jego taty żyje się wyjątkowo prymitywnie, a zdaniem Króliczki -  powietrze jest wyjątkowo czyste.




Na początku Marchewiuszowi wprowadzanie zmian idzie ciężko, jednak pierwszy wieczór w klubie tanecznym z czarującą Króliczką robi swoje... Wprawdzie rodzicielska miłość była bezradna i nie mogła pomóc zajączkowi, lecz wybawieniem okazała się dla niego inna miłość - zakochanie i prosta akceptacja.  
Tylko jednego zajączek nie mógł zrozumieć - "dlaczego zimny prysznic jest częścią Diety Warzywnej. To jasne, że warzywa należy ciągle podlewać, aby lepiej rosły. Ale po co podlewać zająca?"



Na ostatniej stronie "Marchewiusza Wielkiego" znajdziemy notę odautorską - słowa skierowane do każdego, kto poczuł się choć raz "zbyt mały i zbyt niepozorny". A pewnie zdarzyło się to prawie każdemu... Co wtedy robić? "(...) lepiej pójść potańczyć, lepiej coś zaśpiewać, narysować lub pobiegać i nie zawracać sobie głowy tym, że można wydawać się zbyt małym lub zbyt niepozornym" .
Buntuję się więc, że historia Marchewiusza ma być tylko "pouczająca". Jest taka, ile w niej wyczytamy. Nie ma tu oskarżeń, rad i wskazówek. Jest prosta historia, żart, nieco absurdu i otucha, którą spotyka się na ulicy Nadziei...


PS. Ja stanęłam przed jeszcze jedną zagadką: Co "znaczy" pojawiająca się łapa jakiegoś gada (żaby?), kradnąca słodycze i ogłoszenie przed klubem tanecznym, który odwiedzają Marchewiusz i Króliczka ("Niemile widziane oślizgłe płazy i inne mokre, w wodzie mieszkające stworzenia, a zwłaszcza komary!"). Tajemniczą żabę wytropiłam też we "Florianie Ogrodniku" Kasparaviciusa. Zapraszam do wpisywania hipotez w komentarzach :)







Dziękuję wydawnictwu Martel za udostępnienie książki

"Marchewiusz Wielki" Kęstutis Kasparavicius, tłum. Alina Kuzborska. Wydawnictwo Agencja Librone, 2010.

Brak komentarzy: