15 października 2017

Bez niezależnej krytyki będzie tylko promocja


Post niżej, w naszej rozmowie wokół książki "Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo" Pan Czytacz z bloga  Co czytam Kontantemu i Matyldzie wspomniał o pewnym problemie, który co jakiś czas do mnie wraca:

Nie czytałem innej recenzji tej książki w negatywnym tonie. Blogerzy mają dużo złego do powiedzenia o nowych powieściach Twardocha, Witkowskiego czy Zaddie Smith, ale o literaturze dla dzieci nie warto... 


Chodziło o pewną konkretną książkę, ale problem do mnie wraca, kiedy wędruję sobie po blogowych  (i nie tylko) wpisach o nowościach z działu "dla dzieci i młodzieży". Z różnych przyczyn nie nadążam, nie ogarniam, wiele nowych książek mnie omija i pragnę dowiedzieć się "czy warto"... Zwłaszcza w kontekście edukacyjnych działań. 

Najczęściej niestety wszystko (na pozór) jest "świetnie", książka jest "niezwykła" czy "poruszająca",  ale okazuje się, że zdjęcia głównie sprzedać mają "emocje" (ach, ach, te twarze uroczych dzieci, kawa, kwiaty, zwierzaki, zabawki... )  a wpis ani słowem nie wspomina, że w sumie dana pozycja nie wnosi niczego nowego. I specjalnie nie daje do myślenia (tak, to mój fetysz). Jeszcze czymś innym jest unikanie krytyki, bo pojawia się problem "obrażania się" -  "środowiska", wydawcy, twórcy... Wszystkich, których gdzieś poznaliśmy, bo ten świat akurat jest mały, a my cenimy sobie sympatię czy możliwość ciekawych rozmów...

Brakuje mi dyskusji. I właśnie o niej, na blogu (firmy) ad-fontes.pl relacja z ciekawego spotkania we Wrocławiu, bo podobno literaturę nie tylko warto czytać, ale i o niej dyskutować.  Niestety, wszystko tylko w kontekście tego  co "dla dorosłych" > Bez niezależnej krytyki będzie tylko promocja

I co Wy na to? Naprawdę musimy gonić za tymi wszystkimi nowościami? Wpisywać się w przekonywanie innych, że to "koniecznie", "objawienie" i "niezwykle interesujące"?

33 komentarze:

momarta pisze...

W pełni się zgadzam z tytułowym zdaniem.
Niestety, żyjemy w świecie, w którym wartością jest celebryctwo. W internecie liczy się klikalność. Darmowe egzemplarze książek (przesłane przez wydawcę, a czasem nawet samego autora) wywołują efekt zwrotny w postaci pochlebnego tekstu (bo przecież trzeba się odwzajemnić). Każdemu poza tym jest miło, gdy w odpowiedzi na jego pełen entuzjazmu post, odezwie się sam autor, nieprawdaż? I tak to się kręci, i moim zdaniem kręcić będzie w najlepsze nadal. Czy tylko w przypadku książek dla dzieci? Nie sądzę.

Całkiem inną natomiast sprawą jest to, że każdy z nas odbiera książki inaczej i to, co daje do myślenia Tobie, nie musi dać do myślenia mi.

Anna pisze...

Moim zdaniem nie, nie gonię, sięgam po nowości, gdy nikt o nich juz nie pamiętam. Ksiązki dla dzieci czytamy wiele razy i wierni jesteśmy tym, które mamy od lat. Co ciekawe mimo że docierają do nas nowości, to te stare najbardziej lubimy. Nie boję się wyrażania swojego zdania i mam ten sam fetysz :)

poza rozkładem pisze...

Momarto, nie oczekuję jednorodności w odbiorze i zgodności w myśleniu; ale za wartościowe uznaję, jeśli ktoś wyjdzie poza emocje i zachwyt nad "ładnością", spróbuje zajrzeć pod podszewkę...

Nie twierdzę, że gonitwa za nowościami i opisy zgodne z tym, czego "oczekuje wydawca" (?) po nadesłaniu darmowego egzemplarza (lub z tym, co sobie myślimy o tych oczekiwaniach ) ma miejsce tylko na terenie pt "książka dla dzieci";
raczej chodzi mi o to - na co zwrócił uwagę Pan Czytacz - że o wiele częściej możemy liczyć na głosy krytyczne (w potocznym sensie) na blogach o literaturze dla dorosłych.
Czy faktycznie to wszystko co ukazuje się "dla dzieci" jest takie warte uwagi? Takie pytanie sobie zadaję.

poza rozkładem pisze...

Anno :) może to odległość robi swoje?

Zastanawiam się teraz co to znaczy "wyrazić swoje zdanie" - myślę, że większość z nas, "blogerów", jest przekonana, że wyraża swoje zdanie...

5kropek pisze...

Osobiście, jeśli spotykam książkę, w której np. "nic nie ma", jest mętnie i nieciekawie napisana, z ilustracjami od których oczy bolą, to o takiej książce na blogu w ogóle nie wspominam, bo mi szkoda na to czasu. Łatwiej się recenzuje książki trochę dobre i trochę złe gdy np. książka zawiera dobre ilustracje, ale miałką treść i na odwrót, ale nie ma ich aż tak dużo. Nie tak łatwo o obiektywną krytykę, skoro wiadomo, że np. są dzieci które lubią słuchać wierszyków i takie, które nie wytrzymują przy nich ani chwili, choć z pewnością, co do samej treści, zawsze można się jakoś do niej odnieść z punktu widzenia dorosłego..

Synkowe czytanie pisze...

Przyznaję, że czasami po prostu nie chce mi się pisać o książkach słabych - wychodzi ich zbyt dużo. Czasami znaczenie ma także promocja i coś, co nazywam głosem ogółu - jeżeli na wielu blogach, w prasie i w portalach wszyscy zachwycają się daną pozycją, to trudniej napisać o niej krytycznie. Może pojawiać się wtedy pytanie, co ze mną jest nie tak, że nie widzę, jakie to dobre. Nie wiem także, czy aż na tak wielu blogach "dla dorosłych" publikowane są recenzje krytyczne - może bardziej jest to pytanie o etykę blogerów i politykę wydawnictw.

poza rozkładem pisze...

5kropek... mnie niekoniecznie chodzi o książki "mętne i nieciekawie napisane, z ilustracjami od których oczy bolą"... Raczej pytam się o to, co niby ładne, ale... nikt nie kwapi się do powiedzenia "król jest nagi".

A w obiektywnej krytyce wcale wg mnie chodzi o gusta i nie jest ona od tego, by mówić, co ma się dzieciom podobać. To podobna historia jak z dietetyką i choćby ładnie skrojonymi frytkami...

poza rozkładem pisze...

> Synkowe czytanie: bardzo dziękuję za to pytanie/ujawnioną wątpliwość "jeżeli na wielu blogach, w prasie i w portalach wszyscy zachwycają się daną pozycją, to trudniej napisać o niej krytycznie. Może pojawiać się wtedy pytanie, co ze mną jest nie tak, że nie widzę, jakie to dobre."

No właśnie, dlaczego?

Przyznam,że ja sobie często zadaję sobie pytanie: "co jest ze mną nie tak, że ciągle kręcę nosem"?

Agnieszkagg pisze...

Niestety jako czytelniczka blogów muszę się podpisać pod tym postem i pod słowami Pana Czytacza. Brakuje mi pogłębionych recenzji książek dziecięcych i własnych refleksji autorów na ich temat (niestety dotyczy to również profesjonalnych recenzentów). Recenzji skłaniających do dyskusji, a nie tylko opisów, pod którymi można jedynie napisać: "Cudna książka! Muszę ją mieć!". Nie chcę uogólniać, ale mam wrażenie, że wiele nowych blogów książkowych niebezpiecznie zbliża się do blogów lifestylowych, gdzie wszystko musi być ładne, pastelowe, książka musi dobrze wpasowywać się w kompozycję "flat lay", a do takiej wizji krytyczne recenzje nie pasują. I odwrotnie, często blogi najbardziej interesujące w warstwie tekstu mają prostą oprawę graficzną, ale pewnie też przez to trudniej zdobywają popularność.
I jeszcze zjawisko, o którym napisała Momarta - darmowe egzemplarze wytwarzają sieć zależności bloger-wydawnictwo. Kiedy widzę, że na blogu pojawiają się głównie "recenzje" nowości dostarczone przez wydawnictwa, z reguły przestaję go czytać, bo zwykle nie znajduję w postach nic, czego nie wywnioskowałabym sama po przeczytaniu opisów promocyjnych i kilku przykładowych zdjęć wnętrza. Są oczywiście wyjątki. Natomiast w sytuacji gdy blog ma służyć przede wszystkim zdobywaniu korzyści "majątkowych", nawet jeśli tym majątkiem jest książka za 30 zł, to trudno się zdobyć na krytycyzm. Moja znajoma blogerka, zresztą autorka świetnego bloga, którego niestety zawiesiła z braku czasu, mówiła, że nigdy nie zgodziła się na przesłanie książki przez wydawnictwo, żeby nie stracić niezależności i mieć pełną wolność wypowiedzi.

Pan Czytacz pisze...

Dobrze cię rozumiem, bo ja też wciąż tak myślę. A dyskusja, którą tutaj zaczęliśmy nie jest prosta, ponieważ skupia się w niej wiele czynników, wiele oczekiwań, wiele wyobrażeń. Chyba jednak powinniśmy od czasu do czasu ją podjąć – wszak dobrze sobie, raz na jakiś czas, wylać na głowę kubeł zimnej wody.

Uważam, że ulegliśmy trochę fetyszowi (skoro słowo już padło…) promowania czytelnictwa. Coraz częściej wydaje mi się, że to hasło nic nie znaczy. Pokazujemy piękne kadry, piszemy gładkie frazy, zachęcamy do sięgnięcia po dany tytuł i wydaje nam się, że oto robimy coś dobrego, niesiemy kaganek oświaty, nawet w pewnym sensie kreujemy jakieś postawy! Może rzeczywiście niekiedy się udaje, ale nie zawsze.
Doszliśmy już do takiego momentu, że produkcja wydawnicza po prostu nas zalewa. Z prostego rachunku wynika, że nie wszystko może być dobre i wartościowe. A mam też wrażenie, że wydawnictwa już nauczyły się jak wydać książkę, żeby nie było wstydu. W jednym kapeluszu mamy pisarki i pisarzy, w drugim ilustratorki i ilustratorów. Oczywiście mówię sprawdzonych nazwiskach. Z każdego losujemy jedną kartkę i już jest książka. Czyż nie tak to nieraz wygląda? Ja bym naprawdę chciał niekiedy więcej ognia w tych recenzjach i dyskusjach. I tak, potwierdzam: na blogach o literaturze „dla dorosłych” jest więcej krytycznych opinii. Inna sprawa, że tych blogów jest więcej.

Piszecie, że szkoda wam czasu pisać o rzeczach słabych. Ja uważam, że powinniśmy to robić. To też jest element misji, żeby wskazywać słabiznę, odsiewać ziarno od plew – w supermarketach, gdzie wielu ludzi ma jedyny kontakt ze słowem drukowanym i wyciąga z kotłowaniny w koszu jakąś książkę dla dzieci za 9,99 nie leżą raczej wydawnictwa Dwóch Sióstr czy Wytwórni. Leży Olesiejuk czy Papilon. Leży tandeta. Estetyczna, językowa. Uważam, że powinniśmy pokazywać: patrzcie ludzie tak wygląda shit. Musimy zdać sobie sprawę, że ten świat, w którym dzieci siedzą w minimalistycznych pokojach z białymi regałami, zasłuchane w dobre książki przeważnie jest tylko naszym światem, światem blogerów. Jest to taki trochę Truman Show, albo raczej Children Book Show, gdzie książki zmieniają się jedna za drugą jak obrazki w jednorękim bandycie. Na pytanie, które z nich przetrwają raczej nie jesteśmy w stanie ze stuprocentową pewnością odpowiedzieć…

Do mnie piszą autorzy dosyć często: napisałem książkę, czy mogłaby pani (wielu nie patrzy, że pisze przedstawiciel płci męskiej:) zrecenzować. I ja niekiedy się zgdzam. Czytam. Pisałem całkiem niedawno o książce Artura Pacuły. Nie podobała mi się, a oprócz tego miała wiele takich czysto warsztatowych błędów. Napisałem i miałem wrażenie, że autora moja opinia zaskoczyła. On myślał, że napisał coś dobrego, wszyscy mu mówili, dostał nagrodę, a ja mu tutaj punktuję minusy. Taki kontakt z autorem jest trudny, ale nie zawsze może być łatwo. Z wydawnictwami zaś jest moim zdaniem dużo prościej. Napisałem już sporo „chłodnych” recenzji – kiedy zaczynałem to swoje pisanie postanowiłem, że muszę być ze sobą szczery. Inaczej to nie ma sensu, po prostu.

Synkowe czytanie pisze...

>Poza rozkładem - mam bardzo podobnie. Często zastanawiam się, czemu to takie wspaniałe, skoro wcale nie jest wspaniałe, i co ze mną jest nie tak, że nie widzę zalet, podobno tak oczywistych. Przyznaję, że zdarza się, że rezygnuję wtedy z recenzji - najtrudniej jest wtedy, gdy zachęcona recenzjami gnam po książkę, a potem po prostu nie rozumiem. Są blogi, którym ufam i podczytuję je z ciekawością, ale są też takie, które - moim zdaniem - nie mają ambicji krytycznoliterackich czy recenzenckich, są po prostu zapisem subiektywnych opinii czytającego. Można także zastanawiać się nad jakością dyskusji nad literaturą dla dzieci w mediach czy - nie wiem - głównym nurcie krytycznoliterackim lub recenzenckim. Łatwiej mi wymienić miejsca poza blogosferą, które prezentują dobre książki, niż te, w których pojawiają się krytyczne opinie. Może po prostu mamy kiepską tradycję recenzowania książek dla dzieci?

Mała czcionka pisze...

Nie lukruję. Często mi się zresztą za to dostaje. :) Tym bardziej, że zwykle nie jest mi po drodze z trendami. Nie biorę też egzemplarzy recenzenckich, a jeśli wyjątkowo, to zawsze z zastrzeżeń, że piszę subiektywnie. Jak mi z tym? Czasem trudno. Faktycznie ciasnota tego środowiska bywa uciążliwa dla niepokornych. Nie pastwię się raczej nad książkami z gruntu kiepskimi (szkoda czasu), ale nie potrafię przejść obojętnie obok książki słabej a okrzykniętej arcydziełem.

poza rozkładem pisze...

O egzemplarzach recenzenckich kiedyś była już próba dyskusji... nie demonizowałabym ich jednak, samo przyjęcie książki do recenzji (przyjmuję) nie oznacza, że muszę o niej pisać w superlatywach... Nie czuję także, że jestem "na sprzedaż"...
Poza tym są wydawnictwa na tyle uczciwe, że przyjmują do wiadomości że nie jesteśmy w żadnym "układzie".
Faktycznie jednak PROŚCIEJ jest pisać bez tych psychologicznych uwikłań pt "wdzięczność za prezent".

Ja mam problem z czymś innym - nawet jeśli napiszę krytycznie, to wcale nikogo to specjalnie nie interesuje (i nie chodzi o moją potrzebę uwagi ;) ani pychę)

Mała czcionka wspomniała o > "Nie lukruję. Często mi się zresztą za to dostaje"

Nie wiem co miałaś na myśli "za to się dostaje", ale super, po krytycznym wpisie, byłaby jakakolwiek interakcja: DYSKUSJA.
"DLACZEGO", "PO CO" "JAK"...
I może nie chodzi o twórców a bardziej wszystkich, którzy zaczęli pisać o książkach z jakichś-tam powodów. O co chodzi z tymi komentarzami "super! muszę ją mieć"?!

Panie Czytaczu, faktycznie - dyskusja jest skomplikowana, także ze względu na narzędzie.
Może fajnie byłoby się spotkać na takim spotkaniu, "jak poważni autorzy piszący o poważnych książkach dla poważnych dorosłych"?

"Promowanie czytelnictwa"... hmmm Agnieszkagg wspomniała o tym, że blogi książkowe stają się blogami lifestylowymi. Pytanie co jest ich celem (i tego, i drugiego rodzaju)...

poza rozkładem pisze...

Przeoczyłam jeszcze jeden ważny wątek w głosie > Synkoweczytanie
"Można także zastanawiać się nad jakością dyskusji nad literaturą dla dzieci w mediach czy - nie wiem - głównym nurcie krytycznoliterackim lub recenzenckim. (...) Może po prostu mamy kiepską tradycję recenzowania książek dla dzieci?"

A mamy jakąś tradycję dyskusji o kulturze dla dzieci?
Może to jest główny problem? >tradycja recenzowania książek dla dzieci?

Przychodzi Wam jakieś miejsce do głowy? Nazwisko?

Agnieszkagg pisze...

>Synkoweczytanie: "są też takie, które - moim zdaniem - nie mają ambicji krytycznoliterackich czy recenzenckich, są po prostu zapisem subiektywnych opinii czytającego."
To ja znowu z pozycji czytelniczki - to mi nie przeszkadza. Chętnie dowiem się, jaki odczucia towarzyszą lekturze tej czy innej książki, nawet, jeśli nie są obudowane aparatem krytycznoliterackim. Natomiast czytanie postów, które są prostym opisem książki, jej streszczeniem, okraszonym paroma przymiotnikami typu "świetne", "zachwycające" itd, jest dla mnie stratą czasu.

Mała czcionka pisze...

poza rozkładem:"Ja mam problem z czymś innym - nawet jeśli napiszę krytycznie, to wcale nikogo to specjalnie nie interesuje (i nie chodzi o moją potrzebę uwagi ;) ani pychę)"

Mnie się zdarzało przeczytać pełne żalu wiadomości od autorów lub od czytelników zarzuty, że jak mi się nie podoba to po co czytam/piszę. Merytorycznych dyskusji w internetach coraz mniej. Poza tym zauważam narastającą symbiozę między wydawcami a blogerami. Zastanawiam się też czy coś się nie kończy. Ktoś jeszcze czyta nasze wypociny oprócz autorów, wydawców i zaprzyjaźnionych blogerów?

poza rozkładem pisze...

A symbioza ta na czym polega?

Hmmm... a prognozy dotyczą końca blogów? Czy sensownego pisania o książkach?
Na fali popularności filmików miałam chwilę wątpliwości czy sens ma pisanie, ale ja chyba z tych, którzy nie mają cierpliwości do oglądania gadającej głowy (albo dwóch)...

Patrząc po statystykach i wynikach wyszukiwania czytają też (chyba) uczniowie, którzy mają jakieś "niestandardowe lektury"... ;)

Pan Czytacz pisze...

Najpopularniejszym postem z mojego bloga jest ten dotyczący książki Michałkowa "Nie płacz koziołku". Książka nieprzerwanie jest lekturą i uczniowie/ich rodzice szukają chyba bryka. Ciekawe w ilu wypracowaniach szkolnych pojawiają się zdania z mojego wpisu...

poza rozkładem pisze...

Ach, diagnoza sytuacji prowadzi niektórych do różnych recept: m.in. do pytania o czy, nie lepiej byłoby gdyby wydawnictwa płaciły za recenzje...

> http://overreading.blogspot.com/2017/06/za-darmo-zrobie-wszystko.html

Agnieszkagg pisze...

>Poza rozkładem: "O co chodzi z tymi komentarzami "super! muszę ją mieć"?!" A nie masz wrażenia, że komentarze o takim wydźwięku dominują przy prezentacjach nowości, zastępując dyskusję?
Dyskusja - czy dyskusja jest możliwa, jeśli blogerzy dostają książki do recenzji tuż po premierze (a może wcześniej?) i opisują je w momencie, kiedy większość potencjalnych czytelników ich jeszcze nie miała w ręku? Trudno wymieniać się wrażeniami z lektury książki, której jeszcze się nie zna. Kiedy zostanie w końcu przeczytana, obejrzana, pojawiają się jakieś przemyślenia, już nawet się nie pamięta, na którym blogu warto byłoby o niej podyskutować. A z drugiej strony, kiedy skomentuję książkę na jednym blogu, nie chce mi się pisać podobnych rzeczy na innym. Jeśli chodzi o dyskusje, znacznie lepiej niż blogi sprawdzała się będąca w odwrocie formuła forum internetowych.
Wiem, że generalizuję, pisząc tu i wcześniej o "blogerach dostających nowości do recenzji" i sam fakt przyjęcia od wydawcy egzemplarza promocyjnego nie jest niczym nagannym, ale mnóstwo blogów opiera się niemal wyłącznie na takich gratisach, co widać po doborze opisywanych tytułów. I dla mnie jest różnica, jeśli zaglądam na taki blog a na blog, w którym recenzje książek od wydawców przeplatają się z w pełni samodzielnymi wyborami autorów.

Mała czcionka pisze...

A czy przypadkiem nie robi się trochę tak, że zaczyna panować konformizm? Nie wypada krytykować, bo to przecież hejt. A już zwłaszcza nie na fejsie. Poza tym, w dobie kultury obrazkowej często kontakt czytelnika z recenzją blogową kończy się na etapie lajka na fejsie. Liczy się fotka i ciekawy anturaż. Co moim zdaniem przekłada się również na samo postrzeganie książki, która ma ładnie wyglądać na półce w minimalistycznym pokoju, o którym wspominał Pan Czytacz. Tym tropem idą właśnie blogi lifestylowe.
Z książkami dla dorosłych jest trochę inaczej, choćby dlatego, że z samych obrazków niewiele wynika. Żeby dowiedzieć się czegoś o książce trzeba przeczytać recenzję. I taka recenzja ma dla czytelnika większą wartość, bo często decyduje o kupieniu książki. Książkę dla dzieci zwykle wystarczy obejrzeć w sieci, żeby móc wyrobić sobie jakieś zdanie i podjąć wstępną decyzję o zakupie.
Nie wiem jak wygląda cykl życia produktu jakim jest książka dla dorosłych, ale z książką dla dzieci jest tak, że dwa miesiące po premierze jest już "stara", co widać po ruchu na blogu. O książce dla dzieci jest głośno przed premierą i chwilę po.

Synkowe czytanie pisze...

>Agnieszkagg, zgadzam się, że istnieje ogromna presja na promowanie nowości. Książka "żyje" bardzo krótko, premiera goni premierę, mam wrażenie, że niewielu osobom (wydawnictwom też) zależy na rozmowie o tym, co zostało wydane pół roku temu. I zgadzam się, że trudno o dyskusję, gdy wpisy dotyczą tylko nowych książek - nie da się rozmawiać o czymś, czego się jeszcze nie przeczytało. W takim układzie blogi stają się bardziej przewodnikami po nowościach niż miejscami na dyskusję. Pomijam już tutaj pytanie, czy w ogóle umiemy dyskutować. Może rzeczywiście przydałoby się więcej negatywnych opinii, jak pisał >Pan Czytacz. Gdy przeglądam blogi, często mam wrażenie, że wychodzą same dobre, wartościowe i wspaniałe książki, ale z drugiej strony po prostu nie chce mi się pisać o tych wszystkich brzydkich i niewartych lektury pozycjach, które czasami pojawiają się w moim domu.

poza rozkładem pisze...

Nie widziałabym niczego złego w tym, że po premierze blogerzy zechcieliby wymieniać się swoimi opiniami, aby potencjalny czytelnik mógł się przyjrzeć książce z kilku stron. Ale technicznie - interesy faktycznie ciężkie do pogodzenia...
Fora faktycznie w odwrocie.
Każdy chce ciągnąć "do siebie". Czyli idea bloga-przewodnika żywa... Tylko czy większość blogerów ma faktycznie poczucie "misji" (strasznie to patetyczne).

A krytyka - nie wiem czy jest odbierana jako "hejt" - ale zdecydowanie jest trudniejszą formą niż pochwalna laurka... Cała sztuka, aby powiedzieć coś ważnego tak, by nikogo nie obrazić (celowo). Bo najczęściej i tak wszyscy się obrażają...

Pytanie czy czytelnicy chcą głębszej refleksji... bo czasem mam wrażenia, że oglądając promocyjne fotki kupuje się emocje i wyobrażania, a książka ma "zrobić coś" za dorosłego... albo odkupić poczucie winy.

>Mała czcionka w temacie mody na Instagram i zdjęcia książek: czy tylko książki dla dzieci sprawdzają się w takiej formie? o co więc chodzi z "bookstagramerkami" i pieczołowicie aranżowanymi zdjęciami książek "dla dorosłych"? Co można wywnioskować ze zdjęcia książki, która ma kilka setek stron?


Tryb życia książki: czy nie zastanawia Was, że one żyją tak krótko?

Bo dla mnie podstawowym pytaniem o wartość książki jest (dziwnie brzmiące - utylitarnie) "PO CO?". Jeśli o książce nie pamiętam po kilku miesiącach, to czy faktycznie warto było poświęcać jej uwagę?

Pan Czytacz pisze...

Tyle tutaj wątków, że nie wiem do którego się odnieść...

Może o tej "misji", bo to chyba ja uderzyłem w taki patetyczny ton. Zabrzmiało bardzo poważnie, ale chodziło mi raczej o szczerość wobec samego siebie. Żeby pisać w recenzjach to, co się faktycznie myśli. Łatwo to wyczuć podczas lektury recenzji. Niestety wiele wpisów na blogach powstaje według schematu: wstęp najczęściej z życia, streszczenie "utworu", kilka lakonicznych ocen dotyczących tekstu oraz ilustracji i zakończenie.

Jest jeszcze kwestia tempa. Przyznaję, że biorę od wydawnictw niektóre książki do recenzji, ale jakoś staram się planować ich poznawanie w czasie, żebym zdążył szerzej się zapoznać z każdą, poczytać dzieciom, żeby się jakoś uleżała, wybrzmiała. Tym bardziej, że nigdy nie miałem żadnych nacisków, że muszę napisać w jakimś określonym czasie np. w dniu premiery. Ale widzę, że niektórzy blogerzy biorą wszystko, a jest tego multum i ten czas, który zostaje na napisanie jest bardzo krótki. Musi się odbić na jakości wpisu. I zamiast dyskutować już się myśli o kolejnym wpisie, bo kupka na biurku rośnie... Inna sprawa to że, jak pisała Mała czcionka, ludzi nie interesuje dyskusja, nie chcą wątpliwości, negacji, chcą łatwych recept, jednoznacznych sądów i wzajemnych uścisków.

Rzeżucha pisze...

Nie mam poczucia misji. Robię to, co lubię. Jak mam czas, a nie mam go tyle, ile bym chciała. A ponieważ z braku czasu nie piszę nawet o tym, co nam się podobało, tym bardziej szkoda mi czasu na opisywanie czegoś, co okazało się kiepskie. Rzadko, jak cos bardzo mnie ruszy. Z jednej strony rozumiem rolę i potrzebę "krytycznej krytyki", ale z drugiej nie wiem kto miałby (ochotę) odwalać tę czarną, niewdzięczną robotę.
I wcale nie jestem przekonana, że ksiązki żyją krótko. Dobre się bronią i żyją sobie nadal, po kilka lat, niektóre stają się swego rodzaju klasyką. Jest trudniej (i pisać o książkach, i ogarniać temat), bo książek i wydawnictw jest coraz więcej i wydają coraz więcej książek, tłumaczy się też coraz więcej fajnych tytułów zagranicznych. To dobra wiadomość przecież. Łatwo było pisać o dobrych książkach, jak były tylko Dwie Siostry i Muchomor ;)

"Jeśli o książce nie pamiętam po kilku miesiącach, to czy faktycznie warto było poświęcać jej uwagę?"
Hmmm, tylko o tym dowiadujesz się dopiero po kilku miesiącach :) Tzn o tym, że nie pamiętasz.
Moim zdaniem zawsze warto, zawsze COŚ zostaje. Choćby nauka odróżniania książek dobrych od złych, wartościowych od tych mniej, dzieł epokowych od czytadeł. Wszystkie są potrzebne.

poza rozkładem pisze...

Wielość wątków wskazuje tylko na to, że sporo jest do przegadania albo (choćby) ku refleksji...

Pan Czytacz pisze o misji w kontekście szczerości (chyba większość blogerów ma jednak to poczucie, być może różnie rozumianego...), a Rzeżucha przyznaje, że o żadnej misji nie ma mowy... chodzi o frajdę. W chyba jest głosem (?) tych, którzy mieliby ochotę powiedzieć "łapy precz" od mojego bloga - mojej przestrzeni ;) W końcu decydują czytelnicy//oglądacze...
(tego też jestem świadoma)

Z jednej strony mamy więc blogi, które pokazują nawał książek w tonie "jakie to super" albo po prostu te, które wydają się "fajne" i na które starcza czasu (Rzeżucho, nie ma w tym oceny), z drugiej - tych, którzy potrzebują powiedzieć "sprawdzam" książkom. Dobrze, że jest z czego wybierać... jeśli ktoś chce wybierać.

Umknął gdzieś jednak główny problem - w zalewie tych, którzy piszą o książkach, fotografują książki, robią listy nowości rzadko zdarza się refleksja o pędzie "ku kolejnym premierom". I o tym, że robi się "promocja" zamiast "krytyki". Generalnie.
(wszyscy podkreślają nawał książek, wydawnictw - i dla dużych, i dla mniejszych; gdzieś ktoś szuka jakiejś informacji i wskazówek; co dostaje?)

Dopominałabym się tego, że jeśli ktoś zabiera głos w przestrzeni i przyciąga moją uwagę to dobrze, żeby miał coś sensownego do powiedzenia. I zadał sobie pytanie, jakie mechanizmy stoją za opcją "Jakie to super! Muszę mieć".

Rzeżucho moje pytanie o wartość/pamięć książki po kilku miesiącach było raczej retoryczne. Nie chodziło o sprawdzenie w czasie.
O tym, że książka jest nieistotna, choć ładna wie się raczej od razu. Tylko warto zadać sobie pytanie czy jest w niej coś ważnego...

Nie neguję tego, że bogactwo książek jest potrzebne. Chodzi o to, że to bogactwo, zwłaszcza w tonie "muszę to mieć", zaczyna być przygniatające i służy tylko mechanizmom rynkowym. Wcale nie nauce odróżniania dobrego od złego.
Ale to bardzo obszerny temat bo wkraczamy w przestrzeń pytań o chęci do nauki, krytycznego namysłu tych, którzy są dorosłymi pośrednikami (nauczyciele, bibliotekarki, wychowawcy, rodzice itd)...

Synkowe czytanie pisze...

>Poza rozkładem - zaczynamy chyba w dyskusji zbliżać się do pytania o to, co to jest właściwie literatura i jakie funkcje powinna spełniać. Do pytania "po co czytamy" i "co należy czytać".
Co to jest ważna książka? Znam przykłady błahych, choć dobrze napisanych książek, które z jakichś powodów stały się ważne, bo akurat było w nich to coś. Nie chcę tutaj powiedzieć, że wszystkie oceny są subiektywne, ale potrzebne są też dobre książki do czytania. Nie każda książka artystyczna, piękna czy trudna zachęci dziecko do lektury - tutaj potrzebny jest dorosły, który wskaże i pomoże. Przypomina mi się "Wędrówka Nabu", jedna z ważniejszych dla mnie książek dla dzieci, którą przeczytałam z chłopakami, bo sami nie mieli ochoty. Ale zaraz potem Tymek sięgnął po "Magonię" - takie czytadło fantasy, gdzie znalazł podobne tematy, choć podane całkiem inaczej.
Nauczyłam się ufać kilku blogom, ale widzę na wielu te same książki. Łatwiej się pisze o dobrej literaturze. Trudno nie ulec promocji kilku prężnych wydawnictw - nie chodzi tu o darmowe egzemplarze, tylko o samą nagłaśnianą obecność książki w, powiedzmy, przestrzeni czytelniczej. Pewne książki są po prostu łatwiej dostępne. Jeśli pytasz: po co? - dla mnie blogi to rodzaj przewodnika dla rodzica, bo dziecko samo najchętniej sięgnie po to, co zna. To rodzic musi podsunąć mu coś innego - ale najpierw sam musi wiedzieć, że coś takiego istnieje.
Pytanie o krytyczny namysł ma dużo sensu, bo każdego roku, gdy widzę nagrody szkolne moich synów, mam ochotę wyć do księżyca. Jeśli ktokolwiek po przeczytaniu jakiegoś bloga uzna, że należy kupić dzieciom inne książki, niż masówka - było warto.

Rzeżucha pisze...

"Rzeżucha przyznaje, że o żadnej misji nie ma mowy... chodzi o frajdę. W chyba jest głosem (?) tych, którzy mieliby ochotę powiedzieć "łapy precz" od mojego bloga - mojej przestrzeni ;) W końcu decydują czytelnicy//oglądacze...
(tego też jestem świadoma)"
Nie chodzi o to, że łapy precz. Po prostu nie poczuwam się do misji w tym patetycznym brzmieniu. Ale chyba jednak po namyśle stwierdzam, że to nie do końca prawda. Skoro piszę w internecie, a nie do szuflady, to jednak mi zależy, żeby ktoś przeczytał i skorzystał jeśli uzna, że warto. Tylko czy to już jest misja?

"O tym, że książka jest nieistotna, choć ładna wie się raczej od razu. Tylko warto zadać sobie pytanie czy jest w niej coś ważnego.." O widzisz, tu jest też różnica postrzegania albo priorytetów. Dla mnie tzw. "ładność" książki już jest rzeczą bardzo ważną jednak. W zalewie brzydoty, a w najlepszym wypadku nijakości, ładna rzecz jest wartością samą w sobie. I łatwiej przychodzi mi przymknąć oko na płytką historię ciekawie,"ładnie" wydaną, zilustrowaną, niż najbardziej wartościowe dzieło literackie w szpetnej oprawie. Książka może być wartościowa z powodu jednej ilustracji lub układu typograficznego. Ważna jest dla mnie fizyczność książki, jako rzeczy z którą mam obcować ja, czy (nie tylko moje) dziecko. To jest dla mnie istotny element nauki płynącej z książek.

poza rozkładem pisze...

Rzeżucho, a ja mam coraz większy problem że ta "ładność" staje się fetyszem.

Myślę, że przeszliśmy przez te ostatnie 10 lat jednak do tego etapu, żeby domagać się także "istotności". I nie chodzi o to, co zalewa rynek, a tych, którzy mają ambicję wyznaczania tego, jak wysoko poprzeczka jest zawieszona...

poza rozkładem pisze...

>Synkowe czytanie :)

o nie, nie, nie - nie chcę uzurpować sobie prawa do wskazywania tego "co należy czytać";
w moim domu przewijają się naprawdę baaardzo różne książki i "produkcje"...

Chodzi o to, jak blogi pokazują//mówią//piszą o całym bogactwie, które jest rynku.
Jeśli mają być "przewodnikiem" to sorry, ale ja nie chcę takiego, który wmawia Ci, że wszystko warto odwiedzić. Bo wtedy gubi się to, co istotne.

I oczekuję, że jeśli ktoś zabiera głos, to zastanowi się, czy naprawdę - uczciwie - warto wychwalać pod niebiosa każdą nową//nagrodzoną książkę, która ukaże się na rynku.
Myśleć! Mieć refleksję! To moje potrzeby dotyczące blogów.
(może nie elegancko, że sama będąc "blogerką" mam postulaty?)

Anonimowy pisze...

Dzień dobry! Bardzo się cieszę, że się taka dyskusja wykluła. Bardzo mi (osobiście, naukowo i służbowo) leży na sercu rzetelna krytyka książki dziecięcej, czy też właściwie jej brak. W imieniu własnym i działu promocji wydawnictwa proszę o wartościowe i rzetelne, nawet jeśli krytyczne, recenzje!
Oczywiście krytyka podnosi poziom adrenaliny w wydawnictwie, ale jeśli jest dobrze uargumentowana to dużo wnosi, jest doceniana i zapamiętana!
Pozdrawiam serdecznie,
Katarzyna Domańska, Dwie Siostry

Synkowe czytanie pisze...

Och, bardzo się zgadzam, jeśli chodzi o "ładniowatość". Tak jak wspomniał Pan Czytacz, wydawnictwa chyba znalazły receptę - trzeba na pewno mieć fajnego ilustratora. Czasami ilustracje pomagają też przykryć miernotę tekstu, a czasami całość ma się wydawać "artystyczna". Uwaga: nie neguję potrzeby wydawania różnych książek i wykorzystywania różnej estetyki, bo oczywiście kształtujemy gusta dzieci i warto im pokazywać, że można różnie. Ale pamiętam też słowa Zdzisława Witwickiego z jednego z wywiadów: ilustracje powinni się podobać przede wszystkim rodzicom, bo to oni kupują książki. A myślenie, krytycyzm i refleksja przydają się chyba wszędzie, nie tylko w pracy blogera - tutaj potrzebna jest też odwaga, żeby się wyłamać i napisać coś innego.

poza rozkładem pisze...

Kasiu, jak dobrze, że się pojawiłaś i zabrałaś głos!

Spróbuję więc pociągnąć za język: co to znaczy dla Ciebie (wydawnictwa?) "rzetelna krytyka" i dobrze umotywowana?

No i co z tym "podnoszeniem adrenaliny"?