„Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo” to głos z środka wojny, która pojawiła się na
krótko i równie szybko zniknęła z postów w mediach społecznościowych. A trwa
nadal. I nawet znalazła miejsce w podręcznikach historii dla szkoły
podstawowej. W książce G. Gortata, klasyfikowanej w nocie wydawniczej jako
powieść dostajemy – ja, jako rodzic, dorosły pośrednik lub towarzyszka lektury
i ośmio, dziesięcio czy dwunastolatek opowieść ośmioletniej Jasminy, która w
krótkich migawkach kreśli obraz życia w apokaliptycznej scenerii bombardowań,
nalotów i zrujnowanych domów.
Narratorka relacjonuje pomysły na zabawy – swoje, jej
kilkuletnich braci i dzieci ukrywających się w oblężonym mieście. Opowiada o
chwilach radości i codziennych troskach rodziców, milczącym i osamotnionym
sąsiedzie - matematyku, który w edukacji widzi moc ratowania i siebie, i świata.
Relacjonuje wizyty Stryja Husajna, który bliższy islamskim radykałom próbuje
zwerbować ojca Jasminy, zdystansowanego wobec politycznych i religijnych deklaracji. Jasmina opowiada o
desperackich próbach (głównie) ojca na ocalenie złudzeń normalności i
dzieciństwa, o tym, jak dzieci okaleczone przez wojnę mimo wszystko znajdują
drobne radości. Pokazuje matkę drżącą o życie najbliższych, prasującą
pośmiertne całuny jeszcze za ich życia…
W usta ośmioletniej narratorki, cytującej rozmowy dorosłych
i próbującej znaleźć wytłumaczenie na to w jakim świecie żyje, wkładanych jest
także wiele gorzkich prawd. Z jej
przekazu dostajemy wiedzę, że pomoc humanitarna, która przeznaczona jest dla
oblężonego Aleppo trafia w ręce islamskich radykałów albo staje się przedmiotem pokątnego handlu.
Że uchodźcy przybywający do Europy to wysłannicy ludzi pokroju stryja Husajna,
zapuszczającego coraz dłuższą brodę i wrogo nastawionego do podwórkowego
nauczyciela dzieci (któremu przyjdzie za swą działalność zapłacić życiem).
Jasmina przywołuje jego słowa o tym, że dla tych, którzy toczą wojnę nad ich
głowami – wojsk rządowych, rosyjskich, amerykańskich, antyrządowych powstańców i
islamskich radykałów – życie zwykłych ludzi się nie liczy, Jesteśmy tylko
pionkami w grze możnych tego świata. A świata nie interesuje, co się z nami
stanie.
Gorzka, okrutna z ironicznym tytułem o „cudownym
dzieciństwie” nie-powieść, a mozaika okruchów i fragmentów, obrazów i
historii, mających uświadomić realia
życia w oblężonym Aleppo.
To nie jest wojna dzieci. Nas nie powinni do niej wciągać mówi ośmioletnia narratorka tej opowieści, kilka stron wcześniej tytuł
rozdziału informuje o „Niebezpiecznych zabawach dorosłych” a główna bohaterka –
wbrew naturze dziecka zanurzonego w
byciu człowiekiem kilkuletnim – mówi: Jeśli dorośli w tak ważnych sprawach jak
wojna i pokój postępują jak dzieci, to nic dobrego nie może z tego wyniknąć.
Nie opuszcza mnie wrażenie nieuczciwości tej książki wobec dziecka...
Jasmin dorosłe i ponad wiek dojrzałe dziecko staje się zakładniczką
tej opowieści z ambicjami para-dokumentu, który przynieść ma wiedzę o
okrucieństwie wojny wobec zwykłych ludzi i cynizmie mechanizmów współczesnego
świata. I tak jak przy wcześniejszej książce G.Gortata „Ewelinie i czarnym ptaku”
zastanawiałam się czemu służyć ma bezgraniczne okrucieństwo świata wobec
kilkuletniej bohaterki, tak teraz próbuję zrozumieć po co powstała ta książka. „Książka dla Syrii”
– Tak, przyświeca jej szlachetny cel : Dochód
(wydawnictwa) ze sprzedaży tej książki zostaje przekazany PAH, ale jakie są
głębsze intencje i to, co kryje się za pierwszym
powierzchownym przekazem?
Doceniam szczerość tej opowieści i to, że zwykły człowiek, dla którego nie ma
miejsca na kartach tzw. „wielkiej historii” stanął w centrum książki G.Gortata.
I Aleppo, i Syria, o których świat zapomniał. Wszyscy piszący o tej książce
podkreślają wzruszenie i to, porusza ona temat niełatwy, ale potrzebny.
Mam jednak przykre wrażenie, że dziecko (bohaterka –
narratorka i odbiorca) staje się tutaj zakładnikiem i narzędziem, nie zaś – partnerem i
współtowarzyszem w drodze do (z)rozumienia… „Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo” pokazuje desperackie
trwanie w oblężonym mieście, w domu. Czy jedyną wskazówką i nadzieją jest sugestia, że „niebo nad Aleppo zawsze
będzie dla nas otwarte”? Dlaczego wątek uchodźczy został zmanipulowany i sprowadzony do wątku mężczyzn wysyłanych do
Europy przez islamskich radykałów?
Czytelnik (8?10?12-letni?) zostaje zarzucony okruchami współczesnej historii, cynicznej polityki, bez
wskazówek i kierunkowskazów, o co w tym wszystkim chodzi. Może i miała to być ponadczasowa
historia. Co jednak zrobić z tą wiedzą, okrucieństwem i bestialstwem, z tym, że
znikąd nie widać ratunku?! A może nie mam prawa wymagać od tej książki innego
rozwiązania niż otwarcia na niebo (w finale opowieści), „wolność i niewidzialność”?!
Może to obowiązek odbiorcy, znaleźć odpowiedź? Tylko czy ktoś jej szuka?*
"Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo"Grzegorz Gortat, il. Marianna Sztyma. Wydawnictwo Bajka, 2017.
* kontekst w jakim czytam tę
książkę to lektura tekstu „Pułapki na dobrych ludzi” Polki, która od 14
lat mieszka w Berlinie, jest nauczycielką niemieckiego w klasie dla
uciekinierów i migrantów i zadaje ważne pytanie >>> Co robimy w
Polsce by przygotować się na fale migracyjne, bo przecież nie wszyscy
wierzą, że otoczymy się murem i nikt do nas nie przeniknie?<<< oraz obraz, który ma dla mnie bardzo
wymowne znaczenie (fotomontażu z chłopcem poszukajcie sami – nie udostępniam)
8 komentarzy:
Dziękuję ci za rozsądny głos o tej książce. Czytałem kilka jej recenzji, w których górę brały emocje, co jednak nie zawsze jest dobre. Cel wydawnictwa był szczytny, zebrali sporo pieniędzy i bardzo mnie to cieszy, ale czytając tę książkę miałem jednak wrażenie pewnego efekciarstwa, takie mi się włączyło myślenie w pewnym momencie, że autor stworzył swoją fabułę według pewnego schematu na książkę o wojnie – co dało efekt bardzo według mnie przewidywalny, żeby nie powiedzieć – propagandowy. Może się mylę, bo nie znam historii powstania „Mojego cudownego dzieciństwa w Aleppo”, ale miałem wrażenie, że oto ktoś siadł w ciszy gabinetu, wziął kupkę wycinków gazetowych, zamieszał i poskładał historię straszną, okrutną, ale bardzo jednostronną…
Tak, emocje są istotne...
ALE to książka dla dzieci i granie na emocjach, bez idei "co z tym zrobić" jest nieuczciwe. Tak samo, jak słowa narratorki o "zabawach dorosłych" - jestem przekonana, że żadne dziecko nie zwróci się przeciwko temu, że jako dziecko czuje po prostu człowiekiem, a nie kimś kto dorasta do człowieczeństwa i odpowiedzialności....
Wierzę, w kompetencje dziecka, w wartość szczerości, w to, żeby pokazywać wojnę jako okrutny mechanizm (bez mamienia wizją "bohaterskiej walki w wieku 10 lat"), jednocześnie oczekują od dorosłego twórcy wzięcia odpowiedzialności za taką taką wizję świata.
M.Rusinek w jednej z lepszych opowieści (dla tego przedziału wiekowego) o okrucieństwie wojny mądrze operował metaforą "zaklęcia na w": wojna nie czyni świata czarno-białym, sprawia, że my go tak widzimy;
a świat jest bardziej skomplikowany...
Wierzę, by dyskutować z dziećmi o tym skomplikowaniu, o tym, jak ludzi dają się oczadzić wizją "jedynej słusznej prawdy".
Brakuje mi w książce G.Gortata jakiegoś otwarcia, wyjścia poza czarno-białą wizję, jednostronnych oskarżeń i klasyfikacji (jeśli ktoś ma długą brodę = islamski radykał = cynicznie wykorzystujący pomoc humanitarną = równie cynicznie wysyłający uchodźców do Europy).
PANIE CZYTACZU - piszesz >poskładał historię straszną, okrutną<
tak, też mam takie wrażenie, "podbite" wcześniejszym doświadczeniem przy książce wydanej przez Ezopa ("Ewelina...")
I zadaje sobie po raz kolejny pytanie: czemu to okrucieństwo służy?
Czy to trochę jak ze straszeniem dzieci "przyjdzie pająk i Cię zje"?
(dopiero niedawno udało mi się oswoić trochę widok pająka...)
Tylko czy to jest faktycznie książka dla dzieci czy książka z dziecięcymi bohaterami?
Nie lubię tego pytania (stawiania sprawy w ten sposób): "Czy to jest książka dla dzieci?"...
Dla jakich? Kto ma o tym decydować?
Panie Czytaczu, znasz może inne książki G.Gortata?
Nie znam innych książek Gortata.
W kwestii pytania albo stawiania sprawy - wiem, że te granice są trudne do określenia: dzieci, młodzież, dorośli. Przedziały wiekowe czy dojrzałość każdej osoby? A jednak ktoś może o tym decydować - autor. Przecież to on projektuje cały świat swojej opowieści, obmyśla bohaterów, od jego wrażliwości zależy czy, używając metafor motoryzacyjnych, dociśnie gaz do dechy czy będzie jechał płynnie hamując silnikiem. Może to naiwność, ale uważam że autor przy pisaniu książki skierowanej do młodszych odbiorców, powinien sobie jakoś wizualizować ich możliwe reakcje. Dać możliwość poradzenia sobie z oglądanym światem. Tutaj takich wytrychów po prostu nie ma i w tym sensie jest to raczej książka dla czytelnika dorosłego. A że schematyczna? Cóż jak wiemy schematy w literaturze "dorosłej" mają i sprzedają się dobrze. Wystarczy spojrzeć na półkę bestsellerów empiku...
A przeczytasz?
Sięgnęłam po opinie o "Ewelinie i czarnym ptaku" (z "Lubimyczytać")
>>> "W przystępny sposób opowiada o tym, jakimi świniami potrafią stać się ludzie, gdy na horyzoncie pojawia się kasa."
>>> i tu ciekawe, recenzja 15-latki
(książka adresowana do zdecydowanie młodszego czytelnika)
"Przyznam, że nie raz miała ochote zabić wszystkich (oprócz pana ornitologa) dorosłych w tej książce. Ich zachowanie i brak jakiegokolwiek zainteresowania losami dziewczynki potrafi dobić. Jednak, przedstawienie chciwości ludzi jest tutaj pokazane nie tylko bardzo drastycznie ale i niestety, prawdziwie.
Na pewno, nie jest to typowa ksiązka dla dzieci. Jest w niej wiele tajemnic, grozy a czasem nawet i brutalności. A raczej, brutalnej rzeczywistości. Uważam jednak, ze jest to idealna lektura dla starszych "dzieci" które o życiu wiedzą już nieco więcej.
(...)
"Jako świeża 15-latka mogę śmiało stwierdzić, że ksiązka lekko mną wstrząsnęła(...)"
i teraz wraca Twoje pytanie - "co w głowie ma autor", pisząc daną książkę; czy faktycznie "projekt" dla określonej grupy? a może wcale nie myśli o predyspozycjach danej grupy wiekowej (którą wybiera wydawca po przeczytaniu? przypadkowo?)?!
czy to dowód na to, że przesuwane granice epatowania brutalnością świata (w książce dla dzieci) i jednostronna wizja to taka odmiana populizmu? trochę przychodzi mi do głowy to, co mówi się//pisze o "Botoksie" Vegi (jako niby obrazie "służby zdrowia")
Autorskie myślenie „grupą wiekową” to chyba jednak za wąsko... Ale domyślam się, że gdzieś tam z tyłu głowy świadomość, że się pisze książkę, którą przeczytają młodzi ludzie chyba u pisarza jest...
Co do „przesuwania granic epatowania brutalnością świata” w literaturze dla dzieci - aż tak wiele nie czytałem, żeby móc wyrobić sobie w tej sprawie jakiś sensowny i wiarygodny pogląd. Oczywiście, obserwując kondycję naszego świata mogę zakładać, że tak – brutalność postępuje. A dzieci mają szybciej dorastać, tracić złudzenia, zarabiać. Mogą być wręcz dorosłymi w miniaturze, a dowodem choćby amerykański bestseller opisywany przeze mnie na blogu pt. „Agencja Wynajmu Rodziców” – niedopracowany świat, prostacki humor, dwuznaczne etycznie rozwiązania, ale w Hollywood film już powstaje, a jak sobie przejrzałem net to widziałem, że książka także w Polsce się podoba i jest polecana w bibliotekach. Nie czytałem innej recenzji tej książki w negatywnym tonie. Blogerzy mają dużo złego do powiedzenia o nowych powieściach Twardocha, Witkowskiego czy Zaddie Smith, ale o literaturze dla dzieci nie warto, bo cieszmy się że w ogóle chcą czytać, bo co tam może być nieodpowiedniego w takiej książce z kolorową okładką...
Nie wiem jak ze świadomością pisarza ;) generalnie często zdarza się słyszeć od twórców że "nie myślą o odbiorcy"...
"Agencja Wynajmu Rodziców” - zaraz spojrzę, bo nie widziałam, nie słyszałam, nie wiem...
A recenzje na blogach... hmmm najczęściej chyba pochlebne... (i pewnie są różne wytłumaczenia na to)
Prześlij komentarz