Elementarz wiedzy o kobiecie, od której wszystko się zaczęło. Czy to dobry pomysł na książkę "z okazji" Dnia Feministki?
Historia trochę jak o Kopciuszku. Słaba, ciągle zmęczona i głodna sierota odnajduje w swej niedoli moc. Uczy się ciężko pracować. Postanawia, że nigdy więcej nie będzie biedna. Zaczyna samodzielne życie po opuszczeniu sierocińca, pracę - szwaczki i w kabarecie (dorośli wiedzą co to oznaczało na początku XX wieku...)
To, co robi, nie wystarczy jednak, by stać się znaną i bogatą.
Pewnego dnia Coco z walizeczką w ręku puka do drzwi
niezwykle bogatego znajomego.
- Masz taki duży dom, z pewnością znajdzie się w nim i pokoik dla mnie.
Czy zgodzisz się, bym dotrzymywała ci towarzystwa?
A potem wszystko toczy się w zawrotnym tempie: rewolucyjne pomysły na na spodnie do jazdy konnej (tak naprawdę ktoś je zaprojektował dla Coco Chanel, nie zrobiła tego sama), sklep z kapeluszami wyznaczającymi nowe trendy, wyzwolenie kobiet z gorsetów, wygodne, sportowe ubrania, chłopięca fryzura, perfumy - "zapach pięknej kobiety"... (bo "kobieta bez zapachu to kobieta bez przyszłości" jak mawiała, czasem dodając "Kiedy powinnyśmy używać perfum? Wtedy, kiedy chcemy być pocałowane"). I ikoniczna mała czarna.
A Coco?
Ubrana w zgrabny strój, nie jest już kopciuszkiem
"Coco i jej mała czarna sukienka" Annemarii Van Haeringen, wydana na jesiennej fali książek pod hasłem "kobiety" opowiada uroczą historię o młodej dziewczynie, która robi zawrotną karierę - co już dopowiada czytelnik (kojarząc hasło "Coco Chanel"). Ilustracje (Muchomorze, bardziej tam widzę wtórność wobec Quentina Blake'a niż wpływy Matisse’a) w tej książce podkreślają jej moc do samostanowienia: główna bohaterka obserwuje, pracuje, działa. Zmienia świat - podpowiada dość lakoniczny i powierzchowny tekst.
"Książka dla wielbicieli mody" - pisze wydawnictwo. " (...) kolejna książka dla małych dziewczyn (i większych też!) o kobietach, które osiągnęły coś, dzięki swoim umiejętnościom, uporze i intuicji. W kobietach siła!" - piszą MakiwGiverny.
Książka zatrzymuje swą narrację w bezpiecznym i wygodnym momencie. Na początku mgliście (co rozumiem zważywszy na wiek odbiorców) wspomniana jest rola mężczyzn i kochanków w życiu Chanel. Znamienne jest jednak dla mnie zdanie o tym, że praca i umiejętności nie wystarczą, by przestać by biedną. Nie ma słowa o postawie Coco podczas II wojny, jej niejasnej roli i związków z hitlerowcami, nie ma miejsca na posądzenia o antysemityzm (i historię próby "wywłaszczenia" jej żydowskich wspólników "od perfum"). W kąt zostają uprzątnięte jej bon-motty w stylu "Spójrz na kobietę w sukience: jeśli nie ma kobiety, nie ma też sukienki" czy "Lepiej podążać za modą, nawet jeśli jest brzydka. Oddalać się od niej jest równoznaczne ze stawaniem się postacią śmieszną.".
Czy naprawdę mamy uwierzyć, że ubranie i kropla perfum "w których się sypia" gwarantuje wyzwolenie z roli Kopciuszka? I sprzedawać takie bajki dzieciom?
Dla mnie "Coco" staje się przykładem tego, jak niebezpiecznie łatwo skomplikowane biografie ubrać w uproszczone, popkulturowe stereotypy (ten "kopciuszek" we flakonie perfum na okładce...). Po co? Prawdziwa historia Coco Chanel pokazuje przecież, że nie każda czerń jest szlachetna (więcej o ikonie stylu jako zapiekłej - nie tylko - antysemitce >>> tutaj). Czy jest miejsce na szczerość i taką prawdę w książce dla dzieci?
"Coco i jej mała czarna sukienka" Annemaria Van Haeringen, tłumaczenie: Agnieszka Bienias. Wydawnictwo Muchomor, 2017.
4 komentarze:
Urocza opowieść o współczesnym Kopciuszku. Dwuznaczność postaci rzeczywiście zaskakuje w kontekście książki dla młodszych dzieci. Czy jednak zawsze tak dokładnie przyglądamy się ikonom kultury? Rozliczamy z życiorysów? Odwieczny dylemat oddzielania dzieła od twórcy.
Myślisz, że powinnam jednak tego "kopciuszka" napisać z dużej litery?
Zastanawiam się czy chodzi o "dokładne przyglądanie się ikonom kultury", czy jednak o coraz powszechniejsze uproszczenia i przekłamania (to np. wątek dotyczący Sendlerowej w książkach dla dzieci, biogramy w opowieściach o buntowniczkach...).
Mała czcionka pisze...
"Czy jednak zawsze tak dokładnie przyglądamy się ikonom kultury? Rozliczamy z życiorysów? Odwieczny dylemat oddzielania dzieła od twórcy."
Tylko że tu nie dostajemy albumu pokazującego modele wykreowane przez Coco Chanel ("dzieło"), a próbę przedstawienia jej historii. Czyli to twórca jest bohaterem.
poza rozkładem pisze...
"Zastanawiam się czy chodzi o "dokładne przyglądanie się ikonom kultury", czy jednak o coraz powszechniejsze uproszczenia i przekłamania (to np. wątek dotyczący Sendlerowej w książkach dla dzieci, biogramy w opowieściach o buntowniczkach...)."
Dlatego ja mam wątpliwości, czy koniecznie musimy o wszystkim od razu opowiadać małym dzieciom. Mogą trochę poczekać, a starszym można już pokazywać niejednoznaczność postaci i wydarzeń. Tylko że z tym jest problem nie tylko w książkach dla dzieci, ale w przekazie, jaki otrzymują na historii, czy choćby, nie szukając daleko, przy okazji szkolnych obchodów Dnia Niepodległości. Jest to jednak proste przełożenie tego, jak funkcjonują opowieści i dyskusje w świecie dorosłych.
Wniosek z tego jest taki, że nikomu specjalnie nie chce zastanawiać się nad dwuznacznością historii...?
Nie wiem czy o wszystkim koniecznie trzeba opowiadać "małym dzieciom". Na pewno w ciągu ostatnich 2-3 dziesięcioleci totalnie zmienił się status dziecka i tempo osiągania dojrzałości do rozmów/stawiania pytań/rozumienia (?).
Przy tej konkretnej książce nie ma we mnie zgody na sprzedawanie tej bajeczki o w sumie bezproblemowym sukcesie młodej dziewczyny (ważny jest kontekst ilustracji i jak obraz ustawia bohaterkę wobec tekstu) i nazywaniu go "Elementarzem wiedzy o kobiecie, od której wszystko się zaczęło"... (wkurza mnie to marketingowe wciskanie kitu, bo wiem, że za tym stoi znaczniej bardziej skomplikowana historia? Albo ta bajka "chcieć to móc" i nie ma żadnych wyrzeczeń?)
Prześlij komentarz