Większość osób zapewne od-czyta z okładki przede wszystkim, obciążone rozmaitymi kontekstami, słowo „WOJNA”.
Jak napisać o tej książce, by pokazać,
że zaprzecza ona schematom, dekonstruuje pewne oczywistości (zwłaszcza w naszej
kulturze), by opowiedzieć o niezwykle istotnej sprawie – prawie do
człowieczeństwa… ?! Prawie dziecka do godności i szacunku. I mozole budowania świata, budowania „ja” - tożsamości,
w sytuacji, kiedy wszystkie
oczywistości i relacje zostały zaburzone. To książka o rodzicielstwie
bez więzów krwi. I jego braku pomimo biologicznego bycia matką.
Cała powieść rozgrywa się w Anglii tuż przed i po wybuchu II
wojny światowej. Nie o tę wojnę jednak chodzi w tytule. Opiera się on wprawdzie
na wieloznaczności i wielowymiarowości słowa „wojna”, ale ostatnie strony książki wprost wskazują, co jest w centrum
opowieści.
Odpłynęłam w sen
jeszcze przed powrotem mamy, a zanim usnęłam,
myślałam tylko o jednym. Wojna.
Wreszcie zrozumiałam,
z czym walczę i dlaczego.
Mama nie miała pojęcia jaką silną wojowniczką się
stałam.
Wydarzenia II wojny światowej stają się pretekstem do
napędzania i uzasadniania fabuły. Są istotne, o tyle, na ile ważne jest tło
warunkujące życie bohaterów. I ich los. Wojna wkracza w ich życie i stawia nowe
wyzwania – jest impulsem do zmiany dotychczasowego porządku. „Dzięki” wojennym
okolicznością główna bohaterka odnajduje także swoją siłę i moc. Nie jest to
jednak książka, która gloryfikuje zbrojne konflikty.
Główną bohaterką i narratorką jest Ada, która relacjonuje
(już z perspektywy) swoją drogę walki i
odzyskiwania poczucia, że ma prawo do życia. Do godności i szacunku przynależnego każdemu człowiekowi. Już
z pierwszych stron dowiadujemy się, że jest kaleką. Początkowa scena,
która obrazuje postawę „mamy” (zawsze
tak jest nazywana, nigdy nie pojawia się pod inną nazwą i rolą, ani nie jest
oceniana), kreśli brutalność i bezduszność, z jaką jest traktowana jest dziewczynka. Ada zamknięta na
piętrze kamienicy w portowej dzielnicy Londynu, nie wychodzi na zewnątrz, nie
wolno jest rozmawiać z ludźmi (nawet z oddali i wysoka) ani mieć jakichkolwiek potrzeb.
Matka zamknęła
córkę i znęca się nad nią, bo, rzekomo, jest powodem do „wstydu”. Dorosła, niewykształcona kobieta
żyje w głębi swych uprzedzeń, karmi się złością i frustracją przelewaną na
córkę. Ma jeszcze zdrowe – bez niepełnosprawności, młodsze dziecko. Jamie to
ukochany brat Ady, którego właściwie ona sama wychowała, o którego dba i chroni
przed matką. Za którego wzięła odpowiedzialność. A miłość do niego jest
początkowo siłą napędową jej buntu.
„Dzięki” narastającemu konfliktowi zbrojnemu, wypowiedzeniu
wojny i decyzji władz o ewakuacji dzieci z zagrożonego Londynu Ada podejmuje
decyzję o wyjeździe razem z bratem , powoli zdając sobie sprawę, czym stał się
ten wielki (także w wymiarze fizycznym) krok.
Uciekliśmy.
Od mamy,
bomb Hitlera, mojego jednopokojowego więzienia.
Od wszystkiego.
Obłęd czy nie,
byłam wolna.
Narracja dziewczynki powoli odsłania stopień zaniedbania i krzywdy, jaka spotkała ich w domu
rodzinnym. Rodzeństwo trafia do domu
samotnej kobiety pogrążonej w żałobie i – najprawdopodobniej – depresji.
Początkowo niechciani, swoją obecnością mobilizują gospodynię nowego domu –
Susan – do opieki i życia na nowo po śmierci przyjaciółki (zapewne i partnerki).
Opowieść o
losach rodzeństwa, powoli krok po kroku pokazuje jak Ada zyskuje świadomość
tego, czego nie dostali wcześniej. Uczy się świata, podstawowych pojęć, emocji,
trudu dźwigania tej niełatwej zmiany. Uczy się zaufania i budowania relacji,
norm społecznych. Dźwiga wszystko co wiąże się z fachowo nazywanym w procesach
adopcji (i nie tylko) „zespołem zaburzeń w nawiązywaniu więzi”. Równocześnie marzy, spełnia
marzenia i tkwi w poczuciu strachu,
tymczasowości, pełna obaw związanych z koniecznością powrotu „do domu”. Tak jak "Jeż" Katarzyny Kotowskiej opowiada o trudzie adopcji i nowego rodzicielstwa, tak "Wojna, która ocaliła mi życie” pokazuje tą drugą stronę – przerażenie, zagubienie, ale i moc dziecka uczącego się świata odnowa.
Siłą bezpośredniej narracji
(czasem gubiącej się w obranej konwencji ) głównej bohaterki jest konieczność znalezienia
słów, zrozumienia pojęć, z którymi do tej pory nie miała do czynienia. Cenię tę
formę wymownie oddającą (przejmującą) sytuację dziewczynki, która świata bez
przemocy i okrucieństwa nie rozumie ani nie umie się do tego przyznać czy też nie ma narzędzi, aby o tym opowiedzieć. „Słyszymy”
jej myśli, monologi (relacje „z” tego co się wydarzyło wokół i w niej), widzimy
świat od jej strony.
Ada i Jamie nie wiedzą czym jest choinka, co to są prezenty,
kiedy mają urodziny ani na czym polegają.
Nie wiedziałam co
powiedzieć.
Nie rozumiałam dlaczego, ale z powodu tych świąt
czułam się niespokojna.
Całe to gadanie o byciu razem,
byciu szczęśliwym i świętowaniu wydało mi się
groźne.
Tak jakbym nie potrafiła być tego częścią. Jakby nie było mi wolno.
A
Susan bardzo chciała, żebym była szczęśliwa,
co było jeszcze bardziej
przerażające.
Losy Ady i jej brata komplikuje wojna, która staje się w
finale trochę zbyt dramatyczną i „hollywódzką”
scenerią utraty Susan – matki „zastępczej”, tłem powrotu do domu i cudownego odzyskania tego
właściwego „własnego miejsca” – bo nawet nie domu w Kent, który zostaje
zbombardowany.
Wybaczając książce zbyt ckliwy i obliczony na „filmowy efekt”
happy end, doceniam obraz wewnętrzny dziecka w stanie wojny o siebie; walki, którą trzeba stoczyć ze sobą, z tym, co z „ja” zrobili ludzie, których zadaniem
powinno było wspierać, nie rujnować.
„Wojna, która ocaliła mi życie” to także opowieść o walce ze
stereotypami i schematami, które produkuje społeczeństwo, rodzina, instytucje…
To opowieść o kobietach i dziewczynkach, ich postawach i sposobach na walkę o
życie – nie tylko przeżycie (trochę w kontrze do przewijających się żołnierzy,
męskich fascynacji). Poruszająca historia o sile i mocy, walce, w której, co zaskakujące, nie ma
przegranych.
4 komentarze:
Dziękuję za recenzję. Właśnie przyglądałam się tej książce i mocno mnie zaintrygowała. Twoja opinia tylko mnie utwierdziła w chęci przeczytania.
Chęć przeczytania zawsze warto mieć :) Może ewentualnie odłożyć na bok książkę... (męczę się właśnie z taką już prawie 3 tygodnie...)
"Wojna..." bardzo dobrze się czyta.
Choć niektórzy podejrzewają ją o przejaskrawienia, ja myślę, że bliska jest realnym - skrywanym - sytuacjom...
Wybaczam jej myślenie trochę "filmowe" (w zdystansowanej analizie można mieć wrażenie, że obliczona jest jako potencjalny scenariusz).
Żeby jeszcze był czas na przeczytanie wszystkiego, co wpadnie w oczy... Dlatego trzeba robić wstępną selekcję, także posiłkując się recenzjami na blogach (to tak a propos niedawnej dyskusji).
Tak na marginesie, mam wrażenie, że trochę się ruszyło w segmencie powieści dla starszych dzieci/ młodszych nastolatków. Jeszcze kilka miesięcy temu nie byłam w stanie wypatrzyć nic nowego i ciekawego poza sprawdzonymi seriami i pojedynczymi pozycjami od Dwóch Sióstr czy Zakamarków, a teraz już kolejna powieść przyciąga moją uwagę.
Tak, masz rację z powieściami dla starszych dzieci//młodszych nastolatków... (choć zapominamy, ze zawsze jest i "klasyka"...)
A z nowości - czytam "Kłamcę i szpiega" - po I rozdziale euforia, teraz trochę opadła, ale warto się zainteresować Rebeccą Stead :)
Prześlij komentarz