13 marca 2016
Black Dog
"Black Dog". Abyście nie myśleli, że ustawiam w pary: ważna książka = poważna. Istotnego można dotknąć na wiele sposobów (część dyskusji w poście "Czytelnicze marginesy"). Czekam na taką historię (a w niektórych pokładam nadzieje... i wyglądam, wyglądam...).
Prościutka historia zgrabnie odwracająca schemat: zamiast potwora czającego się pod łóżkiem dziecka, w którego nikt z domowników nie chce uwierzyć, mamy "potwora" za drzwiami, w którego wierzą wszyscy, oprócz najmniejszego domownika... Strach przed nieznanym rośnie, a czoło stawia mu jedynie najmniejsza z rodziny Państwa Hope ("Small Hope"...). Klimat w szalonej tempie rosnącej histerii i panice budują ilustracje, które zgrabnie wykorzystują niby realistyczną konwencję, aby wszystko ująć w nawias fantastyki i dowcipu. Do tego sporą część narracji równolegle dopowiadają i interpretują ilustracje w sepii towarzyszące tekstowi.
Mamy rytmiczny tekst, okazję do rymowania (i śpiewania), humor, bajkę w której się wszystko dobrze kończy, a do tego... studium natury strachu i przykład siły tych, którym brak uprzedzeń. Ku refleksji.
Prosta opowieść, precyzyjnie skonstruowana z gwarantujących sukces cegiełek. Rodzina, dom, dzieci, zwierzę... Ładnie powracające powtórzenia, subtelnie stopniowane napięcie, najmniejsze dziecko w roli nieprzewidzianego bohatera, wybawienie w zasięgu ręki. "Bezpieczna" estetyka umiejąca pozostać w cieniu historii. Pięknie ją prowadząca. I głębsza prawda czająca się tuż pod naszym oknem albo nawet w domu. Rozejrzyjcie się...
Przy okazji polecam najnowszy "Tygodnik Powszechny" (nr 14) i temat tygodnia "Nielegalni przyjaciele", zwłaszcza słowa Dawida Wildsteina (sic!)...
"Black dog" Levi Pinfold. Templar publishing, 2011.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz