26 listopada 2017

Egaliterra



Na początku był dystans. Pomysł, że to kolejna książka „ładnie zaprojektowana”.

Ze strony na stronę pojawiła się radość, a nawet euforia. Wreszcie. Ważna. Książka, która dotyka istotnego. Lapidarna, nieprzegadana, zadzierająca z czytelnikiem. Zachęcająca  do zestawiania ze sobą słowa i obrazu. Do pytania. Do rozmowy dorosłego z dzieckiem o świecie tu i teraz. O tym,  co słowo i obraz znaczą razem i  do czego prowokują…


Pierwsze strony rozpisane są na wprowadzenie w niby-fikcyjną krainę zagubioną gdzieś we wszechświecie.  Tęczową planetę z tym jednym, wybranym krajem – Egalitanią –poznajemy stopniowo, od kosmicznej, znaczącej perspektywy do poziomu  mieszkającej tam społeczności. A nawet do pewnych umownych, reprezentatywnych mieszkańców. To pierwszy moment, kiedy ilustracja podważając to, o czym mówi tekst, pyta o autentyczność pewnych deklaracji. I prawdziwy obraz świata zbudowanego z twierdzeń, oświadczeń, doniesień.  


Na kolejnych stronach odwołania do słów („konstytucja”, „prezydent”, „telewizyjna debata” itd) obrosłych dziś rozmaitymi kontekstami politycznymi  stają się coraz mocniejsze i bardziej wyraziste. Tekst, na rozmaite sposoby, dowcipnie,  dotykający idei Wszystkie Misie są RÓWNE odnosi je do rozmaitych wymiarów życia – publicznego i prywatnego.   Obraz prowokacyjnie i dobitnie  pokazuje pustkę słów i fałsz komunikatów.






Nie martwiłabym o to, czy ironię i to prowokacyjne budowanie sensu odbiorą dzieci (choć to też świetna propozycja dla wczesnych nastolatków - i nie tylko...). 
Czy wszyscy są równi? Tak, wszyscy niebiescy (mężczyźni).
Różowe (kobiety) nie są równe z niebieskimi – napisała dziesięciolatka. 



Przyznam, że moja początkowa  euforia ustąpiła. Nie zmienia to mojej opinii, że „Egaliterra” to książka ważna. Dobitnie i z jaskrawością pokazująca palący (zapewne tylko dla niektórych) problem świata, w którym żyjemy razem z dziećmi widzącymi wiele…  



Szkoda, że całość narracji odwołując się w zawoalowany sposób do danych statystycznych staje się w pewien sposób publicystyczna. A może to zaleta tej książki? Mocno i dobitnie, niby w bajkowej konwencji, zwierzęcym kostiumie (ach te  „misie” pojawiające się tutaj w tak ironicznym wymiarze!) dotyka „tu i teraz” i naszej – wspólnej rzeczywistości.  Od cudzysłowu  „fikcyjnej” krainy  zagubionej gdzieś  w kosmosie przechodzimy do (wytłumaczonych w przypisach) pojęć „szklanego sufitu” i „lepkiej podłogi”, nierównych płac i ikonicznych już czarnych parasolek.  

Może to i zbyt nachalne, a lakoniczna,  ironiczna narracja staje się niewolnikiem pisania „z tezą”. Doceniam jednak, że poszczególne ilustracje staną  się okazją do rozmów i dialogu. Do mówienia o tym, jak my widzimy świat i pytania co sądzi o tym, co go otacza dziecko.  Równie istotne są ostatnie strony „Egaliterry”, zachęcające do wejścia  „w cudze buty” i te wpisujące się w konwencję zabawy  w kolorowanie. Z polotem odwołują do podręcznikowych schematów i wieloznaczności polecenia „pokoloruj równo”.  Ich egalitarność staje się okazją (być może)  do terapeutycznej  refleksji  (oby nie tylko do  „projektowania”)  jak może wyglądać faktyczna równość.  

„Egaliterra” Joanny Olech  i Edgara Bąka to książka do spotkania, do gadania i dyskutowania. Zachęta do współudziału i działania. Trochę w kontrze do wszystkich nader optymistycznych opowieści dla buntowniczek, gdzie „sukces” przykrywa codzienne, realnie wciąż istniejące schody, sufity i lepkie podłogi.




„Egaliterra” tekst: Joanna Olech, projekt graficzny: Edgar Bąk, redaktorka prowadząca: Magdalena Kłos-Podsiadło. Wydawnictwo Wytwórnia, 2017

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Nie wiem, czy jako mała dziewczynka chciałabym się dowiedzieć, że już wkrótce wyrżnę głową w szklany sufit albo przylepię się do podłogi. Self-fulfilling prophecy... Książki, zamykające się między smutną konstatacją a wzniosłym postulatem nie do końca przekonują mnie. Znacznie wolę historie buntowniczek.