18 października 2010

Moje - nie moje

"Moje - nie moje" Liliany Bardijewskiej, wydane kilka lat temu, to bajka odwołująca się do klasyki gatunki, z pięknymi, pastelowymi ilustracjami Krystyny Lipko-Sztarbałło. Dzieci lubią jej słuchać, bo schemat, na którym zbudowana jest dość prosty, a całość subtelnie wymyka się jednoznacznym interpretacjom.




"Moje - nie moje" może kojarzyć się z brzydkim kaczątkiem a rebours. Opowiada historię tajemniczego jajka, którym zachwycają się wszyscy mieszkańcy . Jajko jest niezwykłe, drugiego takiego na świecie nie było, a prawa rodzicielskie roszczą sobie do niego sroka, paw, struś, wróble, bocian, wąż, mrówki, a nawet krokodyl. Każdy, zachwycony urodą jajka, chce być jego matką lub ojcem, czego skutkiem jest wielka kłótnia i galimatias.


Historia jest prosta, bo godzi ich wszystkich kangur i jego propozycja, aby jajko wychować wspólnie. I tak się dzieje - każdy na swój sposób - wysiaduje jajko, aż do dnia, kiedy skorupka pęka i oczom wszystkich ukazuje się drobne, brzydkie pisklę - wielkie rozczarowanie dla tłumu rodziców. Każdy z nich po kolei wycofuje się ze swych roszczeń, aż na polanie zostaje zdumione, smutne pisklę i kangur ze swą przytulną kieszenią. I to on będzie tulił, fryzował, karmił krzywodzioba - jak się okazuje - niezwykłego śpiewaka.
Miłość, opieka i troska kangura zostaje wynagrodzona pięknymi trelami, które wzbudzają powszechny zachwyt i ... zazdrość mieszkańców polany.

Liliana Bardijewska dodała do swej książki "stronę z autografem" - przesłanie, iż każdy z nas nie tylko ma własnego "kangura", ale i sam może nim zostać - pod warunkiem, że dostrzeże piękno ukryte w innych.

"Moje - nie moje" to opowieść o tym, jak pozory mogą mylić i jak ważne jest, aby każdego ktoś pokochał - odkrył ukryte zalety. Być może to także opowieść o adopcji. O poszanowaniu odmienności. O tym, że w każdym tkwi ukryty talent - trzeba miłości, aby mógł rozkwitnąć.
W książce "Moje - nie moje" swoją stronę dodała także Krystyna Lipko-Sztarbałło, zwracając uwagę na to, że opowiadać historię można nie tylko kolorowo, ale i kolorem, bo barwy są w tej bajce ważne. Jajko jest złote w srebrne kwiatuszki, a malec - szarobury.



Dlatego ze zdziwieniem przyjęliśmy interpretację tej bajki w teatrze Pinokio, gdzie jajko przypomina bardziej pisankę wielkanocną niż coś wzbudzającego powszechny zachwyt, a pisklę nie jest szaroburym krzywodziobem, a białym ...strusiem (co zgodnie orzekły moje dzieci).
Przedstawienie poszło w kierunku bajki muzycznej czy mini-musicalu, skupiającego się na dość wyraziście zarysowanych sylwetkach rodziców - "wysiadywaczy".

zdj. ze strony teatru Pinokio

Uwagę przykuwa pomysł na srokę - pawia, poruszającego się w rytm tanga i hip-hopowe wróble. Nieco drażniący jest kangur z przestylizowanym, australijskim akcentem. Obok niego pojawiają się, dość rozmyte i nijakie sylwetki węża, żaby i żółwia.
Historia w spektaklu została zmodyfikowana, dążąc do mocno jednoznacznego finału pt. "nie ma jak rodzinka". Okazuje się, że pisklę, rozpoznaje w każdym ze swych "wysiadywaczy", członka swej rodziny, na co z entuzjazmem i chęcią się oni godzą, oszukani przez kukułkę, w wysiadywaniu nie do końca własnych jajek.
W spektaklu w Pinokiu zagubiła się gdzieś idea niezwykłości pisklęcia , choć wydawałoby się, że muzyczność bajki podkreśli piękne trele strusio-krzywodzioba.

"Moje - nie moje"  przeniesione na deski teatru jest o wiele bardziej "nie moje" - pogmatwane, bez tempa, choć z kilkoma ciekawymi pomysłami, momentami nużące, sprowadzone do jednoznacznego przesłania o wadze rodziny. Zdecydowanie bardziej "moje" są subtelne niejednoznaczności Liliany Bardijewskiej.


"Moje - nie moje" Liliana Bardijewska, il. Krystyna Lipka-Sztarbałło. Ezop agencja edytorska, Warszawa 2004.

2 komentarze:

Monika Tomporek pisze...

Wczoraj oglądałam przedstawienie w "Pinokio". Również nie jest "moje". Zgadzam się z przedmówczynią i serdecznie pozdrawiam :-)

poza rozkładem pisze...

Witam, witam :)
"Pinokio" chyba trochę zawisł "w pół kroku" - Konrad Dworakowski pragnie zrobić małą rewolucję, ale część spektakli pozostało ze "starych" czasów. I nie wiadomo jak je traktować...

W ramach "małej rewolucji" - świetnie zapowiadająca się "Królowa Śniegu", oniryczna, budująca nastrój muzyką, właściwie bez obecności Królowej Śniegu (! a gdzie piękne sanie, biało-srebrna suknia obowiązkowa w innych inscenizacjach....). Niestety, spektakl "położony" zupełnie w II akcie.

Ciekawa jestem zapowiadanej "Małej sceny" dla maluchów...

"Tak czy siak" Pinokio to jednak najlepszy z łódzkich teatrów dla dzieci.