"Historia w spódnicy"... Na całe szczęście postanowiłam najpierw przeczytać powieść „dla dużych” Anny Dziewit-Meller. Gdybym
sięgnęła od razu po „Damy, dziewuchy…” pewnie już nie dotarłabym do „Góry
Tajget”…
Nie cierpię pretensjonalnego tonu, konwencji „kumplowania
się” z czytelniczkami (i czytelnikami) w książkach dla dzieci. A jeszcze
bardziej drażni mnie, kiedy tą konwencję wykorzystuje się wbrew logice....
„Damy, Dziewuchy, dziewczyny” to zbiór życiorysów sławnych kobiet, głównie
ze względu na ich niezależność, upór, osiągnięcia, zaangażowanie w zmianę
świata i stereotypów nim rządzących. Jest (obowiązkowo we wszystkich tego typu
publikacjach) Maria Skłodowska-Curie, ale i Świętosława (Córka Mieszka I),
rymopisarka Elżbieta Drużbacka, pierwsza kobieta chirurg – Magdalena Bendzisławska,
są kobiety architektki, aplinistka, malarka, nauczycielki, projektantka, i
kilka innych.
Po życiorysach wszystkich
ważnych kobiet – kandydatek na idolki czy wzorce chadzania własnymi drogami – przewodniczką jest Anna Henryka Pustowójtówna.
„Awanturnica” (jak sama się nazywa) z czasów Powstania Styczniowego, niezależna
bohaterka występująca nie tylko przeciw zaborcom, ale i wszystkich
ograniczeniom, które nakładała na dziewczyny epoka i relacje społeczne.
Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego, by opowiedzieć o
wszystkim i przedstawić bohaterki książki, Anna Henryka wykreowana jest na „kumplującą”
się narratorkę – rówieśniczkę odbiorczyń. Konfidencjonalnemu tonowi towarzyszą
jakieś zdrobnienia, spoufalanie się drobnymi dygresjami, jakieś takie „mizianie
się” do czytelniczki (i czytelnika?), wplatanie w historyczne treści co rusz
rekwizytów współczesności (te szkolne wycieczki z chipsami!)
Od tego siedzenia
nieruchomo tyle lat w starej książce zdrętwiały mi nogi i ręce. Niechże się przeciągnę!
O tak! O niebo lepiej. Wiesz co – poczekaj chwilę. Ja tylko szybko wskoczę na
konika, zrobię małą rundkę po okolicy i zerknę, czy koleżanki już gotowe na
naszą wizytę. To potrwa tyle co nic, obiecuję! Rozejrzę się tylko i wracam.
Jeśli narratorka siedziała tyle lat w starej książce to skąd
wie o wszystkich bohaterkach, które żyły dużo po niej? Po co te atrybuty
współczesności? A do tego posługiwanie się historycznymi formami językowymi: Namówiłam więc koleżanki, żeby otwarły
dla ciebie swoje domy i wyciągnęły z kufrów najlepsze historie. Dlaczego
inne bohaterki nie zabierają więc głosu,
schowane „za szybką” opowieści Anny Henryki? Podstawowe pytanie i wątpliwość:
czy nie da się opowiedzieć o ważnych kobietach, bez błaznowania i tego
sztucznego spoufalania się? Czy to nie wiara we współczesne czytelniczki
(niewiarę w żeńskie formy nazw zawodów pominę wymownym milczeniem, Kurzojady podpowiadają „naukowczyni” brzmi
dumnie…)
„Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy” Anna Dziewit-Meller, ilustracje: Joanna Rusinek. Wydawnictwo Znak emotikon, 2017.
5 komentarzy:
Bardzo jestem ciekawa tej książki - wypatruję w bibliotece. Mam nadzieję, że się tam znajdzie, bo czytałam tyle sprzecznych opinii, że aż nabrałam ochoty, żeby wyrobić sobie własną. Cieszy mnie, że pojawia się tyle książek o kobietach, ale z drugiej strony gdzieś w tyle głowy męczy mnie pytanie, na ile jest to rzeczywista potrzeba promowania kobiecej wersji historii, a na ile próba wykorzystania chwilowej mody.
W "naszej" bibliotece jest. Z niej także mam "Opowieści dla młodych buntowniczek". I choć byłam zdystansowana na sposobu promocji, podejrzewałam, że książka jest działaniem różnych mechanizmów to ta książka wydaje mi się lepsza od "Dam i dziewuch"...
Podobno na rynku książki były "od zawsze" trendy. Teraz ja też mam wrażenie, że każde wydawnictwo postawiło sobie za cel wydać książkę "o kobietach" i ich sile. Nie oznacza to, że każda taka książka będzie dobra i wartościowa...
Ale może być jeszcze gorzej... Z biblioteki przyniosłam też w pakiecie "Rozię, rewelkę inżynierkę" - to przykład tego, jak piszcząc dydaktycznie "z tezą" rymami częstochowskimi można zrobić z fajnego tematu koszmar (ładny, z ilustracjami "kupującymi" czytelnika...)
To czekam na recenzję Rózi, bo na razie widziałam tylko zachwyty - a w bibliotece nie ma nic z tej serii. "Opowieści" kupiłam dla bratanicy i przeglądam, przymierzając się do recenzji. Da się czytać, jeśli potraktuje się je jako rodzaj leksykonu, a nie "opowieści" właśnie - takie jest moje pierwsze wrażenie
O proszę, wreszcie jakiś inny głos wśród zachwytów. Na początku byłam zachwycona ideą, zarówno tej ksiażki, jak i Buntowniczek. Ale podejrzałam kilka stron i rzuciło mi się w oczy to samo - irytująca narracja, też nie znoszę takiego zabiegu w książkach, bo to dla mnie silenie się na jakieś nawiązanie więzi z odbiorcą. I traktowanie odbiorcy (dziecięcego zazwyczaj) jako takiego, który bez tego typu i opowieści nie zaciekawi się książką. Dodawanie niepotrzebnej objętości (poprzez te irytujące historyjki i dygresje itd. W dodatku po przeczytaniu Twojej recenzji totalnie nie rozumiem, czemu narratorką jest jedna z bohaterek historycznych, w dodatku uwspółcześniona. Dlatego konwencja Buntowniczek - opis plus ilustracja wydaje mi się dużo lepsza, ciekawsza w odbiorze. Taki album.
Co do Rózi Rewelki Inzynierki to byłam bardzo zaciekawiona tą serią (już jak wyszedł Ignaś Kitek Architekt i posypały się pochwalne recenzje na blogach), idea i temat wydawały mi się potrzebne i warte uwagi, wizualni na pierwszy rzut oka wydawała się ciekawa i już miałam to kupować dla swojej córki. Potem zobaczyłam, że to jest wierszem, przeczytałam próbki tego wierszowanego tekstu i jakoś mi chęć na książkę odeszła. Pewnie też wypozyczę z biblioteki, bo i tak jestem ciekawa. Wizualnie fajnie, idea świetna (i modna ostatnimi czasy, pewnie nadal potrzebna), ale czy naprawdę nikt nie widzi, że ten tekst pozostawia wiele do życzenia?
Jeśli chodzi o "Rózię" to chyba szkoda czasu na więcej..
>>>
Jak donosi notka na okładce autorzy książki przedstawiają "kolejne małe arcydzieło"... Nie wierzcie w to.
Miłym oku ilustracjom towarzyszy toporny, z dydaktycznym zacięciem, przewidywalny do bólu, skomponowany wg dyktatu rymów częstochowskich tekst.
O tym, jak i dziewczynka może być "inżynierką", ale żeby nią zostać, trzeba najpierw nie zrażać się niepowodzeniami i śmiechem dorosłych...
Niby wiem, że wg trendu na rynku - książki z "kobietami", z "dziewczynkami i ich postawami wbrew stereotypom" każde wydawnictwo musi mieć, ale nie da się napisać czegoś bardziej z polotem?
Tym bardziej, że nie jest to pierwsza książka duetu tych autorów. Czyżby znaleźli "przepis na sukces"?
>>> Twój pierwszy niewypał wspaniale się udał!
Chodźmy, zróbmy następny! Tak rodzą się cuda!"
Szkoda czasu. Wolę, kiedy ktoś eksperymentuje na własną rękę. Lepiej sięgnąć po "Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek.".
Prześlij komentarz