Jestem „w poszukiwaniu” książek dla młodszej młodzieży. Z „młodszej”
zawędrowałam ku czternastolatkom, stamtąd już niedaleko do piętnastolatków i
tegorocznej nagrody Conrada. „Ma być czysto” Anny Cieplak.
Moje pierwsze pytanie po odłożeniu tej książki (w trakcie
czytania wątpiłam jeszcze w istnienie redakcji i korekty tekstu): czy nie było
lepszej do Nagrody Conrada? Potem doczytałam, że o wyborze decyduje ilość nadesłanych
głosów. Wszystko jasne?
Chciałabym napisać, że pasja do „dawania świadectwa” i głosu
tym nie słyszanym (chwalebne) to jeszcze
nie jest (dobra) literatura. „Ma być czysto” z ambicjami dokumentu – utrwalenia obrazu
życia tych nie-widzianych to jednak
książka ważna. Ważna, zwłaszcza w kontekście tego, co „rodzimi” (zawodowi)
twórcy podsuwają „gimbazie” (która zaraz odejdzie w zapomnienie). Tylko dla kogo jest ta książka?
Rozważając „kupić-nie kupić” zastanawiałam się czy to
książka „dla” (mniej więcej) piętnastolatków czy „o” nich, dla „dorosłych”, którzy choć
sobie poczytają o świecie, którego nie widzą (nie chcą?). Skoro (jednak) to
drugie, to cała dość karkołomna konstrukcja fabularna wygląda na realizację
idei pt. „otworzę Wam oczy”, a więc intencję pisania powieści „z tezą”. Jaką?
„Ma być czysto”
opiera się na zderzeniu dwóch światów i „warstw społecznych: życia piętnastoletniej
Oliwki, która opiekuje się młodszym rodzeństwem, „mieszka” z ojczymem w
kamienicy scharakteryzowanej przez klatkę „pachnącą szczochami” i życia Julii –
dziecka umownej (aspirującej) „klasy średniej”. Ta
druga dziewczyna zostaje mało
prawdopodobnie „przeprowadzona” do gorszej szkoły w pogoni za lepszą cenzurką
na koniec gimnazjum.
Książka zadedykowana „Dziewczynom, o których mówi się źle” ma
jeszcze inne bohaterki: Magdę (Magdo-Tata) – macochę Julii (w pokoleniowym
rozkroku pomiędzy swoim partnerem a rocznikiem jego córki) i czarny charakter drugiego planu:
Elę-Exelę, stereotypową rozwiedzioną „ex”żonę – tyranizującą matkę Julii. Są jeszcze dość pośpiesznie i topornie nakreślone
sylwetki trzeciego planu: koleżanki-intrygantki z gimnazjum („Airmax-iary), nieobecna
matka Oliwi przybywająca z „NRD” (Niemieckiego Raju Dziadków i Babć), „na miejscu” jedynie dzięki kolejnym przypadkowym
(?) ciążom, zaradna babka, wyluzowana Ania – pracowniczka MOPSu (okołotrzydziestolatka, koleżanka Magdy).
Obok nich , trochę z innych światów, przybywają chłopcy,
chłopacy, mężczyźni (?) – czyli Ci więksi i starsi. Dobroduszny „Chomik” –
Dawid, sąsiad Oliwki z klatki (a więc mieszkaniec/więzień tej samej „bańki”
społecznej), zadbany, gotujący –
feminizujący, słaby pomiędzy silnymi kobietami Maciek (ojciec Julki), Rychu – Rysiek
(ojczym Oliwii), który na zawsze będzie już dla mnie tym „zapuszczonym”, w rozciągniętych
majtkach, „Nowy” – Karol, który z kandydata „na” awansuje na upragnionego
chłopaka Julii.
„W ma być czysto” od wszechwiedzącego narratora (skoro to „literatura”
odklejam go od doświadczeń zawodowych i życiowych autorki – pracowniczki świetlicy
Krytyki Politycznej) dostajemy opowieść o zderzeniu światów. Początkowo wydaje
się, że głównymi bohaterkami są Oliwia i Julia (i to im powinna konsekwentnie
towarzyszyć narracja, ale wszechwiedza narratora kończy się przed bramami
Ośrodka Wychowawczego). Ta pierwsza bohaterka ginie z pola widzenia. Pozostaje
Julia „z lepszego świata”, zafascynowana tym „niegrzecznym”.
Na scenę wkracza także
coraz bardziej ekspansywnie jej „macocha”, jeszcze pamiętająca okres swego
buntu, diagnozująca stan piętnastolatków. Próbuje dyskretnie i nie namolnie
wspierać, zamiast kontrolować (taki ideał luz-matki). Jej losy i postawa uzasadniają przemyślenia o
współczesnych rodzinach, rozwodach, ex-żonach, modelach życia i pracy, o tym,
co publiczne i prywatne, o kryzysie sprawiedliwości i solidarności społecznej,
o mechanizmach segregacji ekonomicznej i kulturowej.
W „Ma być czysto” dostajemy okruchy folkloru „gimbazy” i „tych,
gdzieś tam” z marginesu, piosenki, gry, wyzwania, rys środowiska i czasu, do
którego najczęściej „dorośli” nie mają dostępu.
Do tego przypadkowa inicjacja (koniecznie do zaliczenia), ciąża urojona
(albo i nie), echa obelgi pt. „gej” (bo ma fryzurę a la Bieber), trawa, Żubrówka,
dopalacze, faszyzujący Karol raz onieśmielony „cudowną-dziewczyną-nie-dla-niego”,
raz „nowy patriota” gardzący kobietami – karykaturalny gwałciciel, który nie
może się zdecydować czy jest „z natury zły” czy totalnie niedojrzały i
zagubiony. I bardzo istotne: lajki, Snap, „wirtualna” rzeczywistość, która jest
„tą bardziej”. Wcale nie równoległą, tylko tą ważniejszą.
Bohaterowie i ich losy to okazje do diagnoz „frakcji
MOPSiaków” i reszty zasobnego świata odwróconego … tyłem (subtelnie rzecz
ujmując). Znowu mam wrażenie (jak przy „Obronić królową”), że są po to, by pomieścić
wszystkie problemy i nonsensy świata (choćby instytucji powołanych do pomocy).
Uwiarygadnia ich język, detale i rekwizyty, zgrabnie budowany rys psychologiczny
postaci. Ale nie wiem czy Cieplak będzie „drugą Masłowską”.
Tak jak piętnastolatkowie prowadzą „życie publiczne” w
różnych sieciowych kanałach, tak „Ma być czysto” postanawia je raz jeszcze –
przefiltrowane i podrasowane – upublicznić. Dać znak czasu (dziś już przeszłości).
I to nie dla nastolatków. Ale dla tych co „poza”, „z boku”, „z góry” i „z dala”
drabiny społeczno-ekonomicznej. Po co?
Czy dość ckliwe zakończenie z tym, „szkoda,
że nie jest to fikcja” jest wołaniem do otwarcia oczu? Przecież nawet sama
Magda – aktywistka pozostaje obojętna, wyjeżdżając „ze swoim światem” na
wakacje. „Nic” się nie zmienia. „Wszystko” kręci się dalej. Tylko i dla Oliwii, i dla Julii znaczy to coś zupełnie innego. Czy następuje jakieś zrozumienie? Może i tak, ale nie gwarantuje
to zmiany. Co jest ambicją „Ma być
czysto”? Dokumentalna diagnoza: Bieda
zostaje reprodukowana. Klasy społeczne istnieją?!
Droga czytająca klaso średnia: jeśli sięgniecie po „Ma być
czysto” najpierw pogadajcie z swoimi dziećmi o „Klasy społeczne istnieją”. I
nie tylko pogadajcie.
„Ma być czysto” Anna Cieplak. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2016.
2 komentarze:
Przeczytałam "Ma być czysto" w trudnym momencie życia, które przerosło książkę. Byłam zawieszona pomiędzy instytucjami, często formalnie sztywnymi, często szukającymi po omacku, ale jednak wspierającymi. Otrzymałam wielkie wsparcie ludzi, którzy pracowali pod szyldem instytucji. Założyłam, że autorka z bagażem doświadczenia społecznego jednak mówi coś, o czym wie. Trudno mi oceniać, bo byłam w środku cyklonu ratując Dziecko. Nie ma mowy o spojrzeniu z dystansem, ale uwierał mnie wiek autorki, gdy lekką ręką podważała kompetencje instytucji. Wiem, że czytało książkę moje Dziecko - nie dostało jej ode mnie. Życie udowodniło, że dziecko powinno mieć do kogo się zwrócić, jeżeli zawiodą najbliżsi, a tę pewność ktoś podważył.
Czytam, że Twój sprzeciw budzi postawienie w złym świetle instytucji z zadaniem wspierania. Rozumiem więc, że jednak książkę traktujesz jako swego rodzaju dokument - świadectwo?
I nakładasz na autorkę obowiązek odpowiedzialności za słowo - zwłaszcza w kontekście przywołanej przez Ciebie osobistej sytuacji?
Książkę czytało Twoje Dziecko - tylko chyba autorka założyła dorosłego czytelnika? I - jak podejrzewam - wpisana jest w tę książkę intencja "otwarcia oczu" dorosłym... Może także instytucji, która pewnie i czasem nie wypełnia swych zadań?
To, co napisałaś (dziękuję!) jest chyba argumentem o przypisywanie takiej literaturze funkcji społęcznych. Czy słusznie?
Prześlij komentarz