7 lutego 2013

Emigracja



"Emigracja" to książka zaskakująca w formie. Książka, która próbuje połączyć odwołanie do tradycji z problemami współczesności. Stając się reminiscencją sztuki ludowej ("naiwnej"?), podejmuje tematy ważne społecznie. Zaangażowana - staje do walki o pamięć i świadomość. Obawiam się tylko czy jej pojawienie nie zostanie skwitowane wzruszeniem ramion czy uwagą "i po co to naszym dzieciom?".


Daleki, egzotyczny Meksyk. Dzierżawcy ziemi, którzy sadzą arbuzy i drzewa papai. Palmy i obco brzmiące imiona - sąsiada don Augusto i psa Gazulo. Lecz zamiast kolorowych fotosów rodem z folderów biur podróży  "Emigrację" zaludniają czarno-białe, ciasno upchane postaci, wtłoczone w zmieniający się krajobraz.  Pomiędzy dwiema czarnymi okładkami z tasiemką znajdziecie ponad metr ekologicznego papieru złożonego w harmonijkę, rozwijającego swą opowieść z każdym rozłożeniem kolejnej strony. Pierwszy  kontakt z obrazem budzi w dzieciach przeróżne skojarzenia: to książka o tym, jak się rozmnaża świat, a tam na górze są dawne czasy...

"Emigracja" to książka nagrodzona w ubiegłorocznym konkursie bolońskim w kategorii New Horizons, w której brane się pod uwagę pozycji z Ameryki Łacińskiej, Azji i Afryki. Egzotyka więc... Z punktu widzenia zapatrzonej w siebie Europy.




Nie jest łatwo rozgryźć tę książkę. Prosta historia, włożona w usta kilkuletniego chłopca opowiada o poszukiwaniu lepszego życia. O pustoszejącej wiosce - krainie szczęśliwości, która pokazana na obrazie skojarzyła się moim dzieciom ze stwarzaniem świata (rajem?). 

W czas zabaw i radości wkracza smutek, niewiadomy los ojca, który wyjechał pierwszy, a potem - desperacka decyzja matki, która pozbawiona pracy i ziemi postanawia wyruszyć jego śladem. W narracji nie znajdziemy jednak wartościowania tych decyzji, są proste, surowe słowa dziecka, trud wędrówki, strach i przerażenie tym, co odnalazło poza granicami swego dotychczasowego świata. Dochodzi do tego jeszcze niezrozumienie sytuacji, dezorientacja i kłopot z odnalezieniem się wśród galopujących wydarzeń. Dlaczego trzeba się chować, dokąd zawożą ludzi żółte ciężarówki, dlaczego policjanci spuszczają psy, a potem je wołają? 

W podobnej sytuacji stawiany jest odbiorca - nie jest łatwo podążać za słowem, rozumieć lakonicznie relacjonowane wydarzenia  i odnajdywać ich odbicie w zatłoczonym obrazie. Łatwo można zgubić  trop narratora, ciężko odnaleźć go na ilustracji. Dzieci pytają czy to książka typu "1000 i 1 drobiazgów", w której znaleźć trzeba naszego bohatera wśród całego mnóstwa mu podobnych postaci...




"Emigracja" to opowieść stworzona przez dwóch meksykańskich autorów, jeden z nich - Javier Martinez Pedro sam kiedyś wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Jest autorem ilustracji - obrazu, który współtworzy opowieść chłopca z Meksyku, jednego z wielu, którzy wyruszają w podróż za lepszym życiem. Zostawiają za sobą wyobrażony raj, życie blisko przyrody i trafiają do zabetonowanego świata dobrobytu. Nie wszystkim udaje się tam dotrzeć. O losach jednych i drugich przypomina krótkie posłowie, które zamyka książkę. 

Forma "Emigracji" nie jest tu przypadkowa. Nawiązuje do meksykańskiej tradycji zapisywania opowieści, za pomocą obrazów, na roślinnej tkaninie papel amate. Książka ta, dzięki swojej rozwijanej formule, wprowadza także pewien odwrócony porządek:  "korzenie" zostają na górze (nostalgicznym raju dzieciństwa), ucieczka do lepszego świata to schodzenie w dół. Często - to schodzenie w dół  drabiny społecznej. Dlaczego więc ta podróż wciąż ma miejsce? Dlaczego Los Angeles, skoro raj utracony jest gdzie indziej? Może istotna jest sama sugestia tego pytania?

Cieszy mnie pojawienie się "Emigracji" w Polsce i to tak szybko po uhonorowaniu jej BolognaRagazzi Award. Tym bardziej, że ta książka - wbrew pozorom - także i nas dotyczy. I nie chodzi tutaj o poszukiwaniu lepszego i wygodniejszego życia za otwartymi dla Polaków granicami UE. Raczej o to, że granica dobrobytu przesunęła się za nas... A emigrantki, czyszczące na kolanach podłogi bogatszych i znanych, stają się przedmiotem niewybrednych żartów. Może więc warto jednak rozmawiać z dziećmi, że "obcy" i słabszy istnieje,  i ma prawo żyć w nowej - innej rzeczywistości? Wolę to, niż wychowywanie dzieci na przypadkowo zasłyszanych audycjach - smutnych w gruncie rzeczy - panów. 


Dziękuję wydawnictwu za udostępnienie książki

"Emigracja" tekst: José Manuel Mateo, ilustr. Javier Martínez Pedro, tłum. Marta Jordan. Wydawnictwo Widnokrąg, 2013

12 komentarzy:

ag pisze...

ojeja, jest piękna, naprawdę! i wreszcie jakaś czarno-biała pozycja. no i jeszcze ta forma :) ciekawa jestem tekstu i cały czas się zastanawiam, czy to nie dorośli stanowa target na takie właśnie obiekty, również ze względu na przekaz... rzadko kiedy ciekawią mnie tego typu książki, bo u nas w domu kompletnie się nie przyjęły - fiasko na całej linii (dzieci, a nie dorośli), ale kupując tę książkę zrobiłabym niewątpliwie przyjemność samej sobie - temat emigracji jest mi szczególnie bliski :) a reszta rodziny pewnie kiedyś "dorośnie" (albo "zdziecinnieje"). ;)))

poza rozkładem pisze...

Pewnie trochę jest tak, jak piszesz. Ja jednak mam swoją teorię: z dziećmi nigdy nie wiadomo co kiedy wypłynie. A pozorny brak zainteresowania może zaskoczyć "wypłynięciem" przemyśleń w najmniej spodziewanych momentach.
U nas podoba się forma: dłuuuga i ilustracje. 7-latek pytał czy to książka typu "Where's Wally?" (fanatyk;) podoba mu się chyba estetyka i kompozycja (pokrewieństwo z jego pracami?)
Z drugiej strony kazał kilka razy czytać tekst. Nie przejął się za to zbytnio posłowiem.
Z Waszego punktu widzenia ciekawa może być konfrontacja pojęcia emigracji z tym, o czym opowiada książka.
A tak w ogóle cieszę z działań "Widnokręgu", który wyraźnie celuje w "bolońskich" książkach. I ja będę nimi dzieciom zawracać głowę ;)

ag pisze...

...a ja będę chętnie o tym tutaj czytać i rozmyślać na ten temat.
niestety zarzuciłam kupowanie pięknych książek, bo u moich dzieci owocowało to niespaniem i strachami w nocy, nawet jeśli przekaz był bardzo pozytywny... czasem pożyczam coś z biblioteki, albo od znajomych "na próbę". ale "emigracja" po prostu mnie woła tubalnym głosem - prawdopodobnie się skusze :)))
z bolońskimi książkami to jest chyba troszkę tak, ze niełatwo uchwycić te wartościowe wśród wszystkich "udziwnionych", jedno jest pewne: polskie gusta bardzo dobrze się w tym wszystkim bronią...

poza rozkładem pisze...

:)
Ja ostatnio poczułam się zdruzgotana informację 5-latki, że lubi tylko "wesołe książki" (co ja jej w takim razie robię zarzucając przeróżnymi "ciężkimi" tematami?!).
Po czym pierwszą pozycją na liście ulubionych - wesołych książek stały się "Włosy mamy"...

Ja staram się zbierać książki nagrodzone w Bolonii - to też ciekawe zestawienie, jak porówna się kilka werdyktów...

A polskie gusta: szkoda, że dotyczą książek tłumaczonych, trudniej o wsparcie dla rodzimych produkcji... Widziałaś czym ostatnio chwaliło się ministerstwo? Pakiet "Pierwsza książka mojego dziecka" straszyć może po nocach... A jak to u Was wygląda? Jest taka akcja?

ag pisze...

tak, tutaj jest akcja "nati per leggere" (urodzeni by czytać). funkcjonuje już od co najmniej 10 lat, bo pierwszy "okaz" książkowy (balansujemy na granicy kiczu, choć tak tragicznie jak w "pierwszej książce" nie jest) dostałam przy narodzinach starszego, nie wiem, czy ma miejsce tylko tu na północy, czy w całych włoszech. jeśli ktoś, jak ja, uprze się, żeby zabierać małe dzieci do biblioteki, to spotyka go miła niespodzianka i w zamian za pięciokrotne wejście w progi biblioteczne dostaje od akcji "nati per leggere" fajną poduszkę dla każdego dziecka poniżej 5 roku życia. potem koniec. nie istnieje żadna kompletnie, absolutnie kampania społeczna, obecna w mediach, na temat czytania dzieciom. polska górą! :) (jednak)
bolońskie książki czasem maja to coś, ale często poza tym "czymś" niewiele więcej... ostatnio mniej śledze co się tam dzieje, w tym roku tez się raczej nie wybieram :( a ty?

poza rozkładem pisze...

Czyli mamy nie narzekać ;)
Nie chcę wyjść na malkontentkę (w końcu to takie polskie...;P
ale kampania społeczna w wydaniu ABCXXI mocno spłyca czytanie dzieciom. Ja jestem z frakcji bardziej radykalnej - zamiast "milusińskich" wolę dziecko traktowane podmiotowo, dziecko, któremu daje się myśleć, także podsuwając mu urozmaiconą estetykę.

Nie wspomnę o "wyklęci" Baśni Grimmów, wizji chronienia dziecka pod szklanym kloszem czy lansowaniu jedynego słusznego modelu wychowania (żłobki to zło, matka ma być przy dziecku do ukończenia 3 r.ż). To też kierunek fundacji. I trochę obawiam się tej wizji...

Przyznaję się, że nie zawsze czytam dzieciom 20 minut. Czasem zostawiam je same ze stosem książek do oglądania. I nie sądzę, że robię im krzywdę ;)
Z drugiej strony widzę rodziców, dziadków, ciotki itp. którzy uświadomieni szukają "Najpiękniejszych bajek", "Bajek terapeutycznych" za korzystną cenę (9,99 zł). I w spokoju sumienia, że załatwili te "20 minut" zastawiają półki dziecięcych pokoi, przedszkoli takimi produkcjami.
Czy dzięki temu wychowamy przyszłego czytelnika? Hmmm czy dzięki podanej papce okraszonej brokatem czy gadżetami pokażemy dzieciom, że książka może dotykać sfer ważnych w naszym życiu?

Wg mnie czas w Polsce na budowanie świadomości, że równie ważne jest "jak", nie tylko "czy czytać"...

A Bolonia - my na razie podniecamy się z samego faktu, że w Polsce ukazują się te książki :)
"Widnokrąg" z tego co widziałam dostał dofinansowanie na kolejną: "DRÔLE D’OISEAU" (wyróżnienie w kat. Opera Prima).
Na targi raczej nie trafię. Znowu... :(

ag pisze...

:))) targi w bolonii na szczęście są i będą co roku, bo chyba im się opłacają (no myślę, przy tych cenach za wejście!), więc jeśli kiedyś miałyby się zdarzyć nam obu, to proponuję miłą konwersację w realu :)

oj, widzę dokąd zmierza polityka i jakoś to ustosunkowanie mnie przeraża. ale mimo wszystko coś się dzieje, mówi się. tu natomiast cisza w mediach, cisza na forach... cisza na morzu. i to chyba generuje sytuacje dla mnie niepojęte - we włoszech zaczyna się czytać gdzieś pod koniec ogólniaka, o ile w ogóle. jeśli się taką opcję jakimś cudem odkryje. nie masz pojęcia ilu dorosłych ludzi wyznaje mi, że czytają nie więcej niż 1 książkę rocznie, bo to takie trudne i meczące. dodam - inteligentnych, wykształconych ludzi. w szkole nie ma żadnych lektur obowiązkowych. żadnych. można iść przez życie nie dotknąwszy książki. dalej uważam, że mimo spłyconego podejścia to taka akcja i tak jest milowym krokiem dla, pisz pan, popularności drukowanego słowa. wierzę w to, że taki "milusiński" jeśli odkryje opcje czytania, to stanie się podmiotem na przekór terapeutycznym bajeczkom za 9,99 i wsiąknie w baśnie braci grimm (a z tego co wyczytałam są one bardziej terapeutyczne).

a tak w ogóle to prowadzę zmasowany atak książkowy na młode głowy, które spotykam. no i przede wszystkim walka o język we własnym domu - szukam czegokolwiek po polsku, co nawet w minimalnym stopniu zaciekawi moje dzieci (może być nawet "brokat", kicz, cokolwiek), bo z przerażeniem obserwuje jak szkoła odbiera im chęci do czytania... ech, wieczny pyl bitewny na klacie? ;)))

poza rozkładem pisze...

Ag liczę na to, że się uda :)

W Polsce o dyskusji raczej też nie można mówić. Forum KdDiM (bywasz?) może zmylić ;) Są pojedyncze akcje, w style "dajmy dzieciom (milusińskim!) książeczkę".
Ja nie wierzę za bardzo w opcję skuteczności takich działań - co się dzieje z kilkulatkami, którzy mają książki, z reguły ktoś im czyta (przynajmniej w przedszkolu)? Może problemem jest szkoła, może problemem jest mentalność Polaków?
Ale jak widać to szerzej zakrojony problem... Szwecja ma podobno problem z czytaniem bez zrozumienia. Ale tam jest problem - jest działanie http://www.svt.se/agenda/att-lasa-eller-inte-lasa-en-klassfraga

A Twój zmasowany atak :) jakimi drogami się odbywa?

ag pisze...

martin widmark!!! on nam "życie uratował", lars i maja to był mega przełom u mojej młodszej. czytanie ze zrozumieniem... no właśnie - przydałaby się nam taka książka jak u szwedów... myślę, ze jednak najgorzej jest z "czytaniem miedzy wierszami", ale nie narzekałabym aż tak bardzo na mentalność polaków. to prawda, ze lubimy sobie pozrzędzić, ale gorzej jak się nie zrzędzi, uważa się samych siebie za pępek świata, radośnie prawiąc sobie komplementy na temat niewielkich akcji na małą skalę (typu: osiedlową), a tak naprawdę siedzi się w najgłębszym zaścianku europy - jak wspominani już włochacze.
nie bywam na forum KdDiM - podaj proszę linka, bom ciekawa :)
zmasowany atak - "książka na każdą okazje, najlepszym prezentem" - to moje motto (tu nie takie znów oczywiste jakby się wydawało). nie mam wielkich sukcesów, ale miło jest jak kilkoro przyjaciół moich dzieci opowiada, że przeczytali, że fajne i że w przyszłym roku to bym chciał/a kolejną książkę. w domu mamy niemały księgozbiór, no rytualne wizyty w bibliotece na co dzień i od święta :)

poza rozkładem pisze...

Wybieram się na spotkanie z nim, o jego akcji "Lekcje czytania" (m.in. dla rozwiązania tego problemu z "czytaniem między wierszami").
U nas cała seria "Biura detektywistycznego" to także hit, ale jesteśmy na początku samodzielnego czytania... zobaczymy co będzie dalej.

Forum "Książki dla Dzieci i Młodzieży"- uwaga, maniaczki ;) (przede wszystkim)
http://forum.gazeta.pl/forum/f,16375,Ksiazki_dzieciece_mlodziezowe.html
:)

ag pisze...

też myślałam, że samodzielne czytanie to żmudny, długi proces, a tu niespodzianka: skok na głęboką wodę nastąpił znienacka i to w najmniej oczekiwanym momencie, miedzy innymi właśnie za sprawa larsa i mai, ale nie umniejszam roli cressiy cowell. teraz mamy duży problem ze zgaszeniem światła wieczorem ;)))
czekam (i upraszam sie!) na/o szczegółową relację ze spotkania w widmarkiem - jestem bardzo ciekawa :))) szkoda, ze tak daleko mi do krakowa :(

poza rozkładem pisze...

Relacja będzie. Mam nadzieję, że dana obietnica będzie mobilizacją ;)