Obiecałam sobie, że kolejny post będzie już o książce.
Najbardziej chciałam pokazać i napisać, co mi się nie podoba. Ale zaraz potem - o kolejnych zachwytach. Cóż zrobić, jeśli szaro, ponuro i ciemno (i brak zdjęć). A pod ręką kolejny tekst podnoszący ciśnienie (to jego niewątpliwa - jedyna? - zaleta).
"Czas przewietrzyć kanon lektur w podstawówce" lansuje się dziś GW, jednocześnie uświadamiając tych, którzy jeszcze tego nie wiedzą: "nie ma więc już kanonu"!
Głosi "Oddajmy się lekturze" - zapowiadając konferencję warsztatową i reklamując (przede wszystkim? przy okazji?) "swój" program "szkoła z klasą 2.0" w tym roku poświęcony rozbudzaniu pasji czytelniczej.
Kiedy czytam wezwania do zgłaszania kolejnych "list" i "obowiązkowych pozycji", kolejne hasła - wytrychy o "plastusiowej katordze", wyrwane z kontekstu wyimki o przemocy Tomka Sawyera czy idee wskazujące brak demokracji "w lekturach" zastanawiam się czy naprawdę już nikt nie widzi czytelników, który umieją czytać ze zrozumieniem i zachowali resztki krytycznego myślenia?!
Nudzi już mnie "Mikołajek" przywołany jako antidotum na "niechciane" lektury. Monotonne jest już wytykanie, że od kilkudziesięciu lat nie ma w terminologii "literatury dziecięcej", a wszystko co może być "dla dzieci".
Nie rozumiem jak można wierzyć, że zmiana starszych tytułów na nowsze wystarczy do rozbudzenia pasji czytelniczych. I chęci sięgnięcia po książkę. "Zaszczepienia miłości do literatury".
"Jestem wyjątkiem" - powiedział dziś dzięwięciolatek, zapytany dlaczego czytał dziś książkę (lekturę klasy 6) na lekcji, zamiast "pracować" w podręczniku - "Takich dzieci zostało może 50, a może 100. Na świecie".
Co da taka lista? Przybędzie od niej książek w bibliotekach szkolnych? Nauczycieli, którzy będą na bieżąco z tym, co dzieje się we współczesnej książce dla dzieci?! Czy te "nowsze", "fajniejsze", marketingowo skuteczniejsze (patrz fenomen "Dzienniczka cwaniaczka") zmienią sposób myślenia nauczyciela o lekturze i o tym, co można z nią zrobić?! Zreformują sposób myślenia o dziecku jako odbiorcy i współuczestniku kultury?
"Lista lektur" i to co dzieje się wokół książki w szkole jest często (nie zawsze!) odpryskiem myślenia o dziecku i jego roli w szkole. Nie przyczyną.
"Ministerstwo chce zmienić listę". Gazeta Wyborcza znowu kreuje euforię z powodu malowania fasady. Na podmalowanym tle ładniej się wygląda. Czy tędy droga?
29 komentarzy:
Trcohę się oburzyłam na widok listy lektur mojego pierwszoklasisty. "Prehistoria!!!" chciałam wykrzyknąć. A potem siadłam, pomyślałam... W domu czyta dużo książek, jest na bieżąco z nowościami. Dzięki szkolnej liście lektur przeczyta też coś innego. Dlaczego nie!"Tylko że nas nie dotyczy bezpośrednio "kryzys czytelnictwa"... Boli mnie tylko sposób w jaki "przerabia się" lektury w szkole. SZTAMPA.
A myślisz, że wprowadzenie "nowości" zmieni to podejście?
Ja myślę, że może mieć wpływ na ,przede wszystkim, nie zniechęcenie mozolnie czytającego 6-7-8-latka. Super ,że są dzieci, które w III klasie pochłaniają lektury dla klasy VI .Ale wiemy, że to wyjątki. Na przykładzie moich dzieci widzę, że lektury np."Puc,bursztyn i goście" mogą nie przekonać dziecka do samodzielnego podjęcia wysyłku (tak, początki to duży wysiłek!) przeczytania lektury napisanej archaicznie brzmiącym językiem, mówiącym o świecie z punktu widzenia dzisiejszego dziecka- nudnym, niepociągającym. I nie chodzi o to, że akcja to nie Gwiezdne Wojny, tylko, że jest dalece niedopasowana do realiów świata rzeczywistego, które to 6-7-8letnie dziecko zna, rozumie, czy też potrafi sobie wyobrazić. No moje nie potrafiły. I zastanawiałam się, czy o wartościach, jakie niesie ta przykładowa lektura, nie można poczytać w pozycji, która nie będzie obciążana wadami omawianej poprzedniczki. Osobiście uważam , że można. A zapytany o to nauczyciel nauczania początkowego potwierdził. I dodał, że niestety szkoły nie stać na wymiany lektur, bo 1(jedna!) pozycja to koszt ok 500zł...
W takim razie jak wytłumaczyć sytuacje, kiedy szkoła wymienia księgozbiór w myśl zasady" zastąpmy stare - stare lektury nowszymi wydaniami starych?
Ten 9-latek także wie, że jest wyjątkiem. I oczekuje (jeszcze) od szkoły, że pozwoli mu pójść do przodu (tam gdzie chce) i da czas poczekać (tam, gdzie tego potrzebuje);
Tak powinny także działać lektury: pytałam ostatnio czy na etapie ed.wczesnoszkolnej konieczna jest jedna lektura dla wszystkich?
A może stworzyć taką możliwość, aby każdy (na różnym etapie pokonywania TECHNICZNYCH trudności) miał poczucie sukcesu, a przy okazji - stworzyć sytuację do wymiany myśli, współpracy i działań zespołowych?
>>> http://pozarozkladem.blogspot.com/2014/11/czytam-sobie.html
Właśnie widzę, że to niejako proroczy sen ;)
Tak sobie czytam i rozmyślam (jako matkaktóra dużo książek przeczytała z córami - a Tomka kilkakrotnie ze starszą - ojej!), skoro nauczyciele nie muszą trzymać się kanonu i nie omawiają z dziećmi "współczesnych" książek, to albo nie mają o nich pojęcia , bo sami już nie czytają, albo mają jedyny, swój egzemplarz - a w bibliotece szkolnej pustki. Ciekawe, co łatwiej zmienić?
Dla mnie to zupełna egzotyka, moje dzieci nie mają w ogóle listy lektur i ostatnio Dziewięciolatce przy okazji Libratusa musiałam tłumaczyć o co chodzi z tymi lekturami! U nich obowiązuje zupełnie inny system i z tego, co wiem dzieci czytają. Moja czyta sama z siebie dużo i na wyrost ale wydaje mi się, że dużą rolę odgrywa tu swoboda w doborze książek. Nawet dziś córka oddała książkę, która po 60 stronach się jej nie podobała i przyniosła do czytania inną - nauczycielka nie protestowała, mimo że to była jej propozycja lektury. Nie wiem czy taka lista lektur czy kanon w ogóle sa potrzebne?
Marzy mi się taka szkoła w której nauczyciel podawałby rodzicom listę książek do których się odniesie, wyjaśniając przy okazji dlaczego w tym roku wybrał te, a nie inne. Być może byłaby możliwa nawet ..i dyskusja.
Każdą książkę da się zabić "przerabianiem" wg wzoru: tabela (główni bohaterowie, miejsce akcji, streszczenie w punktach itd.). Nim dzieci przeczytają książkę-lekturę wartoby wprowadzić w temat, przygotować. Tak dzieje się już często w przypadku spektakli teatralnych, wystaw muzealnych. Wartoby zacząć lekturę od głośnego czytania w klasie (początek lub wybrane fragmenty). Potem dyskusja, rozmowy. By nie zabić emocji, by nie zabić książki i początkującego czytelnika. Odświeżenie kanonu lektur to dobry pomysł! Mimo wszystko! Tylko trochę się boję tego "przerabiania" w tabelkach...
I jeszcze... Czy w kanonie lektur chodzi tylko o wyrabianie nawyków, promowanie czytelnictwa? Nie. Wspólna lektura książki to przyczynek do wspólnej rozmowy, wymiany emocji, sądów. Wspólna lektura to wspólne doświadczenie, wspólna baza. Krytyczna lektura to umiejetność warta ćwiczenia/nauki. I chyba oto też w omawianiu lektury, pracy z lekturą chodzi.
Zderzenie realiów z marzeniami jest straaaszne! Nasz drugoklasista jak na razie miał tylko 1(!) lekturę - "Jak Wojtek został strażakiem". Nie komentuję, w tym kręgu więcej rozumiemy. Czasami sobie myślę, że akurat dla nas to dobrze...
Poza lekturami czy książkami z naszych-rodziców czasów biblioteki szkolne świecą pustkami, małomiasteczkowe często zapełnia tani kicz, jeździmy więc do większego miasta, czytamy ambitniejsze, piękniejsze, ważniejsze. Nieliczni. Gdy zaczynam opowiadać i chcę pożyczać te z wartościowszej półki słyszę często, że przesadzam. Bo w przedszkolu dzieci postały, szkoła nie zgłasza takich segregacji, panie w bibliotece są bardziej ode mnie kompetentne...
Nie tylko potrzeba pieniędzy, ale i świadomych bibliotekarzy, współpracy między nimi a równie świadomymi polonistami... Przede wszystkim jednak świadomych rodziców; akurat na tym polu powoli ale skutecznie się zmienia!!! Może gdyby coś z tego, co z przyjemnością czytamy w domu zaistniało w szkolnej rzeczywistości straciłoby na atrakcyjności podczas szkolnych omówień?
Chyba najbardziej potrzeba WIĘCEJ ROZGŁOSU książkom cenionym, nagradzanym, wartościowym. Może wówczas więcej bibliotek pomyśli, że nie liczy się ilość a jakość? Tak sobie myślę.
"Amen" mogłabym dodać :)
Myślę, że przede wszystkim chodzi na początku o pokonanie technicznych trudności, a potem - budowanie rytuału. I przyjemność, i frajdę, i poczucie "wow" - radość płynącą z odkrywania i współtworzenia...
Zgadzam się, że odświeżenie nie jest złym pomysłem.
Ale ja mam wrażenie, że to jednak "remont fasady"; koronnym argumentem nauczycieli (nie odmawiam większości dobrych chęci) jest konieczność przygotowania dzieci "do testów".
Możliwości, które my widzimy w lekturze "się nie korespondują" z tym wyzwaniem...
GW zapowiada możliwość zmiany punktu drugiego >>> http://wyborcza.pl/1,75478,17038807,Sa_pieniadze_na_szkolne_biblioteki__Mozecie_im_pomoc.html
Co do pierwszego - mam wrażenie, że część nie traktuje tego jako swój obowiązek a pozostała ledwo zipie (przygnieciona formalnymi i życiowymi koniecznościami).
Nie posądzam (większości) nauczycieli o złą wolę, ale ich problemem na pewno jest "brak narzędzi" - widzę to na co dzień. Bo jeśli ciągle podchodzi się do tekstu "testowo" to co zrobić z taką książką jak "Wróg"? Albo "Cztery zwykłe miski". Albo - nawet "Biurem detektywistycznym"... Nie wspomnę już o kontrowersyjnych lekturach... "Księga wszystkich rzeczy".
Aniu, jak widać - w Polsce są potrzebne.
Dorośli (Ci, z dziećmi) nie śledzą zwykle tego, co "się wydaje", nawet nauczyciele i bibliotekarze zdają się na "listy bestsellerów" (wiemy jak to działa).
Jeśli nie wiedzą co mogą zaproponować (hmm a czy sami w ogóle czytają?), to jak mają przekonać innych?
W dodatku - a raczej przede wszystkim - bolączką polskiej szkoły jest dyktat testów i "testowego myślenia", nawet o lekturze. Nie wiem czy nauczyciele zastanawiają się nad tym, czy lektura ma przede wszystkim sprawiać przyjemność....
Czy głównie skupiają się na złapaniu tych, którzy nie przeczytali... Czemu służy im taka wiedza? Niestety nie temu, aby odebrać ten sygnał jako pytanie adresowane do ich pracy...
Marzy mi szkoła, w której w takich dyskusjach będą uczestniczyć rodzice ;)
I będą chcieli wiedzieć :)
O, właśnie książka dla dzieci (kultura) i renoma...
Ze świadomymi bibliotekarzami chyba nie jest źle - coraz więcej bibliotek, które śledzi nowości (te, które warto); słucha czytelników;
z tego co widze, jednak w przedszkolach (i szkołach?) króluje najważniejszy wskaźnik > cena...
A u nas w II klasie: "z grubej rury", zwłaszcza patrząc z parspektywy tych gorzej nieczytających; "Karolcia", "Doktor Dolittle";
Co o tym zdecydowało? "Kolejka" klas równoległych do zasobów biblioteki;
Dziwi mnie też myślenie nauczycieli o dziecku - jako niezdolnym do poszukania, odwiedzenia biblioteki rejonowej itd (co w duzym mieście nie jest aż takim problemem);
Ależ przecież kanon już został przewietrzony, drzwi zostały otwarte, czasami mam wrażenie, że nawet za szeroko, patrząc na to, co przez 6 lat podstawówki czytała moja córka. Nauczyciele wybierają swobodnie, więc to do nich trzeba składać reklamacje. Śmiem jednak twierdzić, że wyrzucanie "zramolałych" lektur nie podniesie poziomu czytelnictwa. Nie wiem czy cokolwiek ma szansę go podnieść w świecie łatwych audiowizualnych rozrywek. Szkole nie wróżę sukcesu. Natomiast nie chciałabym, żeby okazało się, że po maturze moje dzieci nie będą znały kanonu literackiego, który inteligentny człowiek znać powinien. A na to się zanosi.
ps. U Młodego w pierwszej klasie nie ma narzuconej jednej lektury dla wszystkich. Wypożyczają ze szkolnej biblioteki zgodnie z własnym uznaniem. Nie widzę, żeby Mojego, odpornego na druk, pobudzało to jakoś do samodzielnej lektury. Nie pobudza go nawet pełna domowa biblioteka.
W dyskusji mowa jest o szkole podstawowej; nikt raczej nie podnosi ręki na kanon i klasykę na dalszych etapach;
Chyba "wyrzucanie" czegokolwiek nie jest celem akcji, choć tak jest przedstawiana (i ten biedny Plastuś jako straszak). Jak pisałam - samo hasło "odświeżenia" to malowanie fasady; bardziej chodzi o sposób myślenia o dziecku jako (współ)uczestniku.
Ja z kolei wierzę, że sensowna i przemyślana pomoc dziecku (etap pokonania technicznych trudności, pokazanie lektury jako przyjemności - także intelektualnej, budowanie rytuałów) - może zaprocentować.
(c.d. nastąpi bo muszę biec :)
PS. "moje" czytają - nałogowo i czasem to wkurza!
PS 2. wczoraj wieczorem przy okazji kąpieli odbyłam bardzo ciekawą rozmowę o byciu "inną" dziewczyną i lubieniu książek.
Nadal nie jestem przekonana czy są potrzebne. Mam wrażenie, że to potrzeba kontroli: co dziecko czyta, jak, kiedy i ile. I nie sądzę, by potrzebne było do tego śledzenie co się wydaje. Wystarczy w klasie postawić regał z książkami - różnymi i pozwolić dziecku samemu wybrać książkę. U moich dzieci nie sprawdzana jest znajomość treści lecz umiejętność czytania ze zrozumieniem. Taką książkę stale noszą ze sobą, nauczycielka od czasu, do czasu prosi o przeczytanie klasie fragmentu. I po sposobie czytania przez dziecko widzi czy książka się podoba, czy za trudna, czy za łatwa. Jeśli się książka nie podoba dziecku, to nikt go nie zmusza do czytania, wybiera inną. Wspólnie czytane książki na lekcji także nie służą sprawdzaniu znajomości treści tylko są przyczynkiem do nauki pisania własnych tekstów. I IMO o taką reformę chodzi, a nie o wymienianie jednych obowiązkowych tytułów na inne.
>>o taką reformę chodzi, a nie o wymienianie jednych obowiązkowych tytułów na inne.<< i tutaj zupełnie się z Tobą zgadzam; Dlatego pisałam o "malowaniu fasady", ogłaszaniu z fanfarami akcji, która niewiele da.
Ale upieram się, że "lista" - rozumiana jako pakiet propozycji, z których nauczyciel wybiera te, które w danej grupie i w danym momencie padają na podatny grunt - jest potrzebna.
Nie wyobrażasz sobie, jak - przy poziomie wiedzy i świadomości "tutaj i na miejscu" - ten regał może wyglądać. Ja widzę, co jest obecne w "przeciętnych" przedszkolach. I jaką świadomość tego, co może trafiać do dzieci mają dorośli (nauczyciele i dorośli).
Aniu nie mam zielonego pojęcia jak to wygląda, więc nie będę się oczywiście spierać. U Starszej widziałam, że stoją księżniczki i Karolki, ale także inne książki, ona przynosi teraz Enid Blyton, ale już jej pani z biblioteki dla starszych dzieci "Tajemniczy ogród" przyniosła. Tutaj w Portugalii jest lista propozycji książkowych na każdy wiek, jako inspiracja dla rodziców i innych osób, które kupują dzieciom książki. Może coś takiego zdałoby w Polsce egzamin?
A zdradzisz co jest na tej liście propozycji (np. przedział szkoły podstawowej)?
I czy to "działa"?
Mam w pracy sporo przypadków młodych ludzi, którzy czytają, ale nie lektury z kanonu. I potrafią bardzo inteligentnie odpowiedzieć na zadawane przeze mnie pytanie, dlaczego. Nową książkę Musierowicz kupują panie 30+...
"Malowanie fasady"? chciałabym wierzyć, że pierwszy z wielu koniecznych kroków. Bo zgadzam się w pełni, że kiepski stan czytelnictwa to sprawa znacznie bardziej skomplikowana niż dobór książek. Przyszli nauczyciele nie czytają. Ba, studenci polonistyki na studiach nie czytają, a studia kończą...
Aniu nie wiem co jest i czy działa - za krótko tu jesteśmy i moje dzieci jeszcze nie czytają po portugalsku. Tutaj są informacje po angielsku na temat tego planu i jego koncepcji: http://www.planonacionaldeleitura.gov.pt/pnltv/english.php?idEnglish=1
Zajrzę :) A w poprzedniej szkole? Było coś takiego? Działało?
Dylematy: czy krytykować (konstruktywnie) i budować świadomość, gdzie leży (tak naprawdę) problem? Czy wspierać jednak - ten potrzebny - krok?
Ale od lat wiadomo, że nie ma jedynej słusznej "listy" (myślę o SP) - i czy coś się zmieniło (globalnie)? Nie wiem co pierwsze: świadomość nauczycieli i decydentów czy pieniądze (umożliwiające zmianę)?
Aniu moje dzieci w Niemczech też chodziły do szkoły angielskiej i tam podejście do książek było bardzo podobne. Mam wreszcie listy proponowanych przez PLN ksiązek. Jest to po portugalsku ale myślę, że się rozeznasz. Po lewej stronie są kolejne roczniki, na które można kliknąć:
http://www.wook.pt/product/facets/m/8066x5839/restricts/8066x5839x7376/facetcode/temas/restrictsinc/8066x5839x7376/facetcodeinc/temas
A tu przykładowo 4 klasa:
http://www.wook.pt/product/facets/m/8066x5839x7376/restricts/8066x5839x7376x7385/facetcode/temas/restrictsinc/8066x5839x7376x7385/facetcodeinc/temas
Dowiedziałam się, że nauczyciele dużo pracują PNL. Dzieci np wybierają sobie z propozycji kilka lektur, czytają same i prezentują potem w klasie. Ostatnio czytałam statystyki na temat stanu czytelnictwa w Portugalii i nie jest on zbyt wysoki, stąd ten program, by temu przeciwdziałać.
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9768 - każdy wykształcony obywatel to skarb :)
A Widmark na spotkaniu stwierdził, że Polska mu imponuje, bo polskie dzieci MAJĄ w ogóle kanony lektur, podczas gdy szwedzkie potrafią przejść przez szkołę i nie czytać nic...
Wiesz, to że MAJĄ nie znaczy, że coś przeczytają przechodząc przez szkołę ;)
A do wykształconego obywatela dodałabym jeszcze "myślący".
W przywoływaniu przykładu Finlandii najczęściej zapomina się o czymś z pozoru mniej ważnym:
>Szkolnictwo w Finlandii jest powszechne, państwowe i bezpłatne<
Czyli KAŻDEMU zależy na tym, aby pracować nad poziomem edukacji. Bo do szkoły trafią jak nie dzieci, to wnuki. W Polsce to poczucie odpowiedzialności często się rozmywa: często jest krytyka "systemu", wytykanie błędów, ale wlasne dziecko wysyła się do niepublicznej szkoły, bo w tej "zwykłej" i tak nic się nie zmieni...
Dlaczego tak łatwo odpuszczamy poczucie, że możemy coś zrobić? Bo to jest "ICH"?
Mnie powala trafność banalnych stwierdzeń: jak chowacie dzieci, takich obywateli będziecie mieli.
Właśnie dlatego kanon jest ważny, bo dla wielu dzieci to jedyny kontakt z książką. Jeśli wówczas przegapi się okazję i nie udowodni dziecku, że książka robi coś ważnego z człowiekiem (zachwyca, cholera, zachwyca!), nie zahaczy się o jego wrażliwość, zostanie ono dorosłym mówiącym do własnego dziecka: musisz czytać, kulturalni ludzie czytają, a ty chcesz być przecież człowiekiem kulturalnym :) nie mówiąc o stratach wywołanych brakiem umiejętności rozumienia tekstu - jakiegokolwiek
Prześlij komentarz