3 kwietnia 2016

Dzień (?) książki dla dzieci

Tak, wiem. Był wczoraj.



Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Rocznica urodzin Andersena. Trafił się nam akurat weekend, więc świętowanie będzie nieco wydłużone. Poza Rozkładem niektórych zbulwersowało, udostępnionym przy tej "okazji", na fb-stronie Kochamy piękne książki. Poza Rozkładem kontrowersyjnym tekstem Dziesięć najgorszych książek dla dzieci (Paulina Małochleb na portalu www.xiegarnia.pl). Że zjadliwy, agresywny, ziejący jadem. Że nie-wiadomo-po-co, bo warto budować pozytywny przekaz...

W pewnej grupie czytających-kupujących-relacjonujących matek (przede wszystkim, jak sądzę) sprowokował on nieco inne reakcje. "Czytanie to wyzwanie" nabrało nieco innego wymiaru, kiedy zaczęły napływać przykłady z życia wzięte czym karmione są nasze dzieci "w przestrzeni publicznej" (żłobki, przedszkola, szkoły, konkursy, sklepowe kosze itd.).









Mocno inspirujące przykłady sprowokowały do działania: razem z Miejskie-wiejskie postanowiłyśmy spotkać się z innymi i zapytać o szmirę, stereotypy, erotyzację i prostactwo obecne w książkach dla dzieci. Z dziećmi także. I pobawić się. Było wczoraj: PRZEtwórczo.

Rozmawialiśmy nie o tym (wbrew założeniom niektórych), które książki są "be", a o tym czym jest piękno. Co to znaczy, że nam się coś podoba. I dlaczego stereotypy mogą być krzywdzące. Było o urozmaiconej diecie książkowej. I o prostactwie czyli o tym, jak dorośli "twórcy" nie szanują dziecka-odbiorcy. Nie było jedynych słusznych odpowiedzi. 






Pozostaje pytanie dlaczego dzieci są TAK karmione. I co robicie z książkami, które Wam przeszkadzają z jakiś powodów? Wynosicie do biblioteki? Oddajecie innym? Powyżej - PRZEtworzyliśmy kilka książek, które m.in. wyniosłam z "naszej" szkolnej biblioteki (obiecuję - przyniosę inne ;) Poniżej - przykłady z przedszkoli, których sporo już odwiedziłam.







24 komentarze:

Agnieszkagg pisze...

Dzieci są tak karmione, bo wydawcy widzą dobrze, co się sprzedaje. Książki stały się produktem,który ma przynieść zysk i to jest jedyny cel, jaki przyświeca powstaniu takich tworów książkopodobnych. Świadomość estetyczna w naszym społeczeństwie jest jaka jest, co widać po architekturze, wystroju wnętrz itd. Z przykrością wiele razy obserwowałam w naszej lokalnej księgarni dla dzieci, jak przychodzili ludzie, rozglądali się, przeglądali to, co im podsuwała właścicielka i wychodzili z niczym, bo nie znaleźli książki, która w ich pojęciu byłaby "ładna". Książka dla najmłodszych ma być kolorowa i tania, dla nieco starszych - łatwa w czytaniu, optymistyczna, najlepiej o zwierzątkach (dziewczynki) lub łobuziakach (chłopcy) i też tania, a jeszcze najlepiej, żeby nawiązywała do bohaterów, które dziecko poznało w tv. Ja się nawet temu specjalnie nie dziwię, bo przeskok od Czerwonego Kapturka z kiosku na rogu do Czerwonego Kapturka Joanny Concejo jest ogromny. Nie oczekiwałabym, że trafi ona od razu do przeciętnego Iksińskiego. Moim zdaniem w Polsce ciągle wydaje się za mało książek, które nazywam książkami środka, czyli nie awangardowych, z bardziej klasycznymi ilustracjami, ale na dobrym poziomie plastycznym. Przeglądam anglojęzyczne blogi i fb profile prezentujące ilustracje twórców z innych krajów i widzę, ile tam jest propozycji interesujących, a jednocześnie łatwiejszych w odbiorze. U nas tego środka jest niewiele, nie mówiąc już o tym, że większość to i tak tłumaczenia, a nie oryginalne polskie propozycje. Poza tym - albo dno, albo od razu książki w uproszczeniu mówiąc - awangardowe. Nawet jeśli dzieci ze swoją otwartością umysłu przyjęłyby takie propozycje z radością, to nie będą miały na to szansy, bo dorośli w jego otoczeniu odrzucą je jako "brzydkie" lub "dziwne".

Paulina Zaborek/ Poczytaj dziecku pisze...

Zgadzam się w zupełności z przedmówczynią. Brakuje "książek środka". Nie każdy rodzic i nie każde dziecko lubi eksperymenty grafiką i formą. Myślę, że wiele osób ich nie rozumie. Nie przemawia do nich artystyczna idea wydań Tuwima czy Brzechwy z Wytwórni, że posłużę się przykładem, niczego tym wydaniom nie ujmując. Ale powiedzmy sobie szczerze, to nie jest książka dla statystycznego Kowalskiego, bo jak się raz czy drugi zmusi Kowalskiego, by czytał takie wydania, to on przestanie czytać w ogóle. Nie tędy droga. Podobnie, jak nie jest rozwiązaniem podsuwanie Kowalskiemu badziewia merytorycznego i ilustracyjnego chłamu w postaci tandetnie wydanych książeczek. Potrzebne są zdrowe proporcje. Książki ambitne, prowokujące, mocno indywidualistyczne są potrzebne jako creme de la creme, ich funkcja wykracza poza zwykłą przyjemność lektury, one powinny edukować, inspirować, prowokować do myślenia, do przełamywania schematów myślowych. Głównym nurtem powinny być natomiast książki "wystarczająco dobre" - ciekawie zilustrowane, wartościowe merytorycznie, dające radość z czytania zarówno dziecku, jak i dorosłemu.

poza rozkładem pisze...

Przykłady, przykłady! Poproszę o te książki "środka" czy "wystarczająco dobro"! Co to dla Was znaczy?

Mała Brzoza pisze...

Co sądzicie o propozycjach wydawnictwa Literatura? Myślę, że to idealny przykład książek "środka". Wydane starannie (czasem aż za starannie, nie podzielam w tym miejscu zachwytu papierem kredowym niektórych publikacji), trzymają poziom jeśli chodzi o treść.

Agnieszkagg pisze...

Tak na szybko, książki "dobrego środka", przy zastrzeżeniu, że skupiam się na warstwie graficznej a nie tekstowej, to dla mnie przykładowo: większość z tego, co wydają Zakamarki dla młodszych dzieci, seria o Ulicy Czereśniowej, Pettson i Findus, z nieco innej stylistyki: "Wielka księga pociągów" z Muchomora, a z naszego rodzimego podwórka ilustracje Pawła Pawlaka, Elżbiety Wasiuczyńskiej, Emilii Dziubak, która ostatnio jest niemożliwie eksploatowana. Zastanawiam się, czy wśród tych nazwisk powinni znaleźć się też Mizielińscy - czy to jeszcze ilustracje "środka", czy już propozycja bardziej, powiedzmy z braku lepszego słowa "awangardowa", której udało się przekonać do siebie szersze grono czytelników?
Ja osobiście nie jestem fanką grafiki ze wspomnianej Literatury. W książkach, które miałam w ręku, ilustracje były właściwie poprawne, ale dla mnie nijakie, nie zapadające w pamięć i nie wnoszące nic nowego do tekstu.

poza rozkładem pisze...

> Mała Brzozo, czy uważasz, że papier kredowy to dowód na staranność wydania?

> Agnieszkogg, wyd. Literatura to jednak inna kategoria (i rola ilustracji) niż te przykłady, które podajesz. Czy w takim razie mają "wnosić coś" nowego do teksu?

>>> Książki ambitne, prowokujące, mocno indywidualistyczne są potrzebne jako creme de la creme, ich funkcja wykracza poza zwykłą przyjemność lektury, one powinny edukować, inspirować, prowokować do myślenia, do przełamywania schematów myślowych. Głównym nurtem powinny być natomiast książki "wystarczająco dobre".

Czyli wniosek z tego taki, że te "wystarczająco dobre" nie muszą (nie mogą?) prowokować do myślenia i przełamywać schematów?
Recepta na brak szmiry to nie prowokować do myślenia? ;)
A co w takim razie z taką książką, jaką jest jest np. "Black Dog"? //http://pozarozkladem.blogspot.com/2016/03/black-dog.html

Mała Brzoza pisze...

Powiedziałam, że nie podzielam zachwytów na kredą. Jest pretensjonalna. Ale w potocznym rozumieniu kojarzy się z wytwornością. Uważam że Literatura nieźle wydaje swoje publikacje. Nie są awangardowe, ale ich odbiorca traktowany jest szacunkiem.

Mała Brzoza pisze...

Zastanawiam się nad jeszcze jedna rzeczą. Czy ktoś porównywał nakłady, nie mówię już o książkach superambitnych, ale wspomnianych dobrych "książek środka" i nakłady szmiry? Dlaczego czuję, że wydania ostatniej kategorii są po prostu liczniejsze? I kto to wydaje? Konglomeraty, które są sobie "sterem, żeglarzem, okrętem ", czyli mają własne drukarnie, kolportaż itp. Koszty powstania takich publikacji są na tyle niskie, że pseudoksiążki mogą być po prostu tańsze, a fakt, że nie sprzedadzą się do ostatniej sztuki wliczony jest po prostu w ryzyko.

Agnieszkagg pisze...

Nie do końca wiem, jaką kategorię przypisujesz w tym momencie wyd. Literatura w opozycji do przywołanych przeze mnie książek. Jeśli masz na myśli, że w większości te książki to pozycje typu obraz>tekst lub przynajmniej obraz=tekst, to zgoda, w Literaturze dominują tekst>obraz, gdzie z definicji znaczenie obrazu najczęściej jest ograniczone. Jednak od klasy ilustracji zależy, czy będą tylko uatrakcyjniającym dodatkiem, o którym się natychmiast zapomina po odłożeniu książki, czy też wykreują świat opowieści i w tym sensie mogą wnieść do niej dużo. To zwykle idzie w parze - ciekawe graficznie obrazy, takie, które nie powielają schematów, wyróżniają się charakterystyczną dla danego grafika kreską, nie tylko uzupełniają tekst, ale go niejako rozszerzają a przy tym dostarczają przyjemności estetycznej. Pierwszy z brzegu przykład - seria "Pan Kuleczka". Te opowiadania nie istnieją bez obrazów stworzonych przez Elżbietę Wasiuczyńską.
Może nie powinnam była generalizować, bo miałam w ręce nie więcej niż kilka, może najwyżej kilkanaście książek z bogatej oferty Literatury, ale ilustracje żadnej z nich nie zapadły mi w pamięć. Te książki mogą być wydane bez większej szkody w zupełnie innej szacie graficznej, co zresztą się zdarzało. I tak, ja chciałabym, żeby ilustracje, nawet pełniące rolę "służebną" wobec tekstu, czy inaczej - podporządkowane tekstowi, coś do niego wnosiły, żeby prowokowały zatrzymanie się na chwilę, czasami dodawały humoru (np. ilustracje B. Butenko do wierszy Broniewskiego) lub budziły zachwyt. A odpowiadając na kolejną część wpisu, chociaż nie była skierowana bezpośrednio do mnie, to uważam, że ilustracje "środka" jak najbardziej mogą i powinny przełamywać schematy, bo inaczej nawet jeśli nie będą z gruntu złe, to z dużym prawdopodobieństwem będą nudne.

Mała Brzoza pisze...

Agnieszkagg, nie stawiam Literatury w opozycji do wymienionych przez ciebie książek, przywołałam to wydawnictwo jako przykład książek, raczej opozycji do tego o.czym pisała pozarozkladem w głównym wątku, czyli koszmarze tresciowo-obrazowym proponowanych dzieciom.masowo publikacji. Jak najbardziej zgadzam się z propozycjami wymienionymi przez ciebie. Pan Kuleczka, choć charakterystyczny, z całym szacunkiem i uwielbieniem dla Elżbiety Wasiuczyńskiej w moim.odczuciu spokojnie może funkcjonować bezobrazowo, jako.sam tekst. Oczywiście, są realizacje ilustratorskie i graficzne, które zapadają w pamięć i które ciężko "oderwać" od treści, z którą tworzą całość, bez wątpienia dla mnie takie są książki, które na przyklad wydały Dwie Siostry w serii Mistrzów ilustracji.

poza rozkładem pisze...

Porządkując :)
To ja ustawiałam Literaturę (nie w opozycji, ale) w kategorii innej niż przywołane książki obrazkowe np. wyd. Zakamarki (dla młodszych, jak choćby "Nusia" czy "Mama Mu", zgodnie z wytycznymi Agnieszkigg).
Literatura to przede wszystkim tekst>"obrazki".

Rola ilustracji... głównym problemem nie są proporcje (tekst a obraz), a wyzwanie, które podejmuje warstwa wizualna.
- towarzyszenie tekstowi?
- dopowiedzenie?
- zastąpienie tekstu?
Niektórzy ujmują sprawę z innej strony: podkreślają jak ważny jest dobry tekst, który towarzyszy ilustracji. Bardzo pomaga (dziecku) "przeżyć ilustrację" :)

Agnieszkogg, nie mieszałabym tych dwóch spraw:
- proporcji tekst a warstwa wizualna
- rola, która podejmuje twórca ilustracji lub "obrazów"

Może być mało, a z przekonaniem, że warto "dodać inne przestrzenie" do tekstu. Mistrz Butenko mawia (o swoim warsztacie?), że dobry teksty nie potrzebuje ilustracji, tym pozostałym trzeba czasem pomóc ;)

Mała Brzozo i Agnieszkogg >>> Ciekawe jest też to, że nawet w stosunku do jednej serii wydawniczej nie zgadzają się Wasze opinie. Dlaczego? :)


a nakłady??? Wydawnictwo Literatura ma całkiem spore nakłady.
Choć nie wiem czy porównywalne do "gigantów" rynku jak np. Olesiejuk. Tutaj mówiłabym raczej o książce-produkcie, nie "dziele" (w sensie wytworu twórczej pracy artystów)

Bazyl pisze...

@Agnieszkagg Ja tylko się wtrącę odnośnie: "Świadomość estetyczna w naszym społeczeństwie jest jaka jest, co widać po architekturze (...)". Chciałbym zauważyć, że w tej akurat dziedzinie można sobie dowolnie estetyzować w głowie, bo miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego skutecznie blokują nie tylko ekstrawaganckie, ale i te dość pospolite, ale odstające od wizji twórcy planu, pomysły :P
Co do meritum to przechodziłem z chłopakami wszystkie etapy, łącznie z brokatowaną okładką książki o zwierzętach, którą zażyczył sobie Starszy z biblioteki. Teraz cieszę się, że potrafią rozróżnić kreski kilku popularnych, współczesnych ilustratorów :)

poza rozkładem pisze...

Bazylu (-i? jaki Ty masz Wołacz? ;)
nie jestem "talibką", nie sądzę, by "brokat" czy potworki przyniesione z skądś tam zrobiły krzywdę komuś, kto ma bogatą dietę książkową;

Martwi mnie ogólne przyzwolenie na "bylejakość" tego, co dla dzieci, nieprzywiązywanie wagi, założoną gdzieś z tyłu głowy "nieważność".
Co widać zwłaszcza w kontrze tego co dla dorosłych... (tutaj jest większa uważność).
Byłam wczoraj w POLIN. Piękny, wysmakowany budynek (architektura, meble, identyfikacja graficzna). Krótka wizyta w księgarni. Po sesji konferencji o edukacji (!) i różnorodności. Bardzo pieczołowicie wybrane książki. Mały stolik z książkami dla dzieci (może ok. 20 tytułów). Co tam znalazłam można zobaczyć na profilu FB "Poza Rozkładem"...
Skąd się to bierze?
I jaki ma to wpływ na nasze społeczne podejście do "estetyki"?

Agnieszkagg pisze...

Mała Brzozo - tak, jak już niżej uporządkowała Poza rozkładem, pisząc o opozycji odnosiłam się do jej wypowiedzi, nie do Twojej. Nie było też moim zamiarem jakieś szczególne krytykowanie akurat wydawnictwa Literatura, bo uważam, że robią dobrą robotę. Są książki z Literatury, które i ja i moje dzieci lubimy, a ja doceniam dodatkowo, że wydają polskich autorów. Tylko akurat w warstwie graficznej, która zwykle jest oczywiście poprawna, brakuje mi tego "czegoś".

Poza rozkładem - nadal nie do końca do mnie przemawia przypisywanie odrębnych kategorii takim wydawnictwom jak, już niech pozostaną te wymieniane wcześniej - Zakamarki i Literatura. Piszesz: "Rola ilustracji... głównym problemem nie są proporcje (tekst a obraz), a wyzwanie, które podejmuje warstwa wizualna." Całkowicie się z Tobą zgadzam. Czy to jednak oznacza, że z góry przyjmujemy: wydawnictwo typu Literatura nie wydaje książek, w których ilustracja "dodaje inne przestrzenie"? Czy to nie zależy raczej od tego, co przyniesie im autor, jakiego autora ilustracji zaproszą do współpracy albo ile swobody mu pozostawią? Wydawnictwa skupiające się na wydawaniu przekładów mają może pod tym względem prościej, bo wydają na polskim rynku pozycje, które już zostały sprawdzone w innych krajach.

Piszesz też: "Mała Brzozo i Agnieszkogg >>> Ciekawe jest też to, że nawet w stosunku do jednej serii wydawniczej nie zgadzają się Wasze opinie. Dlaczego? :)" Domyślam się, że chodzi Ci o Pana Kuleczkę. Chyba nie tyle się nie zgadzamy, co piszemy o dwóch różnych sprawach. Mała Brzoza o tym, że tekst ten może funkcjonować bez ilustracji i ja się z tym zgadzam. Natomiast słuchając samego tekstu z audiobooka i tak mam przed oczami postaci wykreowane przez E. Wasiuczyńską. Te ilustracje dla mnie tchnęły dodatkowe życie w bohaterów, mimo że jak się domyślam powstawały do gotowego już tekstu. To trochę tak, jak (przy zachowaniu oczywiście odpowiednich proporcji) z oryginalnymi ilustracjami do Kubusia Puchatka, czy Muminków. Ale (trochę zmieniając temat) już na przykład taka "Alicja w Krainie Czarów" - tu nie ma jednego kanonicznego wzorca ilustracyjnego - na naszym rynku ukazało się przynajmniej kilka interesujących wydań, a na świecie pewnie niezliczona ilość. To temat na inną rozmowę - jak zmiana ilustracji wpływa na odbiór tekstu i dlaczego jedne teksty funkcjonują z jednym zestawem ilustracji, a inne pojawiają się w licznych interpretacjach graficznych.

Bazyl - my też przechodziliśmy przez różne książki, z serią "Mały chłopiec" i "Tupciem Chrupciem" na czele. Ja osobiście zawsze byłam zdania, że o ile dziecku zapewnimy dopływ dobrych książek, to te kilka "brokatowych" lub z drugiej strony - tekstowo kiepskich, które w taki czy inny sposób zwykle pojawiają się w każdym domu (wiwat szkolna biblioteka!), nie zrobi wielkiej krzywdy. Z mojego doświadczenia, dzieci oczytane (do pewnego wieku "osłuchane"), oglądające zróżnicowane graficznie książki i mające wybór, szybko zaczynają się nudzić kiepskimi pozycjami a intuicyjnie doceniają te dobre. Tylko muszą mieć ten wybór i "brokat" nie może dominować, zwłaszcza na początku.

Bazyl pisze...

@poza rozkładem Bazylu! :) Nie zarzucam, a zwracam jedynie uwagę, że czasem estetyka musi zwiesić głowę w obliczu różnych czynników zewnętrznych. Np. Dziadków, którzy chcą dobrze (bo książka), ale stając przed półką wybiorą disnejowszczyznę (bo tania, a emerytura niska), zamiast minimalistycznego kubizmu (bo brzydkie i drogie). No i z estetyką jak z pupą, każdy ma swoją i ja to rozumiem. I tylko dodam, że drażni mnie właśnie głos graficznych talibów, którzy poza tytułami z Bolognaragazzi Award, wydają się nie mieć nic innego na półce. Nawet ilustracji "środka", o których tu wspominacie. W różnorodności siła i tu się całkowicie zgadzam, bo przecież żeby pokazać ładne czy niecodzienne, to trzeba odnieść do brzydkiego czy pospolitego :)
@Agnieszkagg Przede wszystkim na początku musimy sobie coś wyjaśnić. Pan Kuleczka bez ilustracji pani Elżbiety (właśnie dotarł do mnie "Kot ty jesteś? :D ), to nie jest Pan Kuleczka. Tzn. jest, ale nie jest w pełni sobą :) Audiobooki na podstawie książek z ilustracjami dobitnie pokazują, jak ważnym elementem jest element graficzny. Słuchaliśmy Findusa, ale w głowie był już obraz, w drugą stronę (audiobook -> książka) byłoby o wiele bardziej ubogo za pierwszym razem:( Tym bardziej, że wg mnie Nordqvist swoją kreską dynamizuje tekst kilkukrotnie :D No i wiwat różnorodność! :D

Agnieszkagg pisze...

Bazylu - dokładnie to chciałam wyrazić we wcześniejszych wpisach - Elżbieta Wasiuczyńska wykreowała obraz świata pana Kuleczki i przynajmniej połowa uroku tych opowieści jest jej zasługą. A audiobook w tym wypadku u nas funkcjonuje wyłącznie jako dodatek (głównie w czasie długich podróży samochodem). Jeśli wspominasz Findusa, to w tej serii ilustracja zajmuje jednak nieco inne miejsce. Cały dowcip jest często zawarty wyłącznie na ilustracjach, gdzie dzieje się więcej niż zostało opisane w tekście, toczy się na nich dodatkowa opowieść. Wyszukiwanie scenek rodzajowych z życia mukli to jedna z większych przyjemności w trakcie czytania! Siłę kreski Nordqvista widać też w opowieściach o Mamie Mu. Kiedy wydane zostały zbiory opowiadań o znacznie mniejszej liczbie ilustracji niż w pojedynczych historiach, głównie słyszałam opinie (sama nie czytałam), że są nudnawe.
Podoba mi się to, co piszesz na początku swojego wpisu: "czasem estetyka musi zwiesić głowę w obliczu różnych czynników zewnętrznych". To stwierdzenie wyraża moje własne odczucia. Poza względami emocjonalnymi (też nie chcę odrzucać nawet nieudanych prezentów danych ze szczerego serca), jest jeszcze kwestia wolności wyboru, jaką chcę dać swoim dzieciom oraz przy okazji nie tworzyć "zakazanych owoców". Kupuję im książki, które uważam za ciekawe i wartościowe, ale jeśli przynoszą kiepskie z biblioteki, staram się zagryźć zęby i nie krytykować (czasami nie wytrzymuję, ale bardzo się staram). Mogłabym wypunktować wszystkie słabości, pokazać, że te, które ja kupiłam są lepsze, ale chcę, żeby miały możliwość własnej decyzji. Szkoda tylko, że biblioteki, z których korzystają, oferują znikomą liczbę wartościowych pozycji, więc trudno mi ocenić, czy mając alternatywę nadal przynosiłyby Holly Webb i (pseudo)popularnonaukowe książki.

poza rozkładem pisze...

Mam wrażenie, że kręcimy się wokół własnego ogona ;)

Po 1 - nie chodzi o popadanie w skrajność; żadną;

po 2 - nie wiem co kryje się za hasłem "głos graficznych talibów, którzy poza tytułami z Bolognaragazzi Award, wydają się nie mieć nic innego na półce";
Bazylu - zdziwiłbyś się ile tam różnych książek ;)

po 3 - podział ilustracji na funkcje, które pełnią wobec tekstu jest faktem; Nie zakładam, że wyklucza to wydawanie książek z ilustracjami, które "dodają przestrzenie". Tylko "Literatura" wydaje... literaturę. Obraz jest tutaj raczej dodatkiem, o którym dorośli myślą, że dzieci muszą mieć (i to kolorowy).
Są wyjątki w dorobku tego wydawnictwa, ale to chyba temat na osobny post...

po 4 - problemem dla mnie jest publiczne przyzwolenie na "bylejakość" w kulturze dla dzieci; taką szeroką zakrojoną - nie o tępienie pojedycznych "brokatów" czy "tworów książkopodobnych" przynoszonych okazjonalnie do domu

po 5 - sprawdziłam! są książki środka w przystępnej cenie;
Dlaczego nie są wybierane? Promowane przez instytucje, których rolą jest edukować?

po 6 - pytam po raz kolejny, dlaczego mając "bogate i różnorodne biblioteki" pozbywamy się "koszmarków" oddając je innym dzieciom (biblioteki, szkoły, przedszkola)?

Agnieszkagg pisze...

To krótko, żeby nie zapętlać się dalej:
ad. "po 4" - zgadzam się w 100%
ad. "po 5" - oczywiście, że takie książki są, ale uważam, że ich różnorodność jest zbyt mała, jeśli uwzględnimy, że różnym ludziom różne rzeczy się podobają i nie wszystkie pozycje są dostępne na wyciągnięcie ręki. A instytucje to ludzie + pieniądze. Na przykład zasoby biblioteczne są wypadkową gustu osób, które decydują o zakupach i środków, jakie na to mają.
ad. "po 6" - "koszmarków" nie oddaję innym. Kiedy mogę się ich pozbyć bez robienia przykrości dzieciom i ofiarodawcom, lądują w koszu. Książki takie sobie, może nie najwyższych lotów, ale które mogą komuś sprawić przyjemność, wykładam w lokalnym miejscu wymiany.

Mała Brzoza pisze...

Dobry wieczór Wszystkim,
trochę "wyłączyłąm się z tej dyskusji, ale widzę, że sobie ją już uporządkowaliśmy i zamknęliśmy. Tak na koniec skojarzenie: z "czytaniem" audiobooków po lekturze książki pisanej i ilustrowanej jest trochę tak, jak z czytaniem książki po obejrzeniu filmu na jej podstawie: nie wszyscy mogą wyobrazić sobie Kmicica innego niż ten grany przez Sami Wiecie Kogo:)
Bazylu: bardzo podoba mi się Twoje określenie "garficzni talibowie":) Czasem mam wrażenie, że w polskiej książce ilustrowanej dla dzieci po 1989 jest mniej więcej tak jak ze wszystkim: efekt wahadła.
Co do nakładów: chyba nawet bardziej niż masowość książek różnych Olesiejuków i SBMów wkurzają mnie minimalistyczne nakłady tych dobrych i bardzo dobrych. No i jest tak: można promować jakąś superksiążkę: grafika lotów podniebnych, potencjał interpretacyjny, edukacyjny, itd itp.,tylko wie pani, nakłąd się już skończył. Biblioteka? tak, tak, ma chyba jedną...Jednym słowem (a właściwie dwoma...) dupa blada (uprasza się o niecenzurowanie).
Pozdrawiam

poza rozkładem pisze...

Mała Brzozo jestem za wolnością słowa ;)

Agnieszkagg pisze: "A instytucje to ludzie + pieniądze. Na przykład zasoby biblioteczne są wypadkową gustu osób, które decydują o zakupach i środków, jakie na to mają."
To koresponduje także z uwagą o "dupie bladej" czyli wysokości nakładów -dostępności (zakładam, że wartościowych) mniej "rynkowych" pozycji.

Warto zadać sobie pytanie, skąd u nas takie przyzwolenie na "folwarczne" traktowanie swojego miejsca pracy. Biblioteka ma nazwie hasło "publiczna" i wpisaną w swoje działanie misję. Kupuje za publiczne czyli "nasze" środki.
Jest wiele miejsc, które to rozumieją - listy otwarte na propozycje czytelników, wyszukiwanie wartościowych tytułów itd.
Wysokość nakładów i rynek to naczynia połączone. Biblioteki kupują - wydawnictwa wydają (także dodruki).

Była taka idea: Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa.
Jeszcze rok temu.
Biblioteki szkolne miały szansę nawet dostać kilkanaście tys. na zakup nowości (nie lektur).
Mało kto zauważył (wobec tego wszystkiego co się dzieje), że mamy "jedyną słuszną listę". Dzieci mają czytać Mickiewicza i kropka. Książek marzeń nie będzie.
Nie spodziewam się, że biblioteki publiczne będą miały wolność i środki.
A więc drogie panie i panowie, "dupa blada" cytując Małą Brzozę (nick znamienny? ;)

Paulina Zaborek/ Poczytaj dziecku pisze...

Ciekawie rozwija się ta dyskusja. Rozumiem, że jej ciąg dalszy nastąpi niebawem w Zachęcie ;-) Jaka szkoda, że nie mieszkam w Warszawie!
Gdybym miała podać konkretne przykłady książek środka, to przede wszystkim wymieniłabym prace właśnie tej tak "eksploatowanej" ostatnio Emilii Dziubak. Nie bez powodu ta popularność, rozpoznawalność i sympatia czytelników. Ilustracje te trzymają bardzo dobry poziom artystyczny, a jednocześnie są "dostępne", czytelne, przyjazne i nie wprawiają w konsternację dorosłego, który chce kupić/wypożyczyć dziecku książkę. Bo przecież w przypadku młodszych dzieci to najczęściej właśnie dorosły dokonuje wyboru. To jego nie może książka odstraszać zbyt nowatorską formą. Jeśli uzna, że "w ogóle nie rozumie tych dziwacznych ilustracji", to po prostu tej książki nie weźmie, i dziecko być może nigdy jej nie zobaczy.
Odnośnie do "przełamywania schematów", to owszem, byłoby idealnie, gdyby książki środka także je przełamywały, ale istotne wydaje mi się tutaj, żeby nie dać się zapędzić w kozi róg jakiejś ideologii edukowania na siłę. Książki mają być wielką przyjemnością, ma być tak, że jak dziecko ma do wyboru obejrzeć bajkę w telewizji albo poczytać z rodzicem, to woli poczytać.
U kilkulatka tworzą się dopiero powiązania między przyjemnością płynącą z kontaktu z książką a samym jej przedmiotem. I według mnie na tym etapie książka ma być po prostu wystarczająco dobra, bo i tak bardziej liczy się kontekst: czuła obecność dorosłego, jego nastawienie do czytania i szczere zainteresowanie lekturą oraz częstotliwość takiego z dzieckiem kontaktu. Jeśli dorosły wybierze choćby nie wiem jak wysokich lotów, nagradzaną, wartościową pod każdym możliwym względem książkę, ale przeczyta ją dziecku raz, w pośpiechu, byle jak i nic jego samego w tej lekturze nie zainteresuje, to i tak na dłuższą metę żadnych korzyści dla dziecka nie będzie.

Agnieszkagg pisze...

Poza Rozkładem pisze: "skąd u nas takie przyzwolenie na "folwarczne" traktowanie swojego miejsca pracy. Biblioteka ma nazwie hasło "publiczna" i wpisaną w swoje działanie misję. Kupuje za publiczne czyli "nasze" środki.
Jest wiele miejsc, które to rozumieją - listy otwarte na propozycje czytelników, wyszukiwanie wartościowych tytułów itd."

Ja oczekiwałabym od pracowników biblioteki nie tylko zaspokajania oczekiwań czytelników, bo łatwo to się sprowadza do spłycenia oferty do najpopularniejszych a niekoniecznie najlepszych tytułów. Niestety mam złe doświadczenie z lokalnymi bibliotekami, ale wierzę, że są takie, w których pracownicy mają odwagę kupować i promować wartościowe, ale trudniejsze, tytuły. I to jest to, czego oczekuję od bibliotek. Prawdopodobnie wszyscy, którzy tu zaglądamy interesujemy się książkami, śledzimy nowości, staramy się zapoznać przynajmniej na internetowych podglądach z ich zawartością i na tej podstawie wybieramy to, z czym chcemy się bliżej zapoznać, ale to naprawdę nie jest norma, nawet wśród osób, które CHCĄ podsuwać dzieciom dobre książki i tacy ludzie często NIE WIEDZĄ, co mają kupić. Biblioteki powinny podsuwać im wartościowe pozycji, pokazać te, które może trudno przeciętnemu czytelnikowi wypatrzeć na półkach księgarskich między stosami "koszmarków" lub w ogóle do tych księgarni nie trafiają. Druga strona medalu jest taka, że korzystanie z biblioteki nic nie kosztuje i łatwiej jest zdecydować się na pożyczenie książki "dziwnej" niż jej kupienie.

A tak na marginesie, moją nieustającą zazdrość budzi Ośrodek Książki Obrazkowej - OKO w Lublinie (http://www.mbp.lublin.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3685&Itemid=296, ale jak ktoś jest zainteresowany, to polecam raczej zajrzeć na ich stronę na fb), który powstał w niepozornej osiedlowej bibliotece i jak się domyślam dzięki osobistej pasji. Regularnie odbywają się tam warsztaty, wystawy ilustracji, spotkania z ilustratorami, także tymi najlepszymi - o ile dobrze pamiętam była Iwona Chmielewska, Krystyna Lipka-Sztarbałło, Daniel de Latour.

Paulino - jak najbardziej uważam prace Emilii Dziubak za modelowy wręcz przykład dobrej, ale łatwej w odbiorze ilustracji i chcę widzieć je w książkach, tylko lubię różnorodność. Zastanawiam się też, czy ta "eksploatacja", o której pisałam, wynika z braku alternatyw, braku innych autorów, czy tez pewnego pójścia na łatwiznę - E. Dziubak ładnie maluje, to nie będziemy szukać dalej?

I jeszcze polecam wszystkim przy okazji bardzo ciekawą rozmowę z Krystyną Lipką-Sztarbałło w RDC (jest dostępna w podcastach: http://www.rdc.pl/podcast/niedzielny-poranek-polska-szkola-ilustracji/), w której opowiada o rozwoju polskiej ilustracji dziecięcej po 1956 r. i o podejściu do rysowania dla dzieci autorów, których teraz uważamy za mistrzów ilustracji dziecięcej.

poza rozkładem pisze...

>Paulino Zaborek :)
Szczerze nie rozumiem, jak można ciągle rozdzielać "przyjemność" od czegoś co ujmujesz jako "ideologię edukowania na siłę".
Czy "wartościowa pod każdym możliwym względem książkę" oznacza dla Ciebie niebezpieczeństwo nudy?

Tak, to tendencyjne przejaskrawienie fragmentów Twojej wypowiedzi :)
Ale czy tego, co próbujemy ująć w tej rozmowie jako "bezpieczny środek" nie da się przeczytać byle-jak i w pośpiechu?

Czy to, że książka porusza ważny temat i "jest świadoma" celu swego powstania oznacza, że chcemy pastwić się nad dzieckiem z powodu wygórowanych ambicji?
A taka Astrid Lindgren? Ważna... czy zniechęci przypadkowego czytelnika?

poza rozkładem pisze...

> Agnieszkogg

Może myślimy o innym czytelniku i innej bibliotece ;)

>>> "Prawdopodobnie wszyscy, którzy tu zaglądamy interesujemy się książkami, śledzimy nowości, staramy się zapoznać przynajmniej na internetowych podglądach z ich zawartością i na tej podstawie wybieramy to, z czym chcemy się bliżej zapoznać, ale to naprawdę nie jest norma, nawet wśród osób, które CHCĄ podsuwać dzieciom dobre książki i tacy ludzie często NIE WIEDZĄ, co mają kupić.

Kiedyś za takie pisanie na Poza Rozkładem spadły gromy za demonizowanie "bibliotekarek" (wszystkich, którzy je prowadzą).

OKO i Krystyna Lipka-Sztarbałło >>> TAK :)
Biblioteki powinny podsuwać im wartościowe pozycji, pokazać te, które może trudno przeciętnemu czytelnikowi wypatrzeć na półkach księgarskich między stosami "koszmarków" lub w ogóle do tych księgarni nie trafiają. Druga strona medalu jest taka, że korzystanie z biblioteki nic nie kosztuje i łatwiej jest zdecydować się na pożyczenie książki "dziwnej" niż jej kupienie.

A tak na marginesie, moją nieustającą zazdrość budzi Ośrodek Książki Obrazkowej - OKO w Lublinie (http://www.mbp.lublin.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3685&Itemid=296, ale jak ktoś jest zainteresowany, to polecam raczej zajrzeć na ich stronę na fb), który powstał w niepozornej osiedlowej bibliotece i jak się domyślam dzięki osobistej pasji. Regularnie odbywają się tam warsztaty, wystawy ilustracji, spotkania z ilustratorami, także tymi najlepszymi - o ile dobrze pamiętam była Iwona Chmielewska, Krystyna Lipka-Sztarbałło, Daniel de Latour.

Paulino - jak najbardziej uważam prace Emilii Dziubak za modelowy wręcz przykład dobrej, ale łatwej w odbiorze ilustracji i chcę widzieć je w książkach, tylko lubię różnorodność. Zastanawiam się też, czy ta "eksploatacja", o której pisałam, wynika z braku alternatyw, braku innych autorów, czy tez pewnego pójścia na łatwiznę - E. Dziubak ładnie maluje, to nie będziemy szukać dalej?

I jeszcze polecam wszystkim przy okazji bardzo ciekawą rozmowę z Krystyną Lipką-Sztarbałło w RDC (jest dostępna w podcastach: http://www.rdc.pl/podcast/niedzielny-poranek-polska-szkola-ilustracji/), w której opowiada o rozwoju polskiej ilustracji dziecięcej po 1956 r. i o podejściu do rysowania dla dzieci autorów, których teraz uważamy za mistrzów ilustracji dziecięcej.