20 marca 2014

Grzeczna szkoła?

Niestety każdy naród ma takie bijonse, na jakie zasługuje i jakie sam wytwarza. My mamy Agnieszkę Chylińską maltretującą małą Zezię, która kiedy dorośnie, będzie bez szemrania godzić się na niższą pensję i tyrać w domu za wszystkich. Szkoda – napisała Hanna Gil-Piątek w felietonie „Każdemu narodowi jego Bijonse”.


Nie będę podniecać się zapowiedzią kolejnej części czegoś, co literaturą nie jest,. Choć smuci to, że rzeszy rodziców udało się wcisnąć przekonanie, że książka świecąca w oczy z sowicie opłaconego widocznego miejsca w sieciowej księgarni cokolwiek sobą reprezentuje oprócz wartości marketingowej osoby, który firmuje ją nazwiskiem.

To NIE jest literatura, to pierd nastawionego na szybki zysk polskiego rynku wydawniczego. Napisała pewna kobieta pod wyżej cytowanym felietonem. Ja dołączę się do tej opinii, po przeczytaniu tomu pierwszego "Zezia i Giler". Na więcej czasu szkoda (o wrażeniach pisałam na słynnym forum udowadniającym, że zapaleńców jest całkiem sporo).

Nie jest jednak tak, że książki dla dzieci (w Polsce) wychowują tylko i wyłącznie kolejne rzesze „usługujących”. Wiadomo, że dyskusja o wzorcach  i modelach przedstawianych w książkach, dotyczy i podręczników. Jednych straszy gender. Innych -  ujawniona (wreszcie!) autorka „darmowego”, rządowego podręcznika.
Maria Lorek wraz z Minister Edukacji zapewniają, że nowy pakiet stworzy możliwość wyjścia poza utarte schematy.  I ma być szansą na kreatywność (także nauczycieli, którzy najlepiej wiedzą czego dany zespół potrzebuje). Zobaczymy.




Zamiast jednak uprawiania czarnowidztwa – przykład tego, jak pewne wzorce można „przepracować”. Książka, która zwraca uwaga na stereotypy. Ja jednak chciałabym przestrzec przed wtłaczaniem ją w kolejny schemat. Bo nie tylko przez pryzmat stereotypów można z nią pracować.

„Grzeczna”, bo o niej mowa może dotykać rzecz jasna problemu wychowania dziewczynek (pisałam o niej >>> tutaj). Ale warto zobaczyć w niej jeszcze coś. Zwłaszcza, jeśli czyni się ją lekturą w 26-osobowej, żeńskiej klasie. (Dodałabym do tego, że dość… głośnej). Co znaczy metaforyczny krzyk w sugestywnej opowieści Gro Dahle i Sveina Nyhusa? Wyrąbywanie dziur w ścianach?!


 „Grzeczna” stała się dobrym materiałem i punktem wyjścia do ćwiczeń z wyrażania siebie. Niekoniecznie w kategoriach buntu. Bo, aby do tego dojść warto umieć zajrzeć w głąb siebie i zobaczyć co się tam kryje. Co lubię w sobie? Co mogę zobaczyć dzięki uważnemu wsłuchaniu się – w siebie, w drugiego (spotkanie), w uczestnictwo w grupie? Zaczęłyśmy od lekcji ciszy…


Niektórzy rodzice słysząc o czym jest „Grzeczna” reagują uprzejmym podziękowaniem i zapewnieniem, że mają już w domu dziewczynę, która „umie krzyczeć”. Tylko czy faktycznie jest to umiejętność krzyczenia „ja”, czy krzyczenie wykreowane przez potrzeby sztucznie pobudzane?


Najczęściej dzieje się tak, że podczas spotkania z „Grzeczną”  tylko kilka uczestniczek potrafi powiedzieć co w sobie lubi, co nie byłoby związane z „kupowaniem” i wyglądem – funkcjonowaniem wobec innych.

Często pomijany w „Grzecznej” jest moment, który podkreśla wagę umiejętności słuchania . Lusia potrafiła usłyszeć. Usłyszeć  kolejne "niewidzialne".  My także uczyłyśmy się (z grupą) ciszy – słuchania – uwagi. Na drugiego. Także o tym jest „Grzeczna”.

I o grupie. Fajny to widok, kiedy krążące wokół siebie zbiory dostrzegają moment, że tworzą grupę. W świadomej dziewczyńskości, która wierzy, że ważna jest umiejętność wyrażanie siebie -  nie tylko odpowiedź na zadane pytania. Może „Grzeczna” to początek tej drogi?





Spotkanie w klasie 1 (sześcio i siedmio - latek) będzie miało swój  ciąg dalszy  - klasowe czytanie „Moje serce skacze z radości”.  Tym razem o konfliktach. Pomiędzy dziewczynami.  Na dowód, że i tak mogą wyglądać lektury w szkole. A praca z nimi to niekoniecznie pisanie testów. I niepotrzebny do tego podręcznik.
Bo czym wypełnić siebie? To nie takie proste…

15 komentarzy:

Mała czcionka pisze...

Zaintrygowałaś mnie tą "Zezią". Zupełnie czego innego się spodziewałam. A właściwie, to niczego się nie spodziewałam, a już zwłaszcza, że wzbudzi kontrowersje. Chyba przeczytam gdzieś ukradkiem w empiku, bo jakoś wstyd celebryckie książki wypożyczać z biblioteki...
Żeńska klasa wzbudziła zaś moją tęsknotę. Sama kończyłam żeńskie liceum, ale co do podstawówki, biję się z myślami, czy to dobry wybór. Gołym okiem jednak widać, że są tego dobre strony, na przykład okazje do rozmów, które trudno przeprowadzić w klasie koedukacyjnej. A jakie są Twoje wrażenia z pracy w takiej grupie?

poza rozkładem pisze...

Obawiam się, że to nie wstyd może być przeszkodą, a kolejka niecierpliwie wyczekujących "reklamowanej" książki ;)
Klasa jest przypadkiem (uwarunkowym zajęciami sportowymi, w tym roku było wyjątkowo dużo chętnych).
To moje trzecie z spotkanie z tą grupą - lekcja "ciszy" (wozorowana na montessoriańskiej) pojawia się nie bez kozery ;)

Mała czcionka pisze...

Miałaś rację. Sprawdziłam, że w bibliotece zainteresowanie spore. A ja myślałam, że w mojej małodzietnej dzielnicy to norma, że zwykle na nowości jest tylko jedna, góra dwie rezerwacje. Okazuje się, że popyt jest, ale na co innego. Przykre.
Co do lekcji ciszy, fajnie, że jest, skoro pojawia się potrzeba. Ja dotąd nie mogę wyjść z zachwytu, jak dzieci dobrze na nią reagują. Cała magia Montessori tkwi właśnie w tej samokontroli, która towarzyszy lekcji ciszy i pracy własnej.

poza rozkładem pisze...

>popyt jest, ale na co innego. Przykre.
Właśnie.
Stąd moje "święte oburzenie", że szkoła ma wspierać czytanie przez podsuwanie książek o Monster High ;)

Niektórzy twierdzą, że montessoriańskie metody są zbyt dogmatyczne i ograniczające... O sposobach i metodach będzie wkrótce, bo mam zebrany "łazienkowy" materiał :)

Mała czcionka pisze...

Miałkość i bylejakość to zmora dzisiejszych czasów.

>Niektórzy twierdzą, że montessoriańskie metody są zbyt dogmatyczne i ograniczające...
To mit. Dzieci w Montessori mają bardzo dużo wolności, tylko w ramach ustalonych reguł. W praktyce daje im to więcej wolności niż w konwencjonalnej pedagogice, bo nie są tak uzależnione od widzimisię nauczyciela (nie wyjdziemy na plac zabaw, bo boli mnie głowa albo co gorsze "nie, bo ja tak powiedziałam"). Ta metoda nie łamie kręgosłupa, kształtuje dzieci pewne siebie i zawsze dążące do sedna problemu. Czasem nawet za bardzo... ;)

poza rozkładem pisze...

Mała czcionko, ja wiem :)
Próbuję zrozumieć różne stanowiska (i to nie z punktu widzenia "konwencjonalnej" pedagogiki, której chyba - tak naprawdę - coraz mniej).
Zgłębiam od jakiegoś czasu (przeżuwając z trudem samozachwyt i pychę ideologa) idee Summerhill A.S.Neila i jego koncepcję edukacji "wolnościowej" (którą niektórzy nazywają ed. demokratyczną, co jest wg mnie znaczącą zmianą). To właśnie on twierdzi, że ed. montessoriańska jest dogmatyczna (jak zresztą niektórzy zwolennicy jego pomysłów).
Próbuję zrozumieć ten punkt widzenia.

Mała czcionka pisze...

Rozumiem, że Neil poszedł o krok dalej niż Montessori, chociaż nie czuję do końca tej różnicy. Dla mnie Montessori jest ucieleśnieniem edukacji wolnościowej: samodecydowanie, brak oceny z zewnątrz, nauczyciel jako nienarzucający się obserwator. Co najwyżej aspekt demokratyczny nigdy nie został przez Montessori poruszony. Czuję tu bardziej ducha Korczaka.

poza rozkładem pisze...

Wg Neila metoda montessori to zaprzeczenie idei wolnościowej...
Czy jest to krok dalej? Ja wątpię.

Korczak z Montessori, według mnie, ciekawie się dopełniają. Z jednej strony "teoria" (idee pedagogiczne), z drugiej strony - rzeczywistość i praktyka (koncepcja spójnych i przemyślanych pomocy, budowania otoczenia, które faktycznie umożliwia dziecku "zrobić samemu" - zamiast zachłyśnięcia się wolnością, aby nauczyć się nad nią panować...).

Aspekt demokratyczny źle mi się kojarzy - z dyktatem większości...
Wydaje mi się, że pedagogika montessoriańska ewoluuje. Tylko często się o tym zapomina, że ona też się zmienia - wraz z innym funkcjowaniem dziecka (i jego pozycji) we współczesnym świecie.

Mała czcionka pisze...

Cóż, demokracja zawsze niesie ryzyko, że idioci będą w większości. Ktoś jednak musi stanowić zasady. Neil wybiera większość. W Montessori jedyny wymóg to absolutna przejrzystość i obiektywność wprowadzonych zasad. Możliwość samostanowienia w ramach tych zasad dla Montessori jest już wolnością.

Zdaje się, że M. Montessori i Korczak nie mieli okazji się spotkać, ale oboje bazowali na naturalizmie pedagogicznym Rousseau, bardzo modnym na przełomie XIX i XX wieku. Nauczyciele Montessori w Polsce wracają dziś do Korczaka. Masz rację, że pedagogika montessoriańska jest żywa i takie też było założenie samej Montessori. Podkreślała, że jest to metoda a nie zamknięty system.

Dorota pisze...

Piękne te zdjęcia!
Aż mi się zachciało popłakać nad dziewczynką, którą byłam (i nad innymi dziewczynkami)... Ile to lat straconych na próby odgadnięcia, czego ode mnie chcą i kogo by tu najlepiej ponaśladować. Ludzie! Musiałam dopiero pożyć trochę i sama urodzić dzieci, żeby odrobinę zmądrzeć ;-)
A Grzeczną na pewno sprawię mojej jeszcze niegrzecznej dziewczynce... i sobie też.

poza rozkładem pisze...

Niestety, jedna książka, ani jedne warsztaty niewiele zmienią... Jak pisałam, większość rodziców jest przekonanych, że ma wystarczająco "niegrzeczne" dziewczynki...

Dorota pisze...

Wiele może i nie zmienią, ale trochę na pewno.
Ja w każdym razie bardzo Ci dziękuję za pracę, jaką wykonujesz - w moim życiu wartość dodana jest. Choć bardzo rzadko komentuję, to zaglądam tu regularnie i zawsze się zachwycę, zastanowię. Pozdrawiam

poza rozkładem pisze...

:) dziękuję. I cieszę się.

Aniko pisze...

Ja swojego czasu byłam taką dziewczynką która zniknęła (dosłownie - robiłam nawet takie eksperymenty że gdzieś się chowałam z zegarkiem i czekałam aż mnie zaczną szukać - zazwyczaj wychodziłam wcześniej bo mi się nudziło po 1-3 godzinach i nikt nie zauważył że "mnie nie było") i do tej pory mimo że mam 30lat dziwnie reagują na fakt że mogę posiadać swoje zdanie i swoją opinię. Teraz dziadkowie próbują zrobić to z moim "demonem energii" a ja zamiast ją "temperować" dopinguję w kreowaniu własnej osobowości. Przyda chyba im się ta książka ;)

poza rozkładem pisze...

Znajoma babcia, czytająca do pewnego czasu swej wnuczce tylko "Martynki" bardzo szybko przekonała się do "Grzecznej" pod wpływem kilkulatki. I przyznaje, że niewiele rozumie, ale wnuczka swoje wie i jej słucha ;)