„Czy chcesz mnie za most?” Jeśli TAK wygląda. I TAKIE robi wrażenie, nie wahałabym się ani chwili…
Zbiór opowiadań Tiny Oziewicz był kilka lat temu, jedną z-nie-tak-wielu
książek, które trzeba było mieć. Legenda tych krótkich tekstów, które jak „na
tamte czasy” wydawały się mocno nowatorskie, przetrwała do dziś, co przełożyło się
na ceny używanych egzemplarze tej książki (nawet nie zgadniecie jaki ktoś
chciał zrobić interes!). Wydawało się,
że wydawnictwo Dwie Siostry wzięło sobie to do serca, widząc spragnionych
czytelników i mówiąc „nie” spekulacjom ;) Zapowiedziało wznowienie.
Jednak zaraz potem pojawili się malkontenci: że „to jednak
nie wznowienie całości”, a „tylko jedno opowiadanie”, że „nie poprzednia wersja
a nowa oprawa graficzna”…
A najświeższa odsłona „Wiaduktu kolejowego” jest zniewalająca: olśniewa wizją i interpretacją Marty Ignerskiej. Ja jednak jestem z tych, którzy ją kochają i dają się uwodzić. Tych, którzy są po drugiej stronie, ładnie proszę: zadajcie sobie pytanie „dlaczego?”
A najświeższa odsłona „Wiaduktu kolejowego” jest zniewalająca: olśniewa wizją i interpretacją Marty Ignerskiej. Ja jednak jestem z tych, którzy ją kochają i dają się uwodzić. Tych, którzy są po drugiej stronie, ładnie proszę: zadajcie sobie pytanie „dlaczego?”
Historia w narracji Tiny Oziewicz jest prosta: wiadukt
kolejowy, przepracowany, zadymiony, zmęczony hałasem, daje się oczarować wizji „zwożonej”
przez pociągi. Zaczyna marzyć o rzece. Prawdziwej rzece. Gdzie mieszkają
kaczki, żaby i wielkie ważki. I „Jest tak cicho, że można usłyszeć, jak ryba pluśnie ogonem”. Uwiedziony wizją, w końcu,
wyrusza w podróż w poszukiwaniu idyllicznego miejsca. Po przejściowych
komplikacjach (kluczowa jest sprawa pozorów, które mylą) zdobywa SWOJĄ rzekę. Zostaje mostem. Szczęśliwym mostem. A
przynajmniej na taki wygląda…
Co zrobiła z tą opowieścią Marta Ignerska? Jeśli znacie jej
książki, wiecie, że nie będzie powtarzać za tekstem „tak-tak”, „nie-nie” (jak
zadziało się to w I wydaniu). Ignerska zepchnęła tekst. Obezwładniła go,
pozostając wierna swojej charakterystycznej, pierwotnej i mocnej kresce, sięgnęła
także po nowe środki. Uwodzi, mocno ekspresyjnie. Obezwładnia i odsłania to, co
zobaczyła w prostej opowieści. Ironizuje, nawiązuje i budzi skojarzenia. Dużo
tu kolaży, cytatów, odwołań (dla mnie – także – filmowych), gry kartami
epatującymi „ciszą” i zgiełkiem.
Autorka „opracowania
graficznego” a tak naprawdę – reinterpretatorka sięga i do sztuki ludowej (pierwotnej) i do
uproszczeń abstrakcji. Udowadnia, że
potrafi (a możliwe to tylko u nielicznych) przełożyć na karty książki ciszę,
która krzyczy. Zadaje pytania o źródła i istotę człowieczeństwa. Podważa
oczywistości. Zapiera dech. Sprawia zmysłową przyjemność.
Siła jej wizji i przekazu to obrazy wybuchające w głowie: emocjami, dźwiękami, zapachami. Tekst, który niegdyś wydawał mi się wyciszony i subtelny, teraz – ustępuje miejsca mocnej i obezwładniającej interpretacji,
która zdaje się sporo mówić o współczesności.
Most, wygolony, karnie pochylony, spełniający swe
powinności. Nagle doznaje przebudzenia (czy to dzięki opowieścią „pociągów” czy
za sprawą swojej interpretacji tego, co od nich usłyszał): udaje mu się usłyszeć wewnętrzny głos. Zapuszcza
brodę, na jego głowie wyrastają niepokorne strąki . Podnosi głowę. Prostuje
się. Rodzi się człowiek. Wchodzi do
rzeki. I już nic nie będzie takie samo.
Tak jak „Odyseja Komiczna 2001” (reż. Stanley Kubrick) w
„Powstaniu człowieka” pokazuje dość mroczną wizję początków naszego
gatunku (pamiętacie małpy?), tak „u Ignerskiej”
- początek tkwi we frustracji i marzeniach. Iluminacja nadchodzi, gdy
pojawia się myśl, że nasze miejsce jest
gdzie indziej. A może to tylko powrót do miejsca, które zostało „zgubione”?
Tak, jak w „Grawitacji” (reż. Alfonso Cuaron) – trzeba wrócić z przestworzy, by docenić moc
oddechu i wyczołgać się na powierzchnię (z wody).
„Wiadukt” podnosi się, dokonuje symbolicznego przejścia i zmiany, gdy odkrywa siłę miłości. A może przekornie Ignerska, pokazuje, że to („tylko” czy „aż”) nowa rola?
„Wiadukt” podnosi się, dokonuje symbolicznego przejścia i zmiany, gdy odkrywa siłę miłości. A może przekornie Ignerska, pokazuje, że to („tylko” czy „aż”) nowa rola?
Historia wiaduktu kolejowego, dzięki temu, co zrobiła z nią
Marta Ignerska, być może będzie dla niektórych dowodem pychy i niezrozumiałym
popisem warsztatu. Według mnie, zrobiła ona genialną pracę – dobry, lakoniczny
i metaforyczny tekst wyciągnęła z banału.
Wykorzystując całe bogactwo środków i cały czas pozostając wierną temu
co dla niej najbardziej znamienne – chwyta nas za gardło i konsekwentnie
udowadnia siłę obrazu. Prowokuje do zadawania istotnych pytań.
1 komentarz:
O matko! Jestem w takim niedoczasie, że nie doczytałam Twojego posta do końca (w każdym razie nie z należytym zrozumieniem), ale i tak zrozumiałam o co chodzi z tym wznowieniem! Jestem szczęśliwą posiadaczką pierwszego wydania i wydawało mi się, że to taka fanaberia, wznawiać tylko jedno, zresztą moim zdaniem nie najlepsze ze zbioru, opowiadanie. Ale teraz przejrzałam! A miałam już nie kupować książek dla dzieci, ech!:)
PS. A do Twojego tekstu wrócę w wolniejszej chwili i obiecuję przeczytac go w należytym skupieniu:P
Prześlij komentarz