16 października 2014

O wiadukcie kolejowym, który chciał...



„Czy chcesz mnie za most?” Jeśli TAK wygląda. I TAKIE robi wrażenie, nie wahałabym się ani chwili…


Zbiór opowiadań Tiny Oziewicz  był kilka lat temu, jedną z-nie-tak-wielu książek, które trzeba było mieć. Legenda tych krótkich tekstów, które jak „na tamte czasy” wydawały się mocno nowatorskie, przetrwała do dziś, co przełożyło się na ceny używanych egzemplarze tej książki (nawet nie zgadniecie jaki ktoś chciał zrobić interes!).  Wydawało się, że wydawnictwo Dwie Siostry wzięło sobie to do serca, widząc spragnionych czytelników i mówiąc „nie” spekulacjom ;) Zapowiedziało wznowienie.

Jednak zaraz potem pojawili się malkontenci: że „to jednak nie wznowienie całości”, a „tylko jedno opowiadanie”, że „nie poprzednia wersja a nowa oprawa graficzna”…
A najświeższa  odsłona „Wiaduktu kolejowego” jest zniewalająca: olśniewa  wizją i interpretacją Marty Ignerskiej. Ja jednak jestem z tych, którzy ją kochają i dają się uwodzić. Tych, którzy są po drugiej stronie, ładnie proszę: zadajcie sobie pytanie „dlaczego?”

Historia w narracji Tiny Oziewicz jest prosta: wiadukt kolejowy, przepracowany, zadymiony, zmęczony hałasem, daje się oczarować wizji „zwożonej” przez pociągi. Zaczyna marzyć o rzece. Prawdziwej rzece. Gdzie mieszkają kaczki, żaby i wielkie ważki. I „Jest tak cicho, że można usłyszeć, jak ryba  pluśnie ogonem”. Uwiedziony wizją, w końcu, wyrusza w podróż w poszukiwaniu idyllicznego miejsca. Po przejściowych komplikacjach (kluczowa jest sprawa pozorów, które mylą) zdobywa SWOJĄ  rzekę. Zostaje mostem. Szczęśliwym mostem. A przynajmniej na taki wygląda…

Co zrobiła z tą opowieścią Marta Ignerska? Jeśli znacie jej książki, wiecie, że nie będzie powtarzać za tekstem „tak-tak”, „nie-nie” (jak zadziało się to w I wydaniu). Ignerska zepchnęła tekst. Obezwładniła go, pozostając wierna swojej charakterystycznej, pierwotnej i mocnej kresce, sięgnęła także po nowe środki. Uwodzi, mocno ekspresyjnie. Obezwładnia i odsłania to, co zobaczyła w prostej opowieści. Ironizuje, nawiązuje i budzi skojarzenia. Dużo tu kolaży, cytatów, odwołań (dla mnie – także – filmowych), gry kartami epatującymi „ciszą” i zgiełkiem.  

Autorka „opracowania  graficznego” a tak naprawdę – reinterpretatorka  sięga i do sztuki ludowej (pierwotnej) i do uproszczeń abstrakcji.  Udowadnia, że potrafi (a możliwe to tylko u nielicznych) przełożyć na karty książki ciszę, która krzyczy. Zadaje pytania o źródła i istotę człowieczeństwa. Podważa oczywistości. Zapiera dech. Sprawia zmysłową przyjemność.  

Siła jej wizji i przekazu to obrazy wybuchające w głowie: emocjami, dźwiękami, zapachami. Tekst, który niegdyś wydawał mi się wyciszony i subtelny, teraz –  ustępuje  miejsca mocnej i obezwładniającej interpretacji, która zdaje się sporo mówić o współczesności.

Most, wygolony, karnie pochylony, spełniający swe powinności. Nagle doznaje przebudzenia (czy to dzięki opowieścią „pociągów” czy za sprawą swojej interpretacji tego, co od nich usłyszał):  udaje mu się usłyszeć wewnętrzny głos. Zapuszcza brodę, na jego głowie wyrastają niepokorne strąki . Podnosi głowę. Prostuje się.  Rodzi się człowiek. Wchodzi do rzeki. I już nic nie będzie takie samo.





Tak jak „Odyseja Komiczna 2001” (reż. Stanley Kubrick)  w  „Powstaniu człowieka” pokazuje dość mroczną wizję początków naszego gatunku (pamiętacie małpy?), tak „u Ignerskiej”  - początek tkwi we frustracji i marzeniach. Iluminacja nadchodzi, gdy pojawia się myśl, że  nasze miejsce jest gdzie indziej. A może to tylko powrót do miejsca, które zostało „zgubione”? Tak, jak w „Grawitacji” (reż. Alfonso Cuaron)  – trzeba wrócić z przestworzy, by docenić moc oddechu i wyczołgać się na powierzchnię (z wody).
„Wiadukt” podnosi się, dokonuje symbolicznego przejścia i zmiany, gdy odkrywa siłę miłości. A może przekornie Ignerska, pokazuje, że to („tylko” czy „aż”) nowa rola?



Historia wiaduktu kolejowego, dzięki temu, co zrobiła z nią Marta Ignerska, być może będzie dla niektórych dowodem pychy i niezrozumiałym popisem warsztatu. Według mnie, zrobiła ona genialną pracę – dobry, lakoniczny i metaforyczny tekst wyciągnęła z banału.  Wykorzystując całe bogactwo środków i cały czas pozostając wierną temu co dla niej najbardziej znamienne – chwyta nas za gardło i konsekwentnie udowadnia siłę obrazu. Prowokuje do zadawania istotnych pytań. 





 "O wiadukcie kolejowym, który chciał zostać mostem nad rzeką" tekst: Tina Oziewicz, opracowanie graficzne: Marta Ignerska. Wydawnictwo Dwie Siostry, 2014.






1 komentarz:

momarta pisze...

O matko! Jestem w takim niedoczasie, że nie doczytałam Twojego posta do końca (w każdym razie nie z należytym zrozumieniem), ale i tak zrozumiałam o co chodzi z tym wznowieniem! Jestem szczęśliwą posiadaczką pierwszego wydania i wydawało mi się, że to taka fanaberia, wznawiać tylko jedno, zresztą moim zdaniem nie najlepsze ze zbioru, opowiadanie. Ale teraz przejrzałam! A miałam już nie kupować książek dla dzieci, ech!:)
PS. A do Twojego tekstu wrócę w wolniejszej chwili i obiecuję przeczytac go w należytym skupieniu:P