4 listopada 2014

Czytam sobie

Jeśli przez pół nocy męczy mnie sen o telefonie od Minister Edukacji  o konieczności przygotowania nowych lektur szkolnych mających wyprzeć złe nawyki nauczycielskie, to nie mogę nie napisać o tych książkach. Tym bardziej, że pół z połowy z tej nocy próbowałam zdecydować, które z tytułów powinny znaleźć się na tej liście…



Ta seria nie powinna już gościć w naszym domu. I sama jest sobie winna, bo także dzięki niej (dwa lata temu), obecna drugoklasistka  samodzielnie wzięła się za naukę czytania, nie zważając na odkładanie tego „na później” przez instancje rodzicielskie i odmienną metodę przetestowaną na starszym bracie. Nowe części (poniżej na zdjęciu) pojawiły się przypadkiem, w ramach niespodzianki i nieoczekiwanej paczki (pozdrawiam wydawnictwo, tylko skąd ma mój adres?)


Czytam sobie…
Mocno rozbudowana już w tej chwili seria, z trzema poziomami książek i tekstów  w niej zawartych. Spójna i przejrzysta koncepcja: poziom 1 „Składam słowa” (poniżej), poziom 2 „Składam zdania” i poziom 3 „Połykam strony”.






Pierwszy etap to już dwanaście części – odrębnych książek, z różnorodnymi historiami. Każda – tylko z „podstawowymi” głoskami (bez dwuznaków, trudności ortograficznych i nosówek), prostymi zdaniami (pojedyncze), małą ilością tekstu (i słów).

Przygotowanie takich tekstów to wyzwanie dla twórcy (i twórczyni). I niekiedy to widać w kulejącym rytmie zdań (bo nie wolno użyć pasującego słowa, ale „zakazanego” ze względu na ograniczoną liczbę liter). Nie zawsze na miejscu, na tym poziomie, są zbyt długie i „kłopotliwe” wyrazy  (demonstruje, transparent w „Franek i miotła motorowa”).

Sporą rolę na tym etapie odgrywa ilustracja (w większości), „prowadząca”  opowieść.  W „dodatkach” – system nagród (motywujący?): naklejki i dyplom. Do tego jeszcze pytania pomocnicze (dla dorosłych;), sprawdzające zrozumienie tekstu.  Chciałoby się podsumować: zestaw (niemalże) „podręcznikowy”… Czy idealny?

Etap drugi to tuż cztery razy więcej tekstu (wyrazów), dłuższe zdania (także złożone), elementy dialogu, wprowadzenie pierwszej „trudności ortograficznej” (wyrazy z „h”).  Obraz nadal w dużej mierze towarzyszy tekstowi, prezentując (podobnie jak w poziomie 1) warsztat i dość interesujące (w większości) dokonania kilku ilustratorów „środka”. „Składam zdania” to etap już całkiem rozbudowanych  i wciągających historii.  Naklejki - medale i dyplom obecne.






Elementem różniącym te  części to dodatkowe „dymki” obecne na stronie. „Składam słowa” wprowadza tak powszechną w polskiej szkole metodę głoskowania (która formalnie ma chyba więcej przeciwników niż entuzjastów). Poziom drugi – wprowadza elementy sylabizowania (a więc dla niektórych „podstawową” metodę czytania). Czujni bądźcie więc wobec okładkowych zapewnień „Zgodne z zaleceniami metodyków”. Może i zgodne z tymi, którzy wierni są (mimo wszystko) metodzie głoskowania. Ale patrząc na dzieci – niektórym nawet to nie szkodzi… Jak się uprze – to i tak się nauczy czytać. Nie forsowałabym jednak na siłę tego sposobu, a o serii „Czytam sobie” nie myślała w kategoriach „podręcznika do nauki czytania”.

Etap trzeci przywraca „szkolne” (znane z lektur) proporcje pomiędzy tekstem i obrazem. Słów tutaj znacznie więcej, zdania bardziej złożone i obecna jest cała rozpiętość wyrazów „z trudnościami” (rz, sz, dz, dź itd.) Jako dodatek pojawia się „słowniczek” z nieznanymi terminami.






Egmont, jako wydawca serii  (wydawca prowadzący: Katarzyna Sendecka) zadbał o niezwykle konsekwentne budowanie tej koncepcji . Przyklaskuję zestawowi nazwisk autorów (i tekstu, i ilustracji), którzy tworzą kolejne książki.  Serce rośnie, patrząc na rozwijające się pomysły: zwłaszcza jeśli chodzi o nowe tytuły w cyklu „Fakty” udowadniające, że opowieści służące do nauki czytania mogą być wciągające, dotyczyć spraw istotnych i intrygować do dalszych poszukiwań. Patrząc na fascynację moich „prywatnych” dzieci, nawet najprostszymi historiami z „Czytam sobie”,  zalety tej wyjątkowej (jak na polskie realia) inicjatywy widzę gdzie indziej: te książki (nie „książeczki”!) w świetny sposób budują poczucie sukcesu. Nie chodzi o naklejki (w naszych kilku egzemplarzach raptem ubyło jednej)  i nagrody zewnętrzne.

Dziecko w momencie „wrażliwym” na zdobycie umiejętności czytania dostaje do ręki historię emocjonującą i wciągającą, która prowadzi go do sukcesu: Pierwszej samodzielnie przeczytanej książki. I wszystko w niej pomaga mu zdobyć ten wierzchołek (wielkość czcionki, miejsce i ilość tekstu na stronie, obecność ilustracji).  Taką drogą i takim szlakiem,  którymi jest gotowe pójść. Może to od razu będzie etap „składam zdania? A może na długo zostanie przy pierwszym poziomie? 

Ważne, że buduje się rytuał. Przyjemność z czytania i obcowania z książką. Od poziomu „Połykam strony” do czytania obszerniejszych tekstów jest całkiem blisko (zwłaszcza jeśli po drodze jeszcze traficie na serię o Lassem i Mai).



Wszystkie (skromne formatem a leżące jak ulał w dziecięcej dłoni)  książki z  serii „Czytam sobie” są świetnym narzędziem do budowania otoczenia sprzyjającego edukacji dziecka . Choć buntuję się przeciwko „jedynemu słusznemu” głoskowaniu, widzę w tych książkach pomoc dla tych, którzy (nie widzieć czemu) biedzą się „jak zindywidualizować naukę czytania” w klasie mocno zróżnicowanej czy jak zachęcić dzieci do czytania.  Dlaczego lektury to zawsze i jeden i ten sam tytuł dla wszystkich? „Czytam sobie” to gotowe antidotum  na kłopot z „lekturami  szkolnymi”, zwłaszcza że na etapie edukacji wczesnoszkolnej  chodzi o techniczne umiejętności opanowania czytania. I pokazanie dziecku, że kontakt z książką jest frajdą i przyjemnością. Czy pomogą tutaj ziejące stęchlizną karty „Doktora Dolittle”, i „Nie płacz koziołku”? To pytanie chcę zadań obecnemu nauczycielowi siedmiolatki, która i tak, bez względu na wszystko, a głównie – na szkołę – będzie czytać.
Bo:
(kładąc się spać)
-Oooo matkoo! Nie wiem jak sobie poradzę jutro w szkole.
Ja mam taki wielki talent!


8 komentarzy:

Malgosia Mackowiak pisze...

Mój Synu również zabrał się za czytanie. Składał już literki, więc pominęliśmy etap 1 i zaczęliśmy od razu od 2. Teraz już kupiliśmy ksiązki z etapu 3 i zobaczymy, jak dziecku pójdzie :)

Anna pisze...

Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, mnie także głoskowanie mierzi. Niestety córka uczyła się głoskując i IMO bardzo jej to przeszkadzało. Syna już od razu przyzwyczaiłam do sylab i zaczął czytać dwa miesiące przed 5 urodzinami. Teraz sylabizuje pierwszy etap, bo dłuższe teksty jeszcze za trudne i jest bardzo dumny, że sam. Naklejki są, córka zużyła jedną.

MAMATYKA pisze...

Dziękuję za ten post - przesyłam go nauczycielom ze szkoły mojej córy - na początek;)

poza rozkładem pisze...

3 etap jest na tyle uniwersalny, że wciąga i znacznie bardzo zaawansowanych czytelników. Tyleże "nieekonomiczny" ;)

poza rozkładem pisze...

Nawet nie chodzi o indywidualne odczucia - wychodzi to podczas pisania (problemy z głoskami zmękczonymi, "y" przy spółgłoskach lub jego brak w wygłosie); u syna uczonego (w domu) metodą "101 kroków" (dominuje metoda sylabowa, ale nie jest jedyna) - nie ma tych problemów...

poza rozkładem pisze...

Na początek dłuuugiej drogi? Trzymam kciuki za wytrwałość, ja chyba mam kryzys, przynajmniej w tym jedynym przypadku...

Wczoraj rozmawiałam z polonistką (uczy klasy 4-6, ale znam ją z edukacji wczesnoszkolnej): zachwyca się serią "wojenną" literatury (>Zaklęcie na "w"< wprowadzone do biblioteki w liczbie pozwalającej na traktowanie go jako potencjalnej lektury) - lekko zdziwiona mówi,że nikogo nie trzeba ścigać z czytaniem. Czytają (!). I jeszcze chcą więcej...

MAMATYKA pisze...

Złudzeń nie mam, ale nadzieję na nieliczne przypadki ozdrowienia tak!
Pozdrawiam ciepło i zagrzewam do boju. Ja nie wytrzymałam z przymkniętymi oczami...

Anna pisze...

Naprawdę? nie zdawałam sobie z tego sprawy. Moja starsza ma wielkie problemy ze zmiękczeniami, może to wina głoskowania? Nie znam tej metody, ja całkiem chałupniczo sama zrobiłam karteczki z sylabami, jak widziałam, że zaskakuje angielskie trzyliterowe słowa. Nie czekałam, aż będzie za późno tylko wskoczyłam z sylabami i od razu złapał.