2 grudnia 2014

Wokół spotkania z "Królestwem dziewczynki"




Złoto, w którym rzekomo skąpane jest „Królestwo” to subtelnie pozłocone brzegi. „Nie – czerwone”, na co zwróciła uwagę jedna z uczestniczek niedzielnego spotkania  z Iwoną Chmielewską w łódzkim Muzeum Kinematografii. Złote runo, którego strzeże smok – tajemnica i wiedza, z symbolizującym je strażnikiem. Dowcipnie i  z przymrużeniem oka – oswojonym (różowa kokardka na ogonie). A może to była smoczyca? Może do takiego spojrzenia się dorasta? A może zupełnie nie?

Po ostatnim wpisie  o „Królestwie dziewczynki”  – relacji z mojej podróży po tej książce i spotkaniu z Iwoną Chmielewską z tymi, którzy  to spotkanie współtworzyli mam poczucie niedosytu. A właściwie świadomość, że teraz mam dopiero podstawy do bycia z tą książką. Z córką (teraz lub kiedyś) i synem (teraz lub kiedyś), przyjaciółkami, kobietami i mężczyznami, którzy mają potrzebę rozmowy o swojej podróży.


Wartości istotne dla kobiet bynajmniej nie pokrywają się z tymi, którym rangę ważności nadała płeć przeciwna. Rzecz, sama w sobie, naturalna. Niemniej jednak, w rzeczywistości panują wartości męskie. Z grubsza mówiąc, sport i futbol, uchodzą za rzeczy „ważne”, zaś upodobanie do strojów i mód uważane jest za „głupstwo”. I ten układ wartości nieuchronnie przenika z życia do literatury. Krytyk uznaje książkę za ważną, ponieważ książka traktuje o wojnie. Inną natomiast określa mianem błahej, ponieważ opowiada o przeżyciach kobiet.*


Wertując po raz kolejny „Własny pokój” Virginii Woolf przystaję co chwila, zdzwiona ile jej spostrzeżeń, z wiekowego już eseju, pozostało aktualnych. Dokłada się do tego jeszcze pamięć o pogardliwych określeniach z lat 90-tych nazywające to, co wyszło spod piór kobiet „literaturą menstruacyjną”, choć  taki temat bynajmniej nie był dominującym u Gretkowskiej, Filipiak, Tokarczuk, Tulii, Nataszy Goerke.

Jak to łączy się z „Królestwem dziewczynki”?
Uświadamia mi z jaką mocą  Iwona Chmielewska  wkracza na teren może nie tyle „tabu” (powstało przecież kilka książek o miesiączce), ile pogardzany, przez wieki wyszydzany i budujący kulturowy kontekst, w jakim pojawia się kobiecość.  Jeśli śledzicie niektóre komentarze to potwierdzą tylko to, co pisała V.Woolf niespełna sto lat temu.


Rolka tapety, która posłużyła jako tło kolejnych plansz „Królestwa” przywodzi mi na myśl przestrzeń dziewczęcego pokoju, kobiecego buduaru. Naturalnym krokiem było dla mnie sięgnięcie właśnie po  esej„Własny pokój”,  gdzie V.Woolf mierzy się z tematem „kobieta i literatura”.
Jego autorka nie boi się przyglądać twórczości kobiet z rozmaitych stron. Pisze i o męskich kompleksach, które nieustannie popychają do  –  nie tyle poniżania kobiet, ile – wywyższanie siebie. Ale i gani kobiety. Pisanie z myślą o płci  jest rzeczą zgubną.

Jak więc potraktować „Królestwo”? Dla mnie książka, która jest dobitnym dowodem na umiejętność wzniesienia się „ponad” pisanie o kobiecości w kontrze do „męskości”. Idąc za V.Woolf można powiedzieć o Iwonie Chmielewskiej, że porzuciła gniew i żal swoich poprzedniczek.  Wie, że w byciu autorką – bycie tylko i wyłącznie kobietą lub tylko i wyłącznie mężczyzną jest rzeczą zgubną.  Bo, jak dzieliły się swoimi przemyśleniami uczestniczki niedzielnego spotkania, to książka także dla mężczyzn, chłopców. Niekoniecznie tych, znad których unosi się zapach „męskiej szatni” – rozgrywających mecz jabłkiem, pogardliwie spoglądających na cierpiącą – poszukującą bohaterkę. A może zwłaszcza dla tych? Którzy dziś, tu i teraz, bawiąc się dostępnością multimediów, tworzą „rankingi” i ustawiają dojrzewające dziewczynki w blokach startowych do bycia najatrakcyjniejszym przedmiotem ich akceptacji? Ich trofeum?

„Królestwo dziewczynki” wskazuje na te spojrzenia. Ale pokazuje inną drogę dziewczynce. Jej własny pokój staje się przestrzenią poszukiwania i budowania siebie. Nie-w-opozycji. Daje jej tę przestrzeń (do której także ma wstęp – i rolę do odegrania mężczyzna – ojciec), pozwalając na całą gamę odczuć: od niechęci i braku akceptacji zmiany, wyklucia się „z kokonu”, po zgodę i afirmację swojej inności. A może porzucenie tej roli?

Uczestniczki spotkania dziękowały autorce za pokazanie światu, że to droga nie jest łatwa. Za to wyłamanie się z jednej obowiązującej popkulturowej wizji kobiety. Za to, że ta książka pozwała przekazać naszą opowieść ważnym dla nas chłopcom i mężczyzną. Dziękowały za prawdę, choć każda w niej widzi własną. To siła „otwartych książek” Iwony Chmielewskiej.

Scena otwierająca „Królestwo dziewczynki” przywołuje dobrze znaną baśń  o „Śpiącej Królewnie”. Od czasów tej baśni, dziewczynka, która otrzymuje „pierwszą krew”,  po moment, kiedy dociera do niej książę ratując ja swym pocałunkiem i wyznaczając jej rolę małżeństwem, nie istniała w kulturze – „spała” dla świata. A Iwona Chmielewska przywraca tę dziewczynkę, poszukującą siebie,  dla świata. Budzi śpiącą królewnę, by pokazać jej drogę.

„Królestwo dziewczynki” stać się może także opowieścią o kolejnych porach w naszym życiu – od wiosny, przywołanej przez trzy gracje z obrazu Botticelli'ego („Primavera” czyli „Wiosna”). Po lato z rozkwitającymi peoniami i akceptację swojej płodności (motyw ptaków i gniazda). A na końcu  – domykająca książkę scena z okładki: dziewczynka patrząca przez różowe okulary na opadające liście. Czy jej uniesiona głowa, symboliczne spojrzenie to zapowiedź optymistycznego spojrzenia w przyszłość? Jasnej roli, którą ma do wypełnienia już jako doświadczona kobieta  – widząc siebie w pochodzi kolejnych pokoleń kobiet, które wprowadzą już inną dziewczynkę do jej „własnego pokoju”? A może to jedna z ról tej książki?


Na tym skłonna  bym była rzecz zakończyć, gdyby nie to, że obyczaj nakazuje zakończyć wykład podsumowaniem. Które to podsumowanie, skierowane do kobiet, powinno, jak się zapewne domyślacie, zawierać wzniosłe i uszlachetniające wezwania. Powinnam zaapelować, abyście pamiętały o swoich obowiązkach oraz doskonaliły się moralnie i duchowo, powinnam przypomnieć jak wiele zależy od Was i jak wiele możecie zdziałać  dla dobra naszej przyszłości. Sądzę jednak, że te nawoływania mogę spokojnie zostawić mężczyznom, którzy potrafią je, zresztą nie pierwszy raz, wyrazić z o wiele większa swadą. Jeśli o mnie chodzi, to nie przychodzą mi do głowy żadne wzniosłe wykrzykniki na temat naszego partnerstwa, równości czy obowiązku doskonalenia świata. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to proste prozaiczne stwierdzenie, ze nie ma nic ważniejszego nad bycie sobą. Gdybym umiała swoją myśl ubrać we wzniosłe słowa, powiedziałabym: przestańcie marzyć o wywieraniu wpływu na innych! Myślcie o rzeczach samych w sobie!*


Było pięknie. Dzięki Waszym rozmowom czym ta książka może być. Dzięki filmowi w reżyserii Ewy Podgórskiej „Jajko i kura”. O różnych obliczach kobiecości. I relacjach między kobietami. Dziękujemy  reżyserce. Podziękowanie dla Studia Munka za pomoc przy organizacji pokazu. Muzeum Kinematografii - za gościnne progi i wsparcie. Wydawnictwu Entliczek - również za wsparcie.


* Virginia Woolf, Własny pokój. Tzy gwinee, tłumaczenie: Ewa Krasińska. Wydawnictwo  Sic!, 2002.

Brak komentarzy: