9 grudnia 2014

Wigilia Małgorzaty










W idylliczny śnieżny krajobraz i czas Bożego Narodzenia wkraczamy miękko i subtelnie. Nostalgię budują nawiązania do estetyki lat 60-tych. Do czego tak chętnie odwołuje się ostatnio kultura wizualna (projektanci, ilustratorzy, graficy, świat mody, muzyki i pewnie wiele innych). Świat przewidywalny, łatwy do uporządkowania, gdzie czas płynie wolniej, a sprawy „prawd” są  o wiele bardziej oczywiste niż dziś. „Wigilia Małgorzaty” kanadyjskiego duetu: Indii Desjardins (tekst) i Pascala Blanchet (ilustracje).


Gdyby Małgorzata upadła, pewnie nie dałaby rady się podnieść. Zastanawia się, ile dni leżałaby na podłodze, zanim by ją znaleziono. I kto by ją znalazł?  (…) Tylko dzieci mogłyby ją znaleźć, ale nie codziennie z nimi rozmawia – potrzebowałyby parę dni albo nawet tygodnia, aby zacząć się niepokoić. Najprawdopodobniej umarłaby z głodu. Gdyby sekcja zwłok wykazała, co się stało, sumienie nie dałoby dzieciom spokoju. Za nic w świecie nie chce przysparzać im takich zmartwień.


Tekst, który pojawia się obok ilustracji , dziwnie nie współgra ze spokojem obrazu, wprowadza bohaterkę. Z jej opowieścią. O ciszy pustego, dużego i zamożnego domu. I strachu. Nie przed samotnością. Małgorzata boi się o poczucie winy swoich dzieci, zmartwień, które może im dostarczyć. Boi się swojej postępującej nieporadności ciała, które coraz mniej jej słucha. Czyhającej za progiem choroby, A może i „rzezimieszka”.  Boi się upływu czasu, niedołężności i zależności. Skrzętnie oszczędza emocje, rozsądnie gospodaruje sytuacjami, które mogą ich dostarczyć. Organizuje sobie życie tak, aby jak najdłużej żyć w poczuciu samodzielności. Buduje, już z mozołem, swój mikroświat. Za bezpiecznymi ścianami swego domu. Bo ta zimowa idylla, w którą już prawie uwierzyliśmy, świat „na zewnętrz” to źródło lęku i strachu. A po drugiej stronie - dźwięcząca pustka...

Wigilia, która miała być odnowieniem samotnego – bezpiecznego – rytuału (i zaprzeczeniem „oczekiwania”), z daleka od sytuacji, które nakazywałby konfrontację z drugim człowiekiem, zostaje nagle zakłócona.







Nie jest to jednak ten gość, którego nadejścia Małgorzata tak się obawia. A „zbłąkany podróżny”, który krok, po kroku wkracza w poukładaną – oswojoną przestrzeń domu – więzienia, oglądanego z różnych perspektyw. Od uchylonych drzwi, pociągniętego kabla telefonicznego (!), kałuż ze śniegu na drodze do łazienki, wędrujemy razem z Małgorzatą do rozkwitającego w niej postanowienia „ratowania Wigilii razem z nieznajomymi” i nachalnie wypunktowanej puenty.  





Dla kogo jest więc ta elegancka, „retro” (kabel telefoniczny!) historia , w której wędrujemy, razem z Małgorzatą, nie tylko  przez  dom – więzienie,  ale i starość – uwięzienie w ciele? 

Historii opowiedzianej obrazem elegancko, melancholijnie, towarzyszy przyciężki i mało finezyjny tekst. Nachalnie podsuwający wiodący motyw: "śmierć". Wigilia nie jest więc czasem oczekiwania na narodziny i odnowienie. Świat  (nie tylko) Małgorzaty to świat, gdzie nie ma przestrzeni sacrum, odnawiającej porządek "profanum". Bezpieczny i syty. Gdzie starość jest zepchnięta poza margines. Cóż więc pozostaje? Żyć?!

Nie wiem do kogo dotrze historia Małgorzaty, którą podglądamy trochę "zza okna" (taką perspektywę podsuwają ilustracje). Kto zada sobie pytanie o co chodzi w tej pięknej (w sumie) bajce dla dorosłych? Patrząc na wyniki w wyszukiwarce – po wydaniu "Wigilii Małgorzaty" zapanowała konsternacja…
Wydawnictwo, dla czytających uważnie, samo sugeruje: „Magia tej niezwykłej historii przekracza granice wieku – choć jej subtelny urok w pełni docenią przede wszystkim dorośli”. Doceniacie?

Wigilia Małgorzaty" tekst: India Desjardins, ilustracje: Pascala Blanchet, tłumaczenie: Jadwiga Jędryas. Wydawnictwo Dwie Siostry, 2014.

11 komentarzy:

Mała czcionka pisze...

Toś mnie zafrapowała. A ja się spodziewałam, że to sympatyczna powieść na świąteczne wieczory... Nawet w ciemno zarekomendowałam ją dziadkom na prezent gwiazdkowy dla mojej córki... Wydawnictwa lubią mnie ostatnimi czasy zaskakiwać świątecznie. Chyba sobie dla odtutki w tym roku zaserwuję "Noelkę".

Pani Zorro pisze...

Mojej córce ta opowieść bardzo się spodobała. Ma 6-lat i dwie babcie, jedną 75 lat, drugą z dziesięć lat młodszą. Miała także dwie prababcie, z których jedna umarła, gdy tylko wzięła ją na ręce i rzekła „będzie tak piękna jak ja", oraz drugą, którą zdążyła pokochać, a potem tamta umarła.

Nieparyż pisze...

Historia smutno-dowcipna, świetnie narysowana - każdy kadr celowy, dobrze mieć kogoś u boku czytając ją!

Anonimowy pisze...

Mnie historia bardzo wzruszyła - i chyba bardziej na poziomie tekstu: wywołała uśmiech za przywołanie wyświechtanych sformułowań, jakimi świat posługuje się, mówiąc o osobach w podeszłym wieku. Nie zgodzę się, ze stwierdzeniem, że to tekst nachalnie podsuwa motyw śmierci - wg mnie robi to ilustracja!
Jeszcze nie spróbowałam czytania z dziećmi (10+, zgodnie z wiekiem sugerowanym), ale sama - doceniam!

Thomeckkk pisze...

Dobrze, że Dwie Siostry pokazują dzieciom prawdę o życiu. Najpierw "Dziewczynka z cienia", teraz to... Choć faktycznie - nie dla wrażliwców. Trzymam kciuki za wszystkie INNE książki dla dzieci.

Unknown pisze...

Mi bardzo odpowiada, że tekst nie jest finezyjny. Dla mnie to co czytam i oglądam świetnie do siebie pasuje i wypada niezwykle naturalnie, autentycznie. Pragmatyzm Małgorzaty robi z tej historii bardzo fajną alternatywę. U nas w mówieniu o śmierci zawsze jest jakiś patos, a w tej historii go nie czuję. Mam wrażenie, że to bardziej protestancka niż katolicka perspektywa. Po za tym zwykle w książkach ilustrowanych na ten temat pomaga się wnuczkom jak radzić sobie ze śmiercią bliskich, a ta książka pokazuje jak nie radzą z nią sobie babcie i dziadkowie. Trochę jak w "Gęsi, śmierci i tulipanie" tyle, że bez tej poetyki, która mnie na przykład peszy. Doceniam! Pozdrawiam! :)

poza rozkładem pisze...

I jak wytłumaczyć, że nie wzrusza?

Po raz kolejny, raz za razem, zaglądając do "Wigilii Małgorzaty" obserwuję u siebie (i dzieci) brak poruszenia.
Ciągle mam poczucie "zimności" tekstu - oddającego "zimność" Małgorzaty.
Nie czuję ani przytulności, ani zaciszności domu, a cienie, ciszę i pustkę.


> Ich choć lubi obserowować, co się dzieje u innych, to nie chce, by widziano, co się dzieje u niej<

Może sama Małgorzata nie budzi mojej sympatii? Natknęłam się gdzieś na porównanie bohaterki i jej historii z "Opowieścią wigilijną" i Scrooge'em. Czy "Wigilia Małgorzaty" to taka uwspółcześniona wersja moralitetu?

Naprawdę nie czujecie sztuczności ostatniego zdania?!

Patos w mówieniu o śmierci? A "Wigilia Malgorzaty" go przełamuje?
> Tak bardzo bała się śmierci, że w końcu zaczęła się bać życia<
Czy to nie jest hiperpatetyczny morał?

Ciągle mam poczucie sztuczności tej historii.
(w przeciwieństwie do np. uwielbianej przez nas "Czy umiesz gwizdać Joanno", gdzie Ulf Stark naprawdę przełamuje stereotyp śmierci i starości).

Nie widzę w tym chwytliwej opowieści "dla dzieci", a zwłaszcza - opowieści o tym, jak radzą sobie z nią "babcie i dziadkowie" (postać Małgorzaty skąpiącej swych emocji staje się zaprzeczeniem figury babci, przynajmniej wg naszych odczuć).
Może jestem bezradna wobec tej historii?
Bo jakie pytania zadać tej opowieści?
Czy jest to jakaś przestrzeń otwarta na dziecko - poszukującego czytelnika?

Ja doceniam - ładność i elegancję. Ale szukam i wiele więcej tam nie znajduję.
Co mogą tam znaleźć dzieci?

W > "Gęś, śmierć i tulipan" strach jest dla mniej bardziej wiarygodny. I poruszający. Bardziej uniwersalny?

Unknown pisze...

To jest fajne, że historia nie jest chwytliwa, a babcia nie jest taka cieplutka jak w większości książek. Jest przedstawiona w oderwaniu od kontekstu wnuków i rodziny. Świat pokazany oczami Małgorzaty może być dla dziecka nowym doświadczeniem, którego się nie spodziewało, bo babcie zna jedynie ze wspólnych chwil. Chropowatość osobowości to nie jest jakiś wybór, tak jak nie wybieram, czy jestem introwertykiem czy ekstrawertykiem, czy inteligencję emocjonalną mam na wyższym czy niższym poziomie. Można Małgorzatę lubić albo nie lubić, ale uznać, że taki typ osoby nie zasługuje na swoją małą historię albo go potępiać, byłoby okrutnie. Fajnie, że taki niechwytliwy typ bohatera się pojawił. W końcu tacy ludzie są obecni. nie można im odmówić, że kochają swoich bliskich, ani że się boją. Jej rodzina musi być dokładnie taka sama skoro nie pojawili się mimo wszystko na wigilii. Na pewno każdy z nich na co dzień ponosi konsekwencje tej swojej emocjonalnej niedoskonałości. Ten morał faktycznie zgrzytnął na końcu, ale jakoś jednak w końcu mi przypasował do tej niefinezyjnej bohaterki. Nie wiem czemu tak jej bronię :D chyba wydaje mi się, że ją znam. Może dzieci-czytelnicy też kogoś takiego już znają i dzięki książce lepiej zrozumieją albo wpadną na pomysł jak tu pomóc? :) pozdr!

Nieparyż pisze...

Popieram powyższe! Przypomina mi się tutaj świetna historia młodziutkiej pisarki Kjersti Skomsvold: Im szybciej idę, tym jestem mniejsza - o kobiecie patologicznie nieśmiałej, okupującej "dzień dobry" sąsiadowi napięciem i minutami skomplikowanych planów.
Co do użyteczności dla dzieci - czy każda historia musi się dać spożytkować na zasadzie paralelności odczuć, sympatii-antypatii, wzoru-antywzoru? Może potrzeba też historii, które nie dadzą się łatwo uwewnętrznić?
No a może po prostu jest to bardziej opowieść dla dorosłych, którzy nie muszą identyfikować się z historią, czerpać z niej pociechy, przykładu, wzorców postępowania?
To, co piszesz o Małgorzacie, to całkowicie ludzkie odczucia człowieka, który odcina się od świata. W jakich kategoriach je oceniać?

poza rozkładem pisze...

Po pierwsze - cieszy dyskusja wokół tej książki :)

A kolejne:
Joanno,
sama przywołaś hasło "babcia i dziadek", moja opinia o tym, że Małgorzata nie pasuje do figury babci jest prostą odpowiedzą na nie, nie zaś - wymaganiem, aby starsza pani występowała wyłącznie w takiej roli.

Nie neguję także prawa do bycia "innym", "różnym" czy bycia inaczej. Do mnie po prostu historia Małgorzaty nie przemawia: ciekawy portret starości, ale z wymuszoną pointą.
"Finezyjny" - subtelnie zaskakujący, dający czytelnikowi przestrzeń do poszukiwań.

Nieparyżu,
zgadzam się, że oczekiwanie "spożytkowania" historii (dydaktyzm bardziej lub mniej subtelny), mija się tutaj z celem. Faktycznie, brak tutaj płaszczyzny, która pozwoliłaby dziecku na utożsamienie. Myślałam o tym wcześniej, ale czy w "Gęsi, śmierci...." Erlbrucha taka jest?

9-latek, po przeczytaniu i obejrzeniu, odłożył "Wigliję Małgorzaty" na bok. Orzekł >> Historia starszej Pani, która boi się śmierci. I to wszystko.<< Nic więcej.

moleslaw pisze...

Natknęłam się na ten tytuł na forum gazety a jak tylko znalazłam recenzję na blogu musiałam ją przeczytać. Teraz już po prostu muszę ją poznać. Lubię takie niespodzianki , kiedy książka jest o czymś innym niż się spodziewałam. Gdyby było inaczej zbyt wiele tytułów minęłabym obojętnie.