6 marca 2011

"Przygody rodziny Mellopsów"

Z "recenzji" 5,5 latka:
Ta książka jest o samych świniach. I na każdej stronie jest obrazek.
Ale wymyślają te świnie! 
I statek, i samolot, i konstrukcja wiertnicza...
Podoba mi się - muszę obejrzeć od nowa. 
Wszystko mi się podoba - obrazki i tekst. I przygody, które wymyśla tata. Nie podoba mi się tylko, że nie dla całej rodziny. Bo przygody są dla wszystkich...


il. ze strony wydawnictwa Format



"Przygody rodziny Mellopsów" przywiozłam z poznańskich Targów Książki dla Dzieci. 5,5-latek, z zamiłowania inżynier-konstruktor, wielbiciel "Poradnika kierowcy wózka widłowego",  z zapałem dorwał się do nich, odrzuciwszy na bok inne książki i co najmniej kilka razy "czytał" ilustracje Tomiego Ungerera. Oczywiście musiałam wszystko zostawić i czytać, czytać, czytać - od deski, do deski. Sto siedemdziesiąt stron.

Wydawnictwo Format w serii "Światowi Mistrzowie Dzieciom" wydało książkę, której pierwsza edycja ukazała się na rynku amerykańskim pod koniec lat 50-tych. Jak widać z reakcji mojego dziecka książka nadal wywołuje nader żywe emocje. I to wielorakie...

Rodzina Mellopsów składa się z "Państwa Mellopsów" oraz ich czterech synów: Ferdynanda, Izydora, Feliksa i Kazika. Każdy z chłopców jest dość charakterystyczną osobowością (nie da się nie zauważyć uroczego Ferdynanda-estety, z nieco zawadiacką a to trawką, a to kwiatkiem na stale przylepionym do kącika ust), ale potrafią zgodnie współdziałać i razem odnajdywać się w tarapatach.
W książce Ungerera znalazło się pięć przygód, choć jedną trudną zaklasyfikować do kategorii "wielkiej wyprawy", ma ona zupełnie inny wymiar, przypominający o istocie Świąt Bożego Narodzenia.

Tytuł każdego z rozdziałów zaczyna się od sformułowania "Rodzina Mellopsów..." i dalej następuje opis sugerujący przygodę, wokół której będzie skupione opowiadanie. Sęk w tym, że przygody, inicjowane przez tatę Mellopsa, nie obejmują całej rodziny, a tylko jego i synów. Mama Mellops, przeciw czemu zbuntował się ku mojej uciesze 5,5-latek, jest zawsze z projektów wyprawy wyłączona i sprowadzona do roli kucharki, zamartwiającej się płaczki, żegnającej swoich dzielnych mężczyzn i (ewentualnie) zaplecza kulinarno-kulturalnego.


Tata Mellops - "kochający i oddany ojciec rodziny" - projektuje samolot, który potem buduje wspólnie z synami, odnajduje stary kufer z tajemniczymi dokumentami swego francuskiego przodka - kapitana i wyrusza na dalekomorską wyprawę, odkrywa złoże ropy naftowej i tajemniczą jaskinię. Bawi się ze swymi dziećmi w konstruktora, podróżnika i poszukiwacza skarbów, odkrywcę i grotołaza.


Zachwycające dla kilkulatka (i nie tylko) są same pomysły tych wszystkich wypraw, ale i współdziałanie oraz pomysłowość każdego z członków rodziny. Odwaga, chart ducha, wytrwałość i upór w dążeniu do celu. I cenne jest w tym wszystkich to, że Mellopsowie nie są posągowymi ideałami, bywają śmieszni, zdarzają im się zabawne wpadki, a ilustracje Ungerrera wprowadzają nieco absurdalne poczucie humoru. A najważniejsze jest to, że oni po prostu cieszą się z tego wszystkiego co robią razem. To radość ze wspólnego odkrywania świata jest najważniejsza, a nie wymierne efekty wypraw.


Ogromną zaletą "Przygód rodziny Mellopsów" jest fakt, iż to właściwie książka obrazkowa. Lekka, dowcipna kreska, kilka kolorów (czerni i bieli towarzyszy przygaszony błękit i kolor "prosiaczkowy" wg moich dzieci) budują ilustracje, którym towarzyszą proste, informacyjne zdania. Humor rodzi się ze zderzenia tych dwóch płaszczyzn. Dla mojego syna, to książka doskonała do "czytania" jej obrazami, myślę, że jest także doskonała dla dzieci rozpoczynających przygodę samodzielnej lektury. "Przygody rodziny Mellopsów"  Joanna Olech porównała do "komiksu bez dymków", dla mnie to w większym stopniu książka obrazkowa (czy przykład jej początków), gdzie znaczenie rodzi się w interakcji tekstu i ilustracji.


Cały czas zastanawiam się czy lekko absurdalne poczucie humoru i delikatna ironia wobec "męskich" przygód i pomysłów obejmuje również  rolę mamy Mellops, która sprowadza się do machania chusteczką i wnoszenia kolejnych tortów jako uwieńczenie wypraw. Jej figurę można potraktować jako relikt przeszłości (książka Tomiego Ungerera powstawała a latach 50-tych), który dzięki swojej wyrazistości rodzi bunt nawet u 5,5 latka, "Bo przygody są dla wszystkich..."


Może dziś Mama Mellops w wolnych chwilach byłaby kapitanką parowca i kierowałaby pracami przy wydobyciu ropy naftowej, a jej zachwycające torty śmietankowe stałyby się podstawą jej kulinarnej kariery,  autorki bestsellerowych poradników i gwiazdy telewizyjnej? Jak wyglądałby wtedy nobliwy ojciec rodziny? Czy brałby prysznic w spodniach od piżamy? Czy Kazik miałby prawo iść "na polowanie" (czekam na pytanie od mojego syna czy świnie mogą polować na inne zwierzęta...), a Indianie mogą być przedstawieni jako brutalne i żądne krwi zagrożenie czyhające na samotne świnki? I najważniejsze - czy dziś rodzina Mellopsów miałaby czas na te wszystkie fantastyczne przygody...




"Przygody rodziny Mellopsów" Tomi Ungerer, przekład Dorota Hartwich. Wydawnictwo Format 2010.

4 komentarze:

Pani Zorro pisze...

Zadziwiająco fajna książka. Żadne zdjęcia tego nie oddają, bo jak ją w końcu złapałam, to i tak mnie zaskoczyła. :)

poza rozkładem pisze...

Mój 5,5-latek od ponad 3 tygodni jej nie opuszcza (albo na odwrót;)

A jak Twoje, Zorro, podejście do motywu matki machającej chusteczką i czekającej na "odkrywców świata" z cudnym tortem? :)

Anonimowy pisze...

Bardzo mnie ta recenzja zachęciła, kupiłam i....jestem zachwycona;-) A jeszcze bardziej moja córka:-) Nie spodziewałam się takiego humoru, przygody mają bracia nie z tej ziemi. Co tam Pani Mellops, sama siebie widzę, jak stoję i macham chusteczką;-)))i gotowam czekać z tortem i obiadem nawet;-)
PS. Bardzo lubię czytać Twój blog, dzięki za inspiracje!

poza rozkładem pisze...

Witam, witam :)
I dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że możemy inspirować, a Wy macie frajdę z czytania :)

Pozdrawiam :) A.