17 marca 2014

Znowu edukacja

>>Uważam, że zamiast „Plastusiowego pamiętnika”, który wzruszał poprzednie pokolenia, dzieci powinny czytać o Lego-ludziku albo Monster High. Zresztą niech czytają cokolwiek, byle we współczesnym języku, który może im się do czegoś przydać.<<
I kto to mówi? Po piątkowej nadziei na nowe otwarcie, w sobotę znowu ręce opadły…



Nie wiem na ile wpływ wpisu z bloga  ("Lektury z przypisami") Dariusza Chętkowskiego (nauczyciel, pisarz, publicysta – jak sam siebie określa) zainspirował  Justynę Suchecką (tańczę, piszę, ciągle biegam) do tekstu w sobotniej GW „Mamo, a co to są >tosiny<?”.*

Jak sama deklaruje (GoldenLine) zajmuje się edukacją i problemami młodych ludzi, więc stąd chyba pomysł na zajęcie się „problemami z przerabieniem” (cytat dosłowny) lektur. Powołując się na autorytet Chętkowskiego, który zapewne jako licealny polonista poznał wszystkie podręczniki do „wczesnej” edukacji, wskazują na problem:

„(…)Ciągle proponowane są te, a inne lektury. Nauczyciele, którzy schematycznie krok po kroku realizują to, co znajdą w podręcznikach, wybierają więc klasykę i rzadko odwołują się do najnowszej literatury. Bo jej w podręcznikach nikt nie poleca”

Powstrzymuję się przed wytykaniem nieładnych uogólnień (wielbionych przez media) humaniście i filozofowi. Nie daruję jednak polecania „książek” o Lego-ludziku i Monster High. 

Postaram się nie zwątpić w umiejętność krytycznego myślenia cytowanego, który powinien zdawać sobie sprawę, że niekoniecznie tylko podręczniki mogą być źródłem wiedzy o nowych książkach. Ciekawa jestem ile tytułów (z wydawanych 2 000 rocznie w Polsce, w dziale „dla dzieci”) POZA tymi znajdowanymi przy kasie hipermarketów, jest w stanie wymienić jako ojciec i polonista, czy polonista i ojciec? Był „Dziennik cwaniaczka” – co jeszcze czytają kilkulatki? Może odpowiednio „karmione” będą jednak w stanie za lat 10 czytać z przypisami? W dodatku krytycznie ocenić łatwe (populistyczne?) recepty?

Zwracałam uwagę już na głupotę niektórych podręczników (>>> tutaj). Z niepokojem patrzę w stronę zapowiadanego „darmowego” pakietu dla pierwszaków (w który nie wierzą nauczyciele, typując już „swoje” zestawy). Może czas pochwalić chlubne przykłady? I zmobilizować wydawców świetnych i nagradzanych książek dla dzieci, aby nastąpiło sprzężenie z wydawcami podręczników.

A 1 600 000 zł (jak na razie) z dotacji Ministra Kultury wyrzuconych w błoto (czyli na „Pierwszą książkę mojego dziecka”) zainwestować w doposażenie bibliotek szkolnych. Energię dużurnego eksperta i miejsce na łamach poczytnego dziennika warto także zainwestować w to, co faktycznie jest problemem (czy Belferblog uchodzi zająć się kulturą dla dzieci?).

Aby zachęcać do sięgnięcia po nowość trzeba wiedzieć, że stoi na półce. Na tej, która niekoniecznie schlebia gustom kultury konsumpcji.

Spod ręki – polecane teksty w pakiecie (Podręcznik, cz. 4 i 5), z którym pracuje 8,5latek, w II klasie SP.
„Afryka Kazika” tekst: Łukasz Wierzbicki, ilustracje Agencja Reklamowa NEXUS: Marcin Leśniak, Marcin Ćwikła, Krzysztof Rusinek  . Wydawnictwo BI
„Basia i pieniądze” tekst: Zofia Stanecka, ilustracje: Marianna Oklejak. Wydawnictwo Egmont. 


pakiet "Tropiciele", Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne sp. z o.o.
Autorzy publikacji (Podręcznik. część 4): Aldona Danielewicz-Malinowska, Jolanta Dymarska, Agnieszka Kamińska, Rafał Kamiński, Marzena Kołaczyńska, Beata Nadarzyńska
współpraca: Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Maria Środoń, Wojciech Mikołuszko, Wojciech Kalwat, Zofia Stanecka


 I strona, która cieszy (lub straszy gender):


*cytat dosłowny za tytułem "Gazety Wyborczej"; tak, powinno tam być > „Tosiny”, czyli należący do Tosi

13 komentarzy:

momarta pisze...

A ja bym się tak bardzo nie bulwersowała. Całkiem niedawno rozmawiałam z koleżanką, że obracając się w takim a nie innym środowisku (w którym czyta się dzieciom i czyta się samemu), trzeba czasem zerknąć na boki, by nie oderwać się od rzeczywistości.
Język niektórych lektur jest problemem. Akurat książki Kownackiej zestarzały się w sposób dyskwalifikujący je - moim zdaniem - listy dziecięcych lektur (nie mylić z lekturami szkolnymi). Dziecko Chętkowskiego miało pecha i trafiło akurat na taką lekturę, dlatego o tym napisał. Sama przecież piszesz o tym, co Ci się nie podoba (patrz "Pierwsza książka mojego dziecka"; całkowicie słusznie) - jak sądzę dlatego, że liczysz na to, że może ktoś kiedyś Twój głos usłyszy. Podobnie odbieram tekst Chętkowskiego.
Myślę też, że nie można całkowicie skreślać możliwości dojścia do czytelnictwa przez książki o ludzikach Lego. Uważam, że jest szansa na to, że dziecko, które poczuje przyjemność z samodzielnego czytania historii o przygodach swojego ulubionego bohatera (i cóż, że jakość tych historii woła o pomstę do nieba), zechce sprawdzić jak to jest poczytać jeszcze coś innego. Natomiast to, które ugrzęźnie na przygodach Plastusia, raczej nie weźmie niczego innego do ręki.
I wreszcie (strasznie długo mi wyszło, przepraszam): podręczniki WSiP akurat pozytywnie odbiegają od innych, możesz się tylko cieszyć, że trafiłaś na nauczycieli, którzy zdecydowali się akurat na ten pakiet.

Anonimowy pisze...

Tytuł z błędem jest cytatem. Tak właśnie zapytało dziecko p. Chętkowskiego. Nie zmieniałam go - bo zakładałam, że jest większa szansa, że zainteresuje czytelnika. Może to było nadużycie.
Pewne jest za to, że nie chciałam rozsądzać w tekście, czy rodzice, którzy narzekają, mają rację. Stąd argumenty obu stron.
Inspiracją nie był wpis na blogu - znalazłam go dopiero po rozmowie ze znajomymi rodzicami. Historia zaczęła się od Moniki, która "otwiera" tekst i tego, że pracuję właśnie nad większym artykułem na temat Narodowego Programu Czytelnictwa, więc sprawa mnie zaintrygowała.
Bardzo dziękuję za uwagi, są dla mnie cenne i z pewnością przydadzą się przy kolejnych tekstach. Serdecznie pozdrawiam, Justyna (justyna.suchecka@agora.pl)
ps. a 'tańczę, piszę, ciągle biegam' odnosi się do - jestem instruktorem tańca, pracuje w GW, biegam maratony. Tak tylko w ramach uzupełnienia profilu na przywołanym Goldenline ;-)

poza rozkładem pisze...

Według mnie fałszujące rzeczywistość (także polskiej szkoły) jest postawienie sprawy w ten sposób: albo "Plastusiowy pamiętnik", albo tytuły wyżej wymienione.
Dlatego się zeźliłam.
Nie na sam fakt sensowności czytania Kownackiej (bo nie bronię tych książek).
Stawianie w ten sposób sprawy przekreśla właściwie wszystko, co wydarzyło się w POLSKIEJ współczesnej książce dla dzieci (w ciągu ostatnich 10-15 lat).

Sugerowanie, że nie ma wyboru jest wkurzające. Albo - tak to widzę - jest lekceważeniem doboru tego, co podsuwa się dziecku. Byleby "technicznie" dało radę.

Nie bardzo wierzę w szansę na to, że kiepskie, miałkie historie, które nie mówią nic istotnego dziecku (nawet jeśli patrzeć na nie w kategoriach sukcesu czytelniczego) wygrają z konkurencyjną (w ilości bodźców) bajką czy grą. Po co czytać o Monster High? (ale tutaj, przyznaję, nie czuję się kompetentna, muszę się dokształcić)

Może jestem "talibką książkową"? Pokażmy, że książka może być zabawna, może być ważna, może dotykać świata dziecka tu i teraz. Taka powinna być lektura. To, co kiepskie i tak samo wpada w ręce (wszędzie)

poza rozkładem pisze...

Miło, że się Pani odzywa.
>>czy rodzice, którzy narzekają, mają rację<<?
Myślę, że warto im przypomnieć o tym, że także mają wpływ na proces edukacji swojego dziecka :) A GW o tym, że łatwe diagnozy upraszczają rzeczywistość.
Są różne podręczniki, różni nauczyciele, różne lektury. Może problem polega na tym, że jednak nie wierzymy w to, że ze szczególną dbałością należy dobierać to, co podsuwa się najmłodszym?

Rzeżucha pisze...

Ja rozumiem. Nie podoba mi się teza (coraz częściej głoszona i to wydawałoby się przez rozsądnych ludzi), że "byle co, byle czytało". Moją rolą jako rodzica jest wysilenie się i znalezienie nie byle czego, które spodoba się mojemu dziecku i zachęci do czytania. Może to idealizm, bo jeszcze nie zostałam przyparta do muru ;) ale na razie próbuję - kiedy, jak nie teraz, gdy jesteśmy na samym początku przygody z czytaniem? Na szkołę w tym względzie nie liczę, choć chciałabym się mile rozczarować. I dokładnie wiem, o czym piszę, bo mój syn właśnie jako pierwszą lekturę do SAMODZIELNEGO czytania dostał Plastusia. Moim zdaniem prosta droga do skutecznego zniechęcenia do czytania w ogóle. I nie chodzi mi o to, że nie chce mi się tłumaczyć dziecku trudnych wyrazów, ale o to, że takich wyrazów, których dziecko nie zna z codziennej mowy, nie jest w stanie złożyć w całość głoskując czy nawet sylabizując i przeczytać. Po prostu. Więc się frustruje, zniechęca i w efekcie rzuca książkę w kąt, a kolejna porcja "obowiązku" jest bolesna, niemiła i z góry skazana na niepowodzenie.

Jednak nie jestem tez zwolenniczką chronienia dzieci przed archaicznym językiem i niech tylko nowe czytają. Bardzo nie jestem. Bo potrzebna jest różnorodność, bogactwo słownictwa i wiedza o klasyce. Plastuś niech sobie będzie, jako wspólna lektura wieczorna z rodzicami, albo pani przeczyta dzieciom na lekcji. Ale samodzielnie, pierwszy raz, niech czytają coś, co zrozumieją, coś, co będzie bliskie ich dotychczasowym doświadczeniom, także językowym. Do tego nie nadaje się ani Plastuś, ani Dratewka.

aneta pisze...

Ja też muszę pochwalić WSiP. Mój czwartoklasista ma podręcznik do języka polskiego tego właśnie wydawnictwa, który składa się z samych fragmentów książek bardzo smakowicie upiększonych ilustracjami.Lektury faktycznie z półki "klasyka", ale nie narzeka.

poza rozkładem pisze...

Rzeżucha, ja też pomysł, aby "Plastusia" uczynić pierwszą lekturą uważam za kuriozalny. Gdyby zdarzyło się to mojemu dziecku pobiegłabym pikietować przed klasą ;) Może warto obgadać temat z nauczycielką (nauczycielem)? Podsunąć/zaproponować jakąś alternatywę? Zorganizować zbiorowy sprzeciw (rodziców) przeciwko zniechęcaniu dzieci do czytania?

aneta pisze...

Rzeżucho - to faktycznie jest przykład braku dopasowania lektury do możliwości czytelnika. Wychowawczyni mojego pierwszaka na razie odpuściła sobie lektury. Podejrzewam, ze z powodu bardzo zróżnicowanego poziomu umiejętności czytania wśród dzieci z klasy.

momarta pisze...

Ja nie odebrałam tego tekstu tak jak Ty. Szczerze powiedziawszy, gdybym miała tę GW w ręku, w ogóle nie zwróciłabym na niego uwagi, bo moim zdaniem (przepraszam Panią Autorkę, ale tak uważam) jest miałki i nic z niego nie wynika.

A jeśli chodzi o owe fatalne, za to znakomicie marketingowo opakowane książki: Ty i ja nie rozumiemy po co o tym czytać, ale nasze dzieci (a w każdym razie moje) mają taką potrzebę. U mojego Starszego trwało to dosłownie kilka tygodni, ale było jednym z wielu kroków na drodze do samodzielnego czytania (wcześniej zapierał się czterema kończynami). Potem - jak napisała niżej Rzeżucha - moja w tym była głowa, aby podsunąć mu coś innego. Ale ja czytam. I ona czyta. I Ty też. A w klasie mojego syna nie czyta 95% rodziców jego klasowych kolegów i koleżanek, więc o czym tu rozmawiamy? W tym kontekście będę tego tekstu - mimo wszystko - bronić.

momarta pisze...

Aneto, a z ciekawości zapytam jak oceniasz podręczniki do matematyki? Zdaje się, że ich współtwórcą jest pan Dąbrowski, a uważam, że to jedna z mądrzejszych osób, która w zakresie tego przedmiotu ma wpływ na polską szkołę.

aneta pisze...

Hmm, podręcznika do matematyki z takim zainteresowaniem jak ten do polskiego nie studiowałam:) Faktycznie także jest z WSiP-u, (ale nie widzę tam nazwiska Dąbrowski - to "Matematyka wokół nas", może masz na myśli inny podręcznik), wydaje sie przejrzysty. Syn nie narzeka.

aneta pisze...

Rozumiem wzburzenie Ani. Wydaje się wynikać głównie z tego jakie alternatywy czytelnicze widzi ojciec-polonista. (dla którego tłumaczenie słowa stalówka powinno być przyjemnością;)

poza rozkładem pisze...

Momarta, bronisz tekstu, ale swoją rolę widzisz inaczej.
>>moja w tym była głowa, aby podsunąć mu coś innego.

Czy nie jest to także rola szkoły?

Według mnie błędem jest stwarzanie takiej alternatywy, jak wypunktowałam i ja, i ja Aneta.
Czy w ramach obowiązku uświadamiania zasad zdrowego żywienia (np. kwestii regularności posiłków) , wobec niechęci do kaszy jaglanej, szkoła powinna serować zestawy z Mc'Donalda?
Tak, to chwyt "felietonowy", hiperbola, ale przypomina mi ten wybieg z artykułu.

Sama zauważasz, że dzieci i tak przejdą przez ten etap ("marketingowo opakowne ksiażki"). Zadaniem szkoły - i nauczyciela jest pokazanie alternatywy.

Sama wiesz, że jest takowa. I ma się całkiem dobrze.
Dlatego skręca mnie, jak nie widzi tego ojciec-polonista (dodajmy do tego jeszcze kilka epietetów, którymi się określa na swoim blogu).

Według mnie to wyraz lekceważenia tego, co sie zwie się książką dla dzieci. I co gorsza, lekceważenia ze strony klasy średniej "z ambicjami".
I ślad tego, co spotyka się na każdym kroku - edukacja kulturalna nie należy się "maluchom". To "poważne sprawy" dla gimnazjalistów, licealistów, ew. starszych klas podstawówki.