25 listopada 2013

Nie odrobiłem lekcji, bo...





Sześciolatka (która sama wybrała opcję "szkoła") wykrzyknęła "O! To dla pierwszaków", starszy brat skwitował książkę, że to i dla nich - choć we wrześniu przeżywał radość ze zmiany pakietu podręczników, a przede wszystkim - braku nudnawego "domowniczka"...

Moja pierwsza myśl dotyczyła przyziemnych realiów funkcjowania książki: rynkowych...  Komu będzie "się sprzedawała" najnowsza wspólna praca Dawida Cali i Benjamina Chaud?! Bo książka adresowana do uczniów (i czytelna w kontekście doświadczeń szkolnych), niewątpliwie stać się może zabawnym rozwiązaniem kłopotliwych poszukiwań nagłego-prezentu-dla chrześniaka-siostrzenicy-kuzynki... Tylko jak zareaguje potencjalny "konsument" na dominację "obrazków" (dla "maluchów"), skąpego tekstu i nieoczywistego celu (sensu)?! Przeglądając jednak pierwsze opinie widać, że "Nie odbrobiłem lekcji, bo..." (mimo subtelnie zaznaczanych obaw co do "zdeprawowania" nowicjuszy szkolnych) trafiła w punkt potrzeb...
Czyżby książka ta oprócz dowcipnego katalogu wymówek miała w sobie potencjał komentarza do systemu "edukacji" i naszego podejścia do tegoż?

Co można zobaczyć w książce "Nie odrobiłem lekcji, bo..."? Jej bohater, mimo mylących pozorów to godny następca Marka Piegusa (któremu zresztą Dwie Siostry dedykują polskie wydanie). Mały-dorosły, w zgrabnym mundurku, z krawatem pod szyją, staje przed nauczycielką (jak każe się nam się domyślać dialog) i rozpoczyna licytację swych szalonych, powichrowanych pomysłów - usprawiedliwień i wytłumaczeń braku "pracy domowej". Każdy kolejny próbuje prześcignąć swego poprzednika skalą zniszczeń i natężeniem bezsilności wobec nich głównego bohatera, który nieustannie stawia czoło zagrożeniom i klęską.


Zawieszona w pustce i braku scenografii konfrontacja z nauczycielką ustępuje miejsca absurdalnym pomysłom-usprawiedliwieniom: "Na naszym podwórku wylądował samolot pełen małp", "Lekarz przepisał mi taki jeden syrop, który na mnie dziwnie podziałał", "Mój brat znowu miał ten swój napad". Ale lakoniczne słowa są niczym wobec tego, co rozgrywa się w głowie (jak można przypuszczać) bohatera i warstwie obrazu.





Wprawdzie nie dowiemy się o jaką "pracę domową" chodzi, ale mając juz pewne szkolne doświadczenia, dysponujemy wyobrażeniem, że jest ona pestką wobec wyzwań, którym musiał sprostać nasz bohater w swej wyobraźni. Nie zbija go z tropu nawet "głos z offu" nauczycielki, przypominającej o realiach przyrodniczych. Niezrażony, pełen żarliwych chęci, roztacza przed nami obraz potencjału i siły swej wyobraźni.


Zderzenie obrazu  "kary" za brak pracy domowej czy za całokształt absurdalnych wizji roztaczanych przed nauczycielką jeszcze mocniej podkreśla siłę kreacji tego "małego-dorosłego". Lektura "Nie odrobiłem lekcji, bo..." to dobra okazja do gimnastyki tego, co niektórzy uważają na niezdrową fantazję, rozruszania ośrodka bajdurzenia i piętrzenia steku bzdurek. Może to bardziej "produktywne" od najporządniej od-robionej pracy domowej?
A przy lekturze warto zadać przyjrzeć się sposobom traktowania przez dzieci fikcji (także tej meta- i "książce" pojawiającej się "w książce")...

PS. Prace domowe odrobione szybko, bo trzeba było odeprzeć atak Złych na wyspach Kogo-Mogo. Sprawa tajemniczego podsadzania umysłów i zebry podkradającej pokarm krodylom wyjaśniona.

"Nie odrobiłem lekcji, bo..." tekst: Davide Cali, ilustracje: Benjamin Chaud, przetłumaczyła Jadwiga Jędryas. Wydawnictwo Dwie Siostry 2013. 

2 komentarze:

-E.W. pisze...

To moja książkowa miłość od pierwszego wejrzenia- list do Św. Mikołaja już gotów.

poza rozkładem pisze...

Cha! A ja się martwiłam o "grupę docelową" ;)