13 listopada 2017

Premiera-petarda! Chłopcy z Placu Broni



fot. Ha-Wa, Teatr Pinokio w Łodzi

CZAD! PETARDA!!! Bomba i Kometa!!! - pisałam tuż po premierze. Obiecałam odstawić emocje na bok i w wyważonym tonie podać argument za tym, dlaczego TRZEBA KONIECZNIE to zobaczyć. Nie wiem czy dotarłam do tego etapu. "Teatr, który zadziera z rzeczywistością". Jak tu ochłonąć?!


Scena I: 4 (Cztery) dziewczyny, trzy z nich improwizowaną węgierszczyzną zapewniają, że „takie rzeczy” nie mogłyby wydarzyć się w Polsce. Po trzykroć zapewniają, obrane w czerwone płaszczyki odwołujące się do różnych znaczeń i toposów, że „taka historia” to tylko możliwa na Węgrzech…  Że nie dotyczy „naszego podwórka”. Chór (nazwany i opisany), odwołujący się do tradycji teatru antycznego (kontekst budujący dodatkowe znaczenia – genialna koncepcja!), ironicznie wprowadza cudzysłów:  wypowiedziane – „tłumaczone” słowa znaczyć mają tyle, co napisy w serialach (zwłaszcza „politycznych”), że „wszystkie podobieństwa do osób żyjących są przypadkowe i niezamierzone”.

Nie słyszę i nie  czytam od razu, że to odwołanie – jakiś rodzaj alibi – do adaptacji powieści węgierskiego twórcy Ferenca Molnara. Wracają za to zepchnięte gdzieś w tył głowy wszystkie dyskusje sprzed 2-3 laty o niebezpiecznym kierunku, w jakim zmierzają Węgry, o autorytaryzmie, rosnącym nacjonalizmie. I te wszystkie głosy, że „u nas to niemożliwe”, bo mamy silne tradycje, bo opozycja, bo Solidarność, bo Okrągły Stół…

Scena II: 4 i 4 (cztery i cztery) . Na razie wspólnie – męska grupa epatująca nagimi torsami, „znacząca przestrzeń” męską dominacją.  Przechwałki, opowieści, prężenie bicepsów. Na razie „poza konwencją” – już są aktorami, ale jeszcze nie do końca chłopcami z Placu Broni:  Boką, Gerebem, Czonakoszem, dwoma braćmi Pastorami, Ferim Aczem, Sebeniczem. I na końcu – najcichszym i najpokorniejszym Nemeczkiem.  Opowiadają o swojej „filozofii życiowej”, radach od ojców, o tym, czym jest dla nich „własne miejsce”. Rapują – wprowadzając całą kulturą „blokowisk”, miasta podzielonego na „własne” terytoria, każdej przestrzeni zawłaszczonej przez podziały, konieczność opowiedzenia się po jakiejś stronie, państwa białego i czerwonego… Przedstawiają się, by za chwilę podzielić się na obozy. Rządzą nimi te same mechanizmy i potrzeby… Sam tylko Nemeczek. Inny. Albo jeszcze-nie-taki…

Polskie flaczki w węgierskim sosie – pada w piosence. Od tej pory nie da się uciec od tego, że „Chłopcy z Placu Broni” opowiadają o Polsce tu i teraz. Od politycznych aluzji, odwołań do wszystkich okruchów i detali budujących codzienność dookoła nas. Pojawiają się aluzje do lokalnego folkloru Łodzi – miasta podzielonego na strefy wpływów dwóch zwalczających się drużyn piłkarskich. Są przetwarzane cytaty z politycznych sytuacji, obrazów doprowadzających motyw barw narodowych do absurdu.



Narracja o konflikcie (wewnętrznym i tym pomiędzy grupami) z minimalnymi przestojami w I akcie, toczy się dynamicznie i bardzo sprawnie skondensowano ją do niezbędnego minimum tak, by bez trudu odczytać linię fabularną.  

Kolejne sceny, niezwykle energetycznie i widowiskowo, pokazują dogmat walki, którego nikt nie podważa i nad którego słusznością i zasadnością nikt się nie pochyla. W genialny sposób, drobnymi gestami i rekwizytami wydobywane jest to, na co nie zwraca się uwagi  w powieści: teatralność gestów i czczego bohaterstwa, pieniactwo grupy (zbiorowości), marzenia Boki  o wielkości – outsidera  i trochę romantycznego uwodziciela pozującego przed niewidzialnymi adoratorkami (dres w pierwszych scenach z wymownym napisem… i ta scena już-generała wymachującego szabelką!), chłopięce marzenia o wielkości i sławie, nieumiejętność budowania tożsamości bez konieczności dominacji i bycia „przeciwko”… 

Skoro to „polskie flaczki”,  pojawią się jeszcze i subtelne echa postaw wykarmionych mesjanizmem (Nemeczek), genialne ogrywanie mitów budujących polskie rojenie o wielkości tylko poprzez walkę i poświęcenie (rozbijające bank: obskubane skrzydła a’la husarskie na konstrukcji z sanek podczas taktycznych przygotowań wielkiej bitwy).

Reżyser – mężczyzna, na scenie będącej a to placem budowy, a to salą gimnastyczną i wreszcie – boiskiem, kierując grą 8 aktorów – młodszych i starszych („obcych” i „stąd”),  wydaje się, że obnaża i oskarża „chłopięcą” niedojrzałość wszystkich mężczyzn marzących o władzy. Tych nie widzących sensu nigdzie indziej niż na wiecznym polu walki. Rządzeniu. Nad nimi góruje chór 4 dziewczyn, który odwołując się do tragedii antycznej (znowu ironia!)  jest trochę pośrednikiem, trochę komentatorem i od-autorskim (powieściowym) głosem, a trochę świadkiem i sędzią…   Niby cheerleaderki (o znaczącej przynależności – na bluzach napisy „Witches”…),  wpisując się w konwencję „zagrzewania” do walki, w pewnym momencie zakładają na głowę „dziewuchowe” wianki, wkraczają w dyskurs o „polu walki chłopców”.

Ryczałam. Nie w scenie śmierci Nemeczka. Nie, nie, nie. Nie wzrusza mnie to złożenie z siebie ofiary (choć w adaptacji Dworakowskiego nie jest to ofiara  w imię niczego – dzięki tej śmierci coś się zmienia. Biali i czerwoni w końcu się spotykają…). Ryczałam w momencie, kiedy Nemeczek – to widmo z zaświatów (tak lubiane w pełnej teatralnych gestów lit. romantycznej) zostaje sam, nad pustą scenę – boiskiem i polem walki. Przestrzeń wypełnia finałowa piosenka, za chwilę pojawi się „optymistyczna” i alternatywna wizja – reżyserski appendix, a Nemeczek wyciąga nad sobą biało-czerwony szalik z napisem „Polska” Pojawia się kolor. Zielony. Powinnam pamiętać, że to kolor nadziei. A ja mam przed oczami powiewające 11 listopada w Warszawie flagi ONR z falangą. Zielone…

Adaptacja „Chłopców z Placu Broni” w reżyserii Konrada Dworakowskiego: świeża i ironiczna, dynamiczna, nowoczesna w wykorzystaniu teatralnych środków, do bólu aktualna, głęboka i zadająca istotne pytania  może stać się szansą na to, by (choćby) polska szkoła (albo „rodzina”) przestała milczeć na temat współczesnej historii, tego co mamy w głowach i "kto nas tak pokolorował"...

Reżyser daje nadzieję, że heroicznie złożona ofiara Nemeczka nie idzie na darmo. Zawsze można się obudzić. I zagrać razem. Jakby idyllicznie to nie brzmiało i nie wyglądało… I tym to wszystko cenniejsze, że „Chłopcy z Placu Broni” to spektakl dla młodzieży, dla której rzadko "mówi się" w kulturze. Czy i jak zechce ona sama z nim porozmawiać?

„Chłopcy z Placu Broni”
Ferenc Molnar
przekład – Tadeusz Olszański
premiera – 12.11.2017
reżyseria – Konrad Dworakowski
adaptacja – Martyna Lechman / Konrad Dworakowski
scenografia – Marika Wojciechowska
muzyka – Piotr Klimek
ruch sceniczny: Jacek Owczarek (taniec), Stanisław Madej (akrobacje)
obsada:  Małgorzata Krawczenko, Hanna Matusiak, Małgorzata Pawluk, Natalia Wieciech, Ewa Wróblewska, Mateusz Barta, Łukasz Batko, Maciej Cempura, Krzysztof Ciesielski, Piotr Michalczuk, Mariusz Olbiński, Piotr Osak, Kamil Stasiak, Michał Surma


6 komentarzy:

momarta pisze...

Rany, do Łodzi nie pojadę, ale chyba odgrzebię "Chłopców z Placu Broni", żeby przeczytać czy to naprawdę tam jest napisane.
Czyżby okazywało się, że katowanie kolejnych pokoleń pięcioklasistów tą lekturą ma sens? Łomatko!

poza rozkładem pisze...

Rok temu piątoklasista prosił, żeby przeczytała. Męczyłam się dwa tygodnie - nie dałam rady... Zgrzytałam żeby na te chłopacko-romantyczne gesty, bohaterstwo po nic. Traktowałam tę książkę dosłownie.

Teraz czytałam razem z 10-latką (też jej lektura). Akurat po rozmowie o tym, jak często to chłopacy są bohaterami tych "szkolnych" książek.
Poszło dużo lepiej. Obecnej piątoklasistce lektura się spodobała. Bez cudzysłowia.

W adaptacji Dworakowskiego lektura szkolna staje się okazją do jakiejś (dowcipnej i subtelnie ironicznej) diagnozy. To, co w tekście Molnara śmiertelnie poważne - bitwa i walka o to umowne "własne miejsce" tutaj staje się okazją do zadawania pytań.
W jednej z piosenek pada hasło: "kto nas tak pokolorował..."

Pojawiają się pytania o to, skąd bierze się ten dogmat walki (i ta droga określania tożsamości), dlaczego wcześniej drużyna Boki i Feri Acza nie mogła się dogadać - potrzebna była śmierć i ofiara do przebudzenia...

Generalnie taki teatr "zadziera" i (przy pomocy?) z tekstem - i z rzeczywistością.
Po "Krzyżakach" z Gdańskiego Teatru Miniatura byłam zdziwiona, że Sienkiewicz może też "gadać" z/o współczesności.

Patrząc na tych "chłopców" z falangą i flagami 11 listopada widać to samo co u Molnara. Ale już na etapie: to "strasznie i na poważnie". Dworakowski spuszcza powietrze z tego powszechnego karmienia się narodowymi mitami, mesjanistycznymi uniesieniami.

Czyta tekst Molnara z pozycji "tu i teraz" - buduje dystans. Co najważniejsze - wykorzystuje do zadania istotnych pytań. W przeciwieństwie do szkoły (najczęściej wiadomo co robi się z tym chłopackim "bohaterstwem" i jak pomija się faktyczne zakończenie).

Uff.... ja Ci powiem jedno: przyjeżdżaj albo trop gdzie i kiedy "Chłopcy" będą pokazywani (póki będą... bo to też echo tego się działo wokół czytania "Golgoty Picnic" w T.Pinokio)

momarta pisze...

Trochę to potrwało, ale teraz mogę napisać odpowiedź.
Przeczytałam "Chłopców..." w "nowym" tłumaczeniu Olszańskiego, nie prastarej Mortkiewiczowej i to naprawdę jest inna jakość. Dostrzegłam wiele, nie tylko to, o czym pisałaś. To faktycznie jest dobra lektura na dzisiejsze czasy, ale trzeba jej pomóc. Przerabianie według obowiązującego od lat gotowca nie ma sensu; sądzę też, że piąta klasa to za wcześnie. Na ten temat można by rozmawiać z siódmoklasistami, którzy znacznie więcej wiedzą i rozumieją.
Obiecuję napisać w miarę wkrótce. Zamierzam też tropić wystawienia tej sztuki - a nuż zawitają w okolice Szczecina (bo póki co do Łodzi mi nie po drodze)!

poza rozkładem pisze...

Każdej lekturze można (należy?) pomóc - tak, by porozmawiać wraz z nią o świecie "tu i teraz"...

Gotowce są łatwe, a przede wszystkim bezpieczne. Jestem po "premierze nauczycielskiej", po której prowadziłam spotkanie z widzami (głównie kobiety...). Co jest znamienne? Obawy przed tym, że "dzieci przychodzą z różnych domów" i co będzie, jeśli trzeba skonfrontować się (i grupę) z różnymi poglądami... Obawy przed rodzicami.
Czy dialog w takiej sytuacji jest możliwy?

Nie wiem czy 5 klasa to za wcześnie - patrząc na dzieciaki/wczesną młodzież to wygląda bardzo różnie; Część z nich w tym czasie pogrążona jest w naiwności i nieświadomości, ale może warto zadać ważne pytania wtedy, kiedy jeszcze nie weszli na drogę zbyt łatwych oczywistości?
Zapobiegać?!

Aleksandra pisze...

Dziękuję za tę recenzję! W Pinokiu mamy obejrzane już większość sztuk, a na tą czaję się od premiery i dumałam, czy warto. Teraz wiem, że tak, rezerwuję bilety! Mam tylko pytanie: czy prawie-16-latka też warto wziąć na tę sztukę? Nie jest za "dorosły"?
A tak na marginesie, polecam bardzo "Bajki robotów" w Pinokiu, byliśmy rok temu, trwamy w zachwycie do dziś!

poza rozkładem pisze...

16-latka jak najbardziej warto!
I sami dorośli też powinny zobaczyć, bez pretekstu "z dziećmi" (i niektórzy widzieli)!