15 listopada 2017

„Wojna, która ocaliła mi życie”


Większość osób zapewne  od-czyta z okładki przede wszystkim,  obciążone rozmaitymi kontekstami, słowo „WOJNA”.  Jak napisać o tej książce, by pokazać, że zaprzecza ona schematom, dekonstruuje pewne oczywistości (zwłaszcza w naszej kulturze), by opowiedzieć o niezwykle istotnej sprawie – prawie do człowieczeństwa… ?! Prawie dziecka do godności i szacunku.  I mozole budowania świata, budowania „ja” - tożsamości, w sytuacji,  kiedy wszystkie oczywistości i relacje zostały zaburzone. To książka o rodzicielstwie bez więzów krwi. I jego braku pomimo biologicznego bycia matką.


Cała powieść rozgrywa się w Anglii tuż przed i po wybuchu II wojny światowej. Nie o tę wojnę jednak chodzi w tytule. Opiera się on wprawdzie na wieloznaczności i wielowymiarowości słowa „wojna”, ale ostatnie strony  książki wprost wskazują, co jest w centrum opowieści.

Odpłynęłam w sen jeszcze przed powrotem mamy, a zanim usnęłam, 
myślałam tylko o jednym. Wojna.
Wreszcie zrozumiałam, z czym walczę i dlaczego. 
Mama nie miała pojęcia jaką silną wojowniczką się stałam.

Wydarzenia II wojny światowej stają się pretekstem do napędzania i uzasadniania fabuły. Są istotne, o tyle, na ile ważne jest tło warunkujące życie bohaterów. I ich los. Wojna wkracza w ich życie i stawia nowe wyzwania – jest impulsem do zmiany dotychczasowego porządku. „Dzięki” wojennym okolicznością główna bohaterka odnajduje także swoją siłę i moc. Nie jest to jednak książka, która gloryfikuje zbrojne konflikty.

Główną bohaterką i narratorką jest Ada, która relacjonuje (już z perspektywy) swoją drogę walki  i odzyskiwania poczucia, że ma prawo do życia. Do godności i  szacunku przynależnego każdemu człowiekowi. Już z pierwszych stron dowiadujemy się, że jest kaleką. Początkowa scena, która  obrazuje postawę „mamy” (zawsze tak jest nazywana, nigdy nie pojawia się pod inną nazwą i rolą, ani nie jest oceniana), kreśli brutalność i bezduszność, z jaką jest  traktowana jest dziewczynka. Ada zamknięta na piętrze kamienicy w portowej dzielnicy Londynu, nie wychodzi na zewnątrz, nie wolno jest rozmawiać z ludźmi (nawet z oddali i wysoka) ani mieć jakichkolwiek potrzeb. 

Matka zamknęła córkę i znęca się nad nią, bo, rzekomo, jest powodem do  „wstydu”. Dorosła, niewykształcona kobieta żyje w głębi swych uprzedzeń, karmi się złością i frustracją przelewaną na córkę. Ma jeszcze zdrowe – bez niepełnosprawności, młodsze dziecko. Jamie to ukochany brat Ady, którego właściwie ona sama wychowała, o którego dba i chroni przed matką. Za którego wzięła odpowiedzialność. A miłość do niego jest początkowo siłą napędową jej buntu.

„Dzięki” narastającemu konfliktowi zbrojnemu, wypowiedzeniu wojny i decyzji władz o ewakuacji dzieci z zagrożonego Londynu Ada podejmuje decyzję o wyjeździe razem z bratem , powoli zdając sobie sprawę, czym stał się ten wielki (także w wymiarze fizycznym) krok.  

Uciekliśmy. 
Od mamy, bomb Hitlera, mojego jednopokojowego więzienia. 
Od wszystkiego. 
Obłęd czy nie, byłam wolna.

Narracja dziewczynki powoli odsłania stopień zaniedbania  i krzywdy, jaka spotkała ich w domu rodzinnym. Rodzeństwo trafia  do domu samotnej kobiety pogrążonej w żałobie i – najprawdopodobniej – depresji. Początkowo niechciani, swoją obecnością mobilizują gospodynię nowego domu – Susan – do  opieki  i życia na nowo po śmierci przyjaciółki  (zapewne i partnerki). 

Opowieść o losach rodzeństwa, powoli krok po kroku pokazuje jak Ada zyskuje świadomość tego, czego nie dostali wcześniej. Uczy się świata, podstawowych pojęć, emocji, trudu dźwigania tej niełatwej zmiany. Uczy się zaufania i budowania relacji, norm społecznych. Dźwiga wszystko co wiąże się z fachowo nazywanym w procesach adopcji (i nie tylko) „zespołem zaburzeń w nawiązywaniu więzi”. Równocześnie marzy, spełnia marzenia  i tkwi w poczuciu strachu, tymczasowości, pełna obaw związanych z koniecznością powrotu „do domu”. Tak jak "Jeż" Katarzyny Kotowskiej opowiada o trudzie adopcji i nowego rodzicielstwa, tak "Wojna, która ocaliła mi życie” pokazuje tą drugą stronę – przerażenie, zagubienie, ale i moc dziecka uczącego się świata odnowa. 

Siłą bezpośredniej  narracji (czasem gubiącej się w obranej konwencji ) głównej bohaterki jest konieczność znalezienia słów, zrozumienia pojęć, z którymi do tej pory nie miała do czynienia. Cenię tę formę wymownie oddającą (przejmującą) sytuację dziewczynki, która świata bez przemocy i okrucieństwa nie rozumie ani nie umie się do tego przyznać czy też nie ma narzędzi, aby o tym opowiedzieć. „Słyszymy” jej myśli, monologi (relacje „z” tego co się wydarzyło wokół i w niej), widzimy świat od jej strony.

Ada i Jamie nie wiedzą czym jest choinka, co to są prezenty, kiedy mają urodziny ani na czym polegają.

Nie wiedziałam co powiedzieć. 
Nie rozumiałam dlaczego, ale z powodu tych świąt 
czułam się niespokojna. Całe to gadanie o byciu razem, 
byciu szczęśliwym i świętowaniu wydało mi się groźne. 
Tak jakbym nie potrafiła być tego częścią. Jakby nie było mi wolno. 
A Susan bardzo chciała, żebym była szczęśliwa, 
co było jeszcze bardziej przerażające.

Losy Ady i jej brata komplikuje wojna, która staje się w finale trochę zbyt  dramatyczną i „hollywódzką” scenerią  utraty Susan – matki „zastępczej”, tłem powrotu do domu  i cudownego odzyskania tego właściwego „własnego miejsca” – bo nawet nie domu w Kent, który zostaje zbombardowany.

Wybaczając książce zbyt ckliwy i obliczony na „filmowy efekt” happy end, doceniam obraz wewnętrzny dziecka w stanie wojny o siebie;  walki, którą trzeba stoczyć ze sobą, z tym,  co z „ja” zrobili ludzie, których zadaniem powinno było wspierać, nie rujnować.

„Wojna, która ocaliła mi życie” to także opowieść o walce ze stereotypami i schematami, które produkuje społeczeństwo, rodzina, instytucje… To opowieść o kobietach i dziewczynkach, ich postawach i sposobach na walkę o życie – nie tylko przeżycie  (trochę  w kontrze do przewijających się żołnierzy, męskich fascynacji). Poruszająca historia o sile i mocy, walce, w której, co zaskakujące,  nie ma przegranych.



„WOJNA, która ocaliła mi życie” tekst: Kimberly Brubaker Bradley, tłum. Marta Bręgiel-Pant. Wydawnictwo Entliczek, 2017. 

4 komentarze:

Agnieszkagg pisze...

Dziękuję za recenzję. Właśnie przyglądałam się tej książce i mocno mnie zaintrygowała. Twoja opinia tylko mnie utwierdziła w chęci przeczytania.

poza rozkładem pisze...

Chęć przeczytania zawsze warto mieć :) Może ewentualnie odłożyć na bok książkę... (męczę się właśnie z taką już prawie 3 tygodnie...)

"Wojna..." bardzo dobrze się czyta.
Choć niektórzy podejrzewają ją o przejaskrawienia, ja myślę, że bliska jest realnym - skrywanym - sytuacjom...
Wybaczam jej myślenie trochę "filmowe" (w zdystansowanej analizie można mieć wrażenie, że obliczona jest jako potencjalny scenariusz).

Agnieszkagg pisze...

Żeby jeszcze był czas na przeczytanie wszystkiego, co wpadnie w oczy... Dlatego trzeba robić wstępną selekcję, także posiłkując się recenzjami na blogach (to tak a propos niedawnej dyskusji).
Tak na marginesie, mam wrażenie, że trochę się ruszyło w segmencie powieści dla starszych dzieci/ młodszych nastolatków. Jeszcze kilka miesięcy temu nie byłam w stanie wypatrzyć nic nowego i ciekawego poza sprawdzonymi seriami i pojedynczymi pozycjami od Dwóch Sióstr czy Zakamarków, a teraz już kolejna powieść przyciąga moją uwagę.

poza rozkładem pisze...

Tak, masz rację z powieściami dla starszych dzieci//młodszych nastolatków... (choć zapominamy, ze zawsze jest i "klasyka"...)

A z nowości - czytam "Kłamcę i szpiega" - po I rozdziale euforia, teraz trochę opadła, ale warto się zainteresować Rebeccą Stead :)