22 stycznia 2015

Ale patent!



Jak to się dzieje, że to kolejna książka, którą „robią” Mizielińscy? Nie chodzi mi wcale o ilość zleceń, które są w stanie zrealizować Ci tytani pracy. Ile fakt, że materiał popularnonaukowy, który firmuje Małgorzata Mycielska (autorka tekstów) wcale nie buduje tej książki?

Owszem, p o c z y t a m y sobie (siedmiolatka, dziewięciolatek i ja), ale tutaj zupełnie co innego uwodzi, skupia uwagę i prowadzi narrację tej książki. Zauważyliście ile osób głównie kartkuje i ogląda tę książkę? 
Mamy ją dłuższy czas, a ja – przyznaję, nie doczytałam niektórych „podrozdziałów”… 9-latek po pierwszych dniach jej „okupowania” pierwsze co zrobił to przyznał, że głównie ogląda „instrukcje”. (Czuł się winny, że nie  przeczytał jej strona po stronie?) Na spotkaniu w grupą dzieci (szczegóły >>> tutaj)bardzo różnorodną wiekową (sporo najmniejszych kilkulatków) także przede wszystkim oglądaliśmy ilustracje, w trakcie opowieści próbując znaleźć odpowiedź „co trzeba mieć, aby być wynalazcą”.




Czytamy więc obraz i komentarz, czasem ujęty w komiksowy sposób, często – prowokujący do myślenia o naturze wynalazków.  Uśmiechamy  się pod nosem, a potem – szukamy  dalej informacji o postaciach, które nas ujęły*.

„Ale patent! Księga niezwykłych wynalazków”  zaczyna się od wprowadzenia. „Po co są wynalazki”, nieco upraszczając sprawę, ale sugerując, że każdy wynalazca to człowiek, który próbuje, myli się i myśli, walczy i nie poddaje się. A przede wszystkim – nie boi się pomysłów. Młodzi czytelnicy zagrzewani się „przy okazji” do działania. I bycia „śmiałkiem” (średnio podoba mi się stawianie w opozycji „leniów i tych, którym brak odwagi”).  Urząd patentowy czeka!  - woła Małgorzata Mycielska, nieco uzasadniając tytuł publikacji. Komentarz wizualny  lekko naigrywa się z tego „wstępniaka”  i tworzy zabawny kontekst do nieco patetycznego: Tak dokonuje się postęp.






Całą książkę wypełnia opis dwudziestu dziewięciu wynalazków, od schyłku starożytności  po czasy współczesne (choć wynalazki nie są prezentowane chronologicznie).  Każdy  z rozdziałów zbudowany jest w analogiczny sposób:  prezentacja wynalazku, próba wytłumaczenia zasady jego działania i rozkładówka:  krytyczno– ironiczny komentarz do tego bycia „śmiałkiem”  i wynalazcą ze „wstępniaka”. Dostajemy więc opis starożytnej fotokomórki Herona z Aleksandrii, pierwsze próby dobrze znanych współcześnie technologii (bąbelkowy SMS czy mechaniczny szachista). Najwięcej miejsca zajmują wynalazki poświęcone różnym pomysłom na przemieszczanie się i poruszanie: latające smoki, ptaki, kołowrotki, żaglowóz, koń parowy, składany samolot  czy wycieczkowa chmura.




Niekoniecznie spodziewajcie się odkryć, które zmieniają bieg historii (choć niektórzy mogą się zadumać nad "osobistym zachmurzaczem"). Sporo jest pomysłów dziwacznych, niekoniecznie trafionych, choć takich, które powstały zapewne w odpowiedzi na konkretny problem.  Komentarz wizualny często wskazuje na różne motywy, którymi kierując się wynalazcy i naigrywa się z naiwności ludzkiej. Nierzadko – jest także uszczypliwy wobec pomysłowości  samych odkrywców.

„Ale patent!” to taki katalog ludzkiej inwencji, który wciąga i intryguje dzięki „patentowi” Mizielińskich na publikacje z kategorii „non-fiction”. Nie wiem czy zamierzali składać „hołd” ludzkiej pomysłowości, ale na pewno potrafią zaintrygować, rozbawić i pomiędzy wersami – zadać pytania o motywy kierujące ludźmi brnącymi za swymi marzeniami, pasjami, szaleństwem. Często wbrew światu. Czego akurat Aleksandra i Daniel Mizielińscy nie muszą robić – wcielają w życie sprawdzone już receptury, podążając za swym mistrzem – architektem książki – Bohdanem Butenko.  Z namysłem i humorem budują przekaz ikonograficzny. Mają patent na sukces. Czy pójdą dalej porzucając sprawdzone już receptury? A może po prostu są czuli na nurty, mody i potrzeby rynku? Potrafią „puścić oko do czytelnika”, zatrzeć dystans pomiędzy „przekazującym wiedzę” a odbiorcą, nawiązać porozumienie i wciągnąć dziecko „do bycia odkrywcą”.

*Mój faworyt: Nikolaj Tesla! Syn ortodoksyjnego prawosławnego kapłana, z matką wymyślającą usprawnienia pracy w gospodarstwie domowym, nazywany „władcą piorunów” i ojcem elektryczności. Sam o sobie mawiał, że pomysły nie są jego autorstwa a ma wizje – większość jego wynalazków nie miała żadnej dokumentacji i od razu działała. Fascynujący wizjoner, do którego wynalazków świat nie dorósł. A może sam twórca, zbyt niepokorny, nie ułatwiał zadania? Zrażony reakcją świata, wplątany w historię niekoniecznie po słusznej stronie...  
Bardzo prosimy o książkę o nim!

"Ale patent!Księga niewiarygodnych wynalazków" tekst: Małgorzata Mycielska, opracowanie graficzne: Aleksandra i Daniel Mizielińscy. Wydawnictwo Dwie Siostry, 2014. 

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Uwielbiam cudzysłowy przy sformułowaniach typu „puścić oko”, dziękuję za uświadomienie, że Mizielińscy tak naprawdę nie puszczali żadnego oka do czytelnika :) Ale czemu służy cudzysłów przy słowie „hołd”?

poza rozkładem pisze...

A proszę bardzo :)
Co do "hołdu" - to był cytat (założyłam, że można się tego domyślić z kontekstu). To było moje puszczenie oka do czytelnika.

Kasia L.P. pisze...

Polecam książkę o Tesli
http://www.mocak.pl/sklep/produkt/a-niech-cie-tesla-jacek

Pozdrawiam Katarzyna Palka