16 listopada 2010

"Czy wojna jest dla dziewczyn?"

Z okazji Święta Niepodległości i rozmów przedszkolnych pojawiły się w moim domu wątki patriotyczne - flagi, malowanie godła, nauka hymnu, pytanie o wroga i wojnę... Jak kilkulatkowi wytłumaczyć czym ona jest?






"Czy wojna jest dla dziewczyn" Pawła Beręsewicza to próba pokazania czym stała się okupacja dla dziewięcioletniej Eli. Książka pokazuje, jak wojna wkracza w dzieciństwo kilkulatki, czym wojna jest dla dziewczynki i jak próbuje sobie z poradzić z problemem, który nie powinien dotknąć żadnego dziecka. 

Opowieść rozpoczyna nieco żartobliwy wątek "walki płci" jeszcze dzieci - Eli i Antka, przebywających na wakacjach nad morzem. Jest koniec sierpnia, a główna bohaterka próbuje poznać chłopacką tajemnicę jej dotychczasowego towarzysza zabaw. Okazuje się, że budowanie zamków z piasku ustąpiło miejsca konieczności przygotowania pocisków z piasku. To Antek uświadamia Eli, że "wojna idzie""w każdej rozmowie dorosłych latały niemieckie samoloty, a wstrętny i śmieszny Hitler wymachiwał zaciśniętą pięścią." I nawet Antek przygotowuje się na nalot - pociski z piasku mają stać się tajemną bronią, unieszkodliwiającą wrogie samoloty. 

Ela, uświadomiona przez kolegę, oburza się na wykluczenie dziewczyn z tych dość ekscytujących przygotowań do wojny i jednocześnie próbuje zrozumieć to, o czym wszyscy mówią. Uspokajająca rozmowa z tatą, który w oczach Eli jest "najsilniejszy na świecie" i na pewno poradzi sobie z każdym "złym Niemcem" staje się zabawą w "Głupią Odpowiedź na Głupie Pytanie". Ważny problem, strach i niepewność, które pojawiają się w życiu Eli zostają rozbrojone przez nieco absurdalną zabawę. Tak, jak się to często dzieje w umyśle dziecka, niezależnie od czasu, w jakim przyszło mu żyć.



Narracja prowadzona przez Elę sprawia, że wydarzenia z września 1939 roku, wizyty gestapo, bombardowania, szpital, w którym pracuje mama bohaterki widzimy z perspektywy dziecka. Często niewiele ono rozumie, ale na swój sposób próbuje sobie objaśnić to, co się dzieje. Bombardowania i wypadające szyby kojarzy z miną Jurka, który przed wojną niechcący wybił okno podczas gry w piłkę, zbierając za to cięgi,  a teraz doświadcza poczucia niesprawiedliwości świata. 

Podczas wizyty w szpitalu po nalocie Ela zamyka oczy na widok rannych i na to, czego widoku nie może znieść. Beręsewicz konsekwentnie pokazuje w swej książce tylko taki wycinek wojny, która 
kilkuletnia dziewczynka, chroniona przez swe otoczenie, mogła zrozumieć i pojąć. Nie ma to naturalistycznych opisów, problemów, z którymi dziecko mogło się nie zetknąć. A to, co spotyka rodzinę Eli, tłumaczy ona sobie na swój, dziecięcy sposób. Wizyty panów z gestapo, którzy poszukują ojca Eli, stają się w jej umyśle spotkaniem z wilkiem z "Czerwonego Kapturka", a ona rozumie, że za nic nie może zdradzić kryjówki taty. Wie przecież, co spotkało babcię...



Ela poznaje smak prawdziwej tajemnicy i konspiracji, musi poradzić sobie z brakiem mamy, zaaresztowanej przez gestapo i zaczyna rozumieć, że faktycznie wojna nie jest dla dziewczyn, ale teraz nabiera to zupełnie innego sensu niż wtedy, na plaży, podczas wakacji. Okazuje się, że przyszło jej się zmierzyć z problemami, które przerastają dzieci i wymuszają na nich opuszczenie bezpiecznego świata dzieciństwa. Nie oznacza to jednak, iż gdzieś gubi się cała beztroska i to specyficzne, prostolinijne spojrzenie dziecka. Ela nadal potrafi żartować i śmiać się, ale musi jednocześnie zmagać się z problemami, które nie dotykają dziecka w "normalnym świecie". 

Książka kończy się wyliczeniem "kosztów" wojny, jakie przyszło ponieść wszystkim  - Ela wylicza, kto przeżył, a komu nie udało się pokonać wojny. 
"Mama przeżyła. Wróciła z Oświęcimia bardzo schorowana. Nie przeżył stróż Wincenty, ale przeżyła Janka. (...) Nie przeżyła moja ciocia i druhna Hanka, a ja przeżyłam. Pan od cukierków też podobno przeżył, a potem do końca życia siedział w więzieniu. Nie przeżył doktor Lewandowski i Adolf Hitler, i pani z dzieckiem na ręku, która usiłowała przedostać się na drugą stronę ulicy Słowackiego."



"Czy wojna jest dla dziewczyn?" została zainspirowana historią Eli Łaniewskiej, dziś - dr Elżbiety, której i rodzice byli konkretnymi osobami, z krwi i kości, a ich historię możemy poznać na ostatniej karcie książki.


Wojna w książce Beręsewicza pomimo osadzenia w realiach okupacyjnej Polski, może stać się wojną "w ogóle" i pomóc zrozumieć już kilkulatkom na czym polega jej okropieństwo i zło. Nie jest to zabawa w strzelanie, a strach, utrata bezpiecznych ramion rodziców i beztroski, niebezpieczeństwo czyhające  na każdym kroku... Nikt nie ma tu kilku żyć, jak w grach komputerowych, a strzelanie i bombardowanie to ból konkretnego człowieka. Siłą tej książki jest  sposób opowiedzenia o wojnie - pełna prostoty narracja kilkulatki, perspektywa dziecka, które widzi, ale niewiele rozumie i na swój sposób próbuje sobie to objaśnić.

Beręsewicz nie epatuje wojennymi szczegółami - Ela w zupełnie naturalny dla dziecka sposób, zamyka oczy na to, czego widoku  znieść nie może. W wojnie dostrzega nieco inną jej stronę niż dorośli. Doskonale współgrają z tym ilustracje Olgi Reszelskiej - nieco "komiksowe", momentami wykorzystujące collage, podkreślające szczegół i detal, które "zagrają" w opowieści Eli.  Często pokazują świat z perspektywy dziecka, wzmacniając wymowę narracji (sposób w jaki Ela widzi tatę czy jej spotkanie z gestapo).
"Czy wojna jest dla dziewczyn?" to - jeśli chodzi o formę - odważniejsza pozycja w dorobku wydawnictwa "Literatura". Więcej tu światła i przestrzeni na kartach książki, próby urozmaicenia typografii - podkreślenia ważniejszych kwestii.

Być może to odważniejsza pozycja także z tego względu, że dotykająca trudnego tematu i to takiego, który wzbudza lęk w rodzicach. Po co dzieciom opowiadać o wojnie? 
Wydaje mi się, że minęły już czasy zabawy "w wojnę", ale świat dziecka ze wszechobecną strzelaniną, wieloma życiami w grach komputerowych, potrzebuje wytłumaczenia czym jest wojna. I wychowywania "do pokoju", nie przez nie-pamięć. Bez natrętnego dydaktyzmu, pouczania czy epatowania krwawymi i antagonizującymi szczegółami. 

Narracja w książce Beręsewicza unika podkreślania konkretów historycznych - wróg jest raczej anonimowym wrogiem, nie zaś - "złym Niemcem". Więcej tu widzenia wojny jako alegorii zła i krzywdy wyrządzonej drugiemu człowiekowi niż bogoojczyźnianej wizji bohaterskich Polaków. W narracji Eli nie ma śladu getta, eksterminacji Żydów czy innych ważnych "elementów" okupacyjnej układanki. Wydaje się, że uzasadnieniem jest perspektywa kilkulatki, która widzi jedynie wąski wycinek wojennej rzeczywistości. A przede wszystkim - nadrzędna idea, której została podporządkowana książka - ponadczasowe wskazanie, że wojna jest złem. Złem wyrządzonym konkretnemu człowiekowi. 


Dziękuję wydawnictwu "Literatura" za udostępnienie książki

"Czy wojna jest dla dziewczyn?" Paweł Beręsewicz, il. Olga Reszelska. Koncepcja: Muzeum Powstania Warszawskiego. Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa 2010. Wydawnictwo Literatura, Łódź 2010.

5 komentarzy:

Unknown pisze...

BeręsEwicz, http://www.pawelberesewicz.neostrada.pl/
a poza tym fajnie tu u Ciebie :-)

poza rozkładem pisze...

Najmocniej przepraszam, już poprawiam :)
Chyba za małymi literami czcionka w nazwisku na okładkach ;)

Czytamy też Ciumków - rechoczemy i zachwycamy się... Miło mi gościć w wirtualnych progach (jak się dzieci ucieszą :)

Anonimowy pisze...

Człowiek to niestety najgłupsze "zwierze" jakie stąpa po planecie Ziemia. Tylko my ludzie w ramach jakiś chorych ideałów, prywatnych porachunków jesteśmy w stanie mordować ludzi...

A z opisu książki wygląda na ciekawą pozycję która daje mocno do myślenia.

poza rozkładem pisze...

>> Culturva
nawet jeśli TAK, to co zrobić z tą wiedzą?
Dzieci (prawie) jedynie chcą zadawać sobie pytania o ważne sprawy. Ta książka w ciekawy, nie infantylny sposób pokazuje, że nie ma czarno-białych konfliktów, zero-jedynkowej diagnozy i łatwego wytłumaczenia świata (co nie zwalnia z myślenia)...

Pozdrawiam :)

Zofia pisze...

Ta książka jest nie tylko beznadziejna ale szkodliwa. Byłam u wnuka i widziałam, że ma to przeczytać. Na szczęście mogłam go nieco oświecic, bo po przeczytaniu tej nieszczęsnej pozycji, miałby dobrze porąbane w głowie. To jest książka dla małych dzieci i one zobaczą po jej przeczytaniu świat w dużym uproszczeniu - otóż wojnę wywołują Niemcy, a Polacy cierpią, dzieci nie mogą spędzać wakacji nad morzem, a niektóre umierają. Tego samego uczy ISIS - wojnę wywołują niewierni a dzieci ISIS umierają i cierpią. Być może (nie sprawdziłam, znam z poglosek) Ukraińcy uczą, że to Polacy napadali na ich kraj i powodowali cierpienia. Itd. Mógłby autor trochę pomyśleć albo pozostać przy tłumaczeniach. Wojna to jest zawsze zło, niezaleznie kto ją wywoła. W historii świata ile państw wywoływało wojny? Dlaczego? Jak należy rozstrzygać spory? Jak mozna uczyć dzieci nienawiści do jakiejkolwiek nacji? Niczego tak nie znoszę jak nacjonalizmu. Panie autorze, poczytaj pan sobie filozofów, a dzieci nie ucz nienawiści. Trudne tematy wymagają większej wiedzy i szerszych horyzontów myślowych. Pewnie chodzi panu o to, że Niemcy są źli, Tusk się wysługuje Niemcom, więc jest zły. Itd. Jeżeli jakieś młode osoby popłaczą się przy czytaniu to tylko z powodu ich uczuciowości na której gra demagog.