10 stycznia 2011

"Powidoki"

"Powidoki" - książka zainspirowana obrazem "Powidok słońca" Władysława Strzemińskiego.
Dorobek tego twórcy i teoretyka to podwaliny sztuki nowoczesnej. Trudnej - i z założenia, i z uprzedzeń. Ambitny to i niałatwy zamiar przybliżenia dzieciom sztuki, która chciała zerwać z tzw "literaturą" czyli "opowiadaniem" w malarstwie.




"Powidoki" ukazały się  w serii "Mały koneser" wydawnictwa "Dwie siostry". Cykl ten mają tworzyć opowiadania inspirowane wybitnymi dziełami malarstwa, narracje - jak wynika z informacji wydawnictwa - pomysłowo nawiązują do konkretnego obrazu, a ilustracje oparte na dziele malarskim - mają łączyć się z fabułą w intrygującą całość.

Cele są szczytne - książka ma propagować malarstwo wśród dzieci, przybliżać sztukę młodemu odbiorcy, oswoić się z niezwykłym malarstwem Strzemińskiego - jak informuje wydawca. Na ile udało się to autorkom "Powidoków"?

Tina Oziewicz była początkowo przerażona zadaniem - Strzemiński to "gigantyczne nazwisko" a książka jest adresowana do dzieci od 6 roku życia (jak opowiadała w audycji "Stacja Kultura" w Polskim Radiu).
Stworzyła jednak historię daleką od abstrakcji, bohaterowie mają bardzo ludzkie rysy i przypadłości, pomimo tego, że są promieniami słonecznymi.

Narracja "Powidoków" to na poły literatura fantasy, rozgrywająca się w kosmosie i w rodzimych dekoracjach stolicy. Konkretna historia opowiadająca losy osieroconego Dżo, który probuje zrobić karierę powidoka, a najpierw - ukończyć Okołoziemski Ośrodek Szkoleniowy Promieni Słonecznych im. Tych, Co z Prędkością Światła Mkną.


Trener Promienny był wściekły.


Nie jest to łatwe, bo Dżo nie tylko wyróżnia się wyraźnie ze względu na swoje rozmiary, ale i niezdarność. Jego zderzenie z makietą ludzkiego oka, wydaje się, że zamyka przed nim najbardziej prestiżową ściężkę zawodową pod słońcem. Lecz staje się także impulsem do "nielegalnej" podróży na Ziemię i okazją do zetknięcia się z malarstwem Strzemińskiego.

Fantastyczna opowieść o wycieczce na naszą planetę trójki niesfornych promieni (do Dżo przyłączają się jego przyjaciele) przekształca się w humorystyczno-nostalgiczną opowieść o wizycie w Pałacu Kultury, gdzie zobaczyć można "Powidok słońca" Strzemińskiego.



Z nosem przyklejonym do  żaroodpornej szyby Dżo wpatrywał się w niebiesko-białą powierzchnię planety, zawieszoną gdzieś daleko w dole, zmienną jak kalejdoskop. Na tle nieprzeniknionej ciemności kosmosu wydawała się pulsować własnym światłem. Wirujące, pobrużdżone strzępy chmur rzucały głęboki cienie na oceany i zasłaniały nawet najmniejszy fragment lądu, ale Dżo i tak nie mógł oderwać wzroku od tego majestatycznego spektaklu. Jak ogromne przestrzenie kosmosu przyjdzie mu przemierzyć, zanim natknie się na podobny widok? Ile lat świetlnych będzie miał, nim wreszcie doleci do planety, na której będzie warto cokolwiek dla kogokolwiek oświetlić?




W tej galopującej i nieco "rozbuchanej" narracji jest i śmiech z tego, co można zobaczyć w abstrakcyjnym obrazie - postulat równouprawnienia różnych interpretacji ("Kompozycja unistyczna 14" Strzemińskiego), i próba tłumaczenia jak można sportretować promienie słoneczne (dziadków, o których opowiada Dżo). Jest i notalgia za mamą, która zgasła, i zabawny fantastyczny wątek oswajanych bochenków wyposażonych w metalowe odnoża. Jest i motyw zbuntowanych uczniów i pierwsze "męskie" decyzje dojrzewających promieni słonecznych. Dużo wszystkiego. Za dużo.

Władysław Strzemiński, Kompozycja unistyczna 14 (zdjęcie ze strony lodz.gazeta.pl)

il. Oli Cieślak do "Powidoków"



Sama fabuła nie jest wielowątkowa, ale opowiadanie trudno się czyta kilkulatkom. Wydawnictwo zakwalifikowało "Powidoki" w kategorii 6+, ale obawiam się, że dla większości sześciolatków narracja będzie trudna w odbiorze. "Przeszkodą" może być mocno plastyczny (i poetycki) język, najeżony środkami stylistycznymi. Sporo jest tutaj niuansów, które trzeba tłumaczyć - budowa oka, siatkówka, na którą padają promienie słoneczne, własności fizyczne światła, kosmosu, "ścieżka kariery zawowodej" promieni słonecznych, język momentami stylizowany na propagandowy. Wszystko to sprawia, że humor, którego w książce nie brak, staje się przycięzki w odbiorze i czytelny raczej dla dorosłych czytelników.


Tina Oziewicz pokazała swój talent narracyjny i językowy w wydanym przez kilku laty zbiorze świetnych, metaforycznych, pięknych w swej prostocie opowiadań "O wiadukcie kolejowym, który chciał zostać mostem nad rzeką i inne bajki".  Mam wrażenie, że "Powidokom" właśnie brakuje prostoty.

Trudno przetłumaczyć na język literatury "Czystą sztukę", która uciekała od narracyjności malarstwa.
Strzemiński nie chciał (przynajmniej początkowo), aby obrazy "opowiadano". Tinie Oziewicz pozostała więc konieczność odtworzenia "aury", oddania "klimatu" powidoków.

Jeszcze trudniejsze zadanie stanęło przed Olą Cieślak, która musiała połączyć obraz Strzemińskiego "Powidok słońca" (wykorzystywany jako motyw przewodni ilustracji) i dość "ludzkie" motywy oraz "człowieczeństwo" bohaterów opowiadania - promieni słonecznych.




Oli Cieślak, udało się, pozostając w kręgu swej niegrzecznej stylistyki i "rozbrykanej", rozpoznawalnej kreski, połączyć świat opowiadania i estetykę Strzemińskiego.

W samej narracji dominuje naczelna, dość oczywista, idea - współczesna sztuka nie daje jasnych i przewidywalnych odpowiedzi. Może wywołać przeróżne interpretacje. Podobnie jak i we współczesnym  życiu nie ma monopoolu na jedną słuszną ścieżkę "kariery zawodowej" - bo "jest mnóstwo nieautoryzowanych oświetleń".



"Był taki malarz, który interesował się tym, jak to jest, że człowiek widzi, i dlaczego widzi to, co widzi, w taki, a nie inny sposób. Badała, jako oko reaguje na światło. On żył w mrocznych czasach i dlatego chciał namalować ślad po blasku słońca, na wypadek, gdyby słońca zabrakło. I właśnie wtedy, gdy stanął przy sztalugach z pędzlem w dłoni i spojrzał na słońce odbite w szybie, i zamknął oczy, i zobaczył pod powiekami niesamowity powidok, i zaczął malować, wtedy namalował ... ich. Portret zbiorowy absolwentów kursu na powidoki z 1945 roku, wśród których byli też mój dziadek i babcia. To oni odbili się od szyby, wszyscy razem, całą grupą."


Zagubił się jednak w tym wszystkim sam obraz, który spodziewałam się spotkać "w centrum" narracji (przynajmniej na to nastawiły mnie informacje wydawnictwa, wywiady z autorkami i Ewą Stiasny z "Dwóch sióstr"). W książce odnajdziemy dość skrupulatne  wyjaśnienia teorii powidoków, krótką opowieść Dżo o samym obrazie Strzemińskiego "Powidok słońca", jednak przed sam obraz promienie nie dotrą...


"Powidoki" Tiny Oziewicz miały być "dowcipnym nawiązaniem do twórczości Władysława Strzemińskiego" (z noty na okładce). Stały się jednak same powidokiem - rozumianym jako metafora. Rezultatem patrzenia na obraz i zapisem tego, co ukazało się "pod powiekami" autorki.
Starała się ona wkroczyć w świat Strzemińskiego i w jakiś sposób pokazać go młodemu czytelnikowi, co dało w efekcie dość autonomiczną narrację. Główna wymowa, w sumie dość skomplikowanego, opowiadania Tiny Oziewicz związana jest jednak bardziej z postulatem równouprawnienia różnych interpretacji sztuki niż z samym malarstwem Strzemińskiego.



Pragnąc poznać twórczość Strzemińskiego, który w Łodzi jest niemal ikoną, dotarliśmy z "Powidokami" Tiny Oziewicz na wystawę do ms2 (nowa przestrzeń Muzeum Sztuki w Łodzi, z siedzibą w sąsiedztwie Manufaktury) "Powidoki życia. Władysław Strzemiński i prawa dla sztuki".
Niestety, ms2, nie jest przychylne dzieciom, więc oglądanie wystawy było większym stresem niż przyjemnością. Posiadaczom "ustatkowanych" dzieci wystawę polecam, koniecznie z mapką!


"Powidoki. Książka inspirowana obrazem Władysława Strzemińskiego Powidok słońca" Tina Oziewicz, ilustracje i opracowanie graficzne Ola Cieślak. Wydawnictwo "Dwie siostry", Warszawa 2010.

Brak komentarzy: