27 marca 2016

Dopóki niebo nie płacze


Nie bez przyczyny w Wielką Niedzielę.



Koniec zimy, z kiełkującą wiosną. Potem wiosna, lato. Jesień…  Od: Lublin tak srebrny/twe baśnie mi przypomina, po zatopiony we mgle sosnowy las. Od sceny, na której pojawiają się pierwsi aktorzy rozsuwający kotary z widokiem na lubelski zamek, po przestrzeń natury.  I fotografie, które jak orzekła córka, są smutne (w przeciwieństwie do tego co następuje po nich).  Dziwne, skoro  duża część patrzących na nas ma uśmiech na twarzach. Wiersze dla dzieci Czechowicza. I Ilustracje, senne i oniryczne.

„Dopóki niebo nie płacze”. Nowa książka Iwony Chmielewskiej.  Kiedy zobaczycie te fotografie odnalezione podczas nie tak dawnego remontu kamienicy, zrozumiecie dlaczego musiała powstać ta książka.

Najpierw zobaczyłam setki portretów – cudem odnaleziony w Lublinie skarb. Mieszkańcy żydowskiej dzielnicy, przez tyle lat ukryci, darowali nam współczesnym swoje spojrzenia z czasów, gdy nie przeczuwali jeszcze losu, który ich czekał.
Te spojrzenia czegoś się domagały, nie dawały mi spokoju. Jeszcze bezpieczni, otoczeni bliskimi, pełni szlachetnego skupienia ludzie, prosili, by ich ożywić i dodać im barw. Domagali się szczególnej czułości i opowieści, która niosłaby pamięć dalej. Ale nie chcieli słów pełnych grozy, woleli opowieść o życiu.
Znalazłam więc dla nich wiersze, proste i pełne ciepła. 



Niech nie zmyli Was, że ta „scena pamięci” powstała „tak po prostu”. Cud tej książki to konfrontowanie realności, której nie znamy, uchwyconej na fotografii, ze słowem otwierającym  się na nieznane dotąd przestrzenie.  Przepiękne portrety, znacznie większe niż w oryginale i wiersze, które powstały prawie w tym samym czasie. Zestawienie zwykłego świata, uchwyconego jednak w jakimś odświętnym momencie z poezją. Z niby nie znaczącym słowem, „zabawą” dla dzieci. Muzyczną wyliczanką, zagadką, kołysanką…

Moc książki Iwony Chmielewskiej to wiara w człowieka. W spotkanie. W zaangażowanie czytelnika. Otwarte drzwi i szacunek dla wiedzy, z którą przychodzi. Dla wrażliwości. Jeśli tego zabraknie, być może zastaniesz drzwi zamknięte. Co zobaczysz w hipnotyzujących portretach zestawionych z wierszami Czechowicza tak silnie związanego z Lublinem? Co zobaczysz dalej?

W „Dopóki niebo nie płacze” mamy powtarzający się rytm wtórujący muzyczności poezji  Czechowicza: odnalezione, czarno-białe  zdjęcie, wiersz i ilustracja łącząca pojawiające się na portrecie osoby z tym, czego dotyka słowo.

Czechowicz, związany z ludowością, wierzy, że język może mieć sprawczą, można uczynić z niego zaklęcie. Tą samą wiarę powtarza Iwona Chmielewska. Obdarza swych bohaterów nie tylko wymyśloną sceną „z życia”, ale całym zapleczem symboli, znaków i alegorii – posagu na nowe „życie”. I jednocześnie odwraca (?) porządek Czechowicza: ten twórca zakorzeniony w prowincji, rozpięty był pomiędzy wiarą w idyllę dzieciństwa  a przeczuciem naciągającej grozy i zagłady. W książce „Dopóki niebo nie płacze” mamy próbę zaklęcia śmierci  i Katastrofy. Choć na chwilę, na karcie książki.

Na odnalezionych fotografiach w ogromnej większości są dzieci. Kadry zapadające w pamięć. Uchwycone drobne okruchy codzienności. Rodziny, rodzeństwa, matki, ojcowie. Konkretni ludzie. Czasem roześmiani, czasem przyłapani z bojaźnią w oczach, trzepotem serca.  To wielki dar dla wszystkich, których życie i śmierć ma się zmieścić w słowie „wojna” i „zagłada”. One są bezimienne. Czy za słowem Holocaust stoją jakieś twarze?





Patrząc w oczy ludziom na odnalezionych fotografiach, w oczy cząstce miasta, którego już nie ma, mamy okazję pomyśleć, że  (każda)  wojna  to imiona, historie, przyłapany uśmiech, rozpuszczone włosy, tulone dziecko, uścisk dłoni. Zło odbiera nam – nas. Wymazuje imiona,  opowieści, drobne codzienne szczęścia i smutki. Ale to groza naszej, dorosłej wiedzy.  Świadomości jaki los czeka portretowanych bohaterów  polsko-żydowskiego miasta za chwilę. Nigdzie nie wypowiedziany w książce.

Wszystko co sprawia, że płaczę, to  wiedza, którą wnoszę jak odbiorca do tej książki. Fragmenty podręcznikowej historii dostają twarz konkretnych dzieci, kobiet i mężczyzn.




Moja ulubiona. Ta,  do której wracam z czułością. Krucha i delikatna dziewczynka, przyłapana na fotografii ze strachem i tremą. Ostrożna, przycupnęła na chwilę, ledwo dotykając stolika. Wiersz Czechowicza dzieli się zachwytem cudem kina. A kolejna strona, jak powiedziała córka, przynosi jej pokój, taki jaki chciałaby mieć… z drzewkiem pomarańczowym w prezencie, zapewniającym pomyślność i szczęście. A do tego jeszcze cud lewitacji. Jak z „fabryki snów”. Oprócz symboliki słonecznych pomarańczy mamy jeszcze jednego znaczącego bohatera „nowego domu”: liska. Wzgardzony w kulturze europejskiej, utożsamiany z przebiegłością, przypomina o sile instynktu. W symbolice onirycznej staje się przewodnikiem dusz, przypominając , że "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" (jak zdradził Małemu Księciu). Jest jednym z kilku solarnych zwierząt pojawiających się w tej książce. Potomek Słońca, niesie ze sobą ognistą energię, a z nią prawość i wielką odwagę. W prezencie dla tej, która krucha i delikatna odkrywa swą moc…



„To” kroczące za Stachem… Wiersz-zagadka, powiedziała córka. Bo co to za strach? Nie chodzi przecież tylko o cień. A może raczej chodzi  o wszystko, co może kryć się w symbolice cienia… Chłopiec na pięknie i znacząco uszkodzonym  zdjęciu  dostaje chwilę beztroski „pod” a może raczej „w” letnim, błękitnym niebie…

A ciężarna kobieta o pięknych, smutnych oczach? Mama, mama, mama,/będzie syneczka kołysać sama…Ale  Zamiast żałobnej szarfy dostaje ona miękką poduszkę i tego, który pomoże wygrywać kołysanki… Pod przekwitniętymi już lipami.

Inne matka tuląca dziecko łapie pióro żarptaka z wiersza Czechowicza nieświadomie przepowiadającego przybycie „Junaków pysznych”. To ta, której przypadnie nauczyć chodzić. W jakim świecie?






Kolejne wiersze przynoszą ze sobą obrazy i sytuacje, na których możemy prześledzić  ubieranych (najczęściej) w symboliczną biel bohaterów. Ale i zmieniające się pory roku. Wieje wiatr coraz bardziej porywisty.  Wiatr historii, który sprawi, że oglądane przez nas twarze staną się obliczami nieistniejącego miasta… Pojawia się ostatnia scena i „podręcznikowy” wiersza Czechowicza „Jesień”.

(...)
Każdy zmierzch moczył deszcz,
Płakał, drżał na szybkach…
I tak ładnie mówił tatuś:
Jesień gra na skrzypkach…

Ostatnia ilustracja – późno jesienny las, osnuty mgłą. Zasłuchany, a może przeczuwający zbliżającą się grozę ojciec. Patrząca przenikliwie w Twoje i moje oczy matka. Dziecko, ufnie raczkujące, spoglądające w oczy jelonkowi. Po raz kolejny białe okrycie. I symboliczne zwierzę. Jeleń to nie tylko figura Chrystusowa,  czy jelonek pojawiający się w „Pieśni nad pieśniami”, ale i zwierzę z odnawiającym się porożem – odsyłającym do drzewa życia., przewodnik dusz i znak wieczności.

A więc jednak cud zmartwychwstania? Dar innego życia...  Przywrócenia prawa do istnienia... Białe okrycia, tkane z księżycowego światła. Spokój. Tkliwość i czułość. Szansa na odrodzenie. Na pamięć i zachwyt zwykłą, codzienną chwilą, rozpuszczonymi włosami, splecionymi dłońmi. Bunt przeciw okrucieństwu historii. NIE dla zła. Czy dwie, białe synogarlice otwierające i kończące „Dopóki niebo nie płacze” to zgodnie z oniryczną symboliką zapowiedź szczęśliwego wydarzenia? Talizman zdrowia? A może ulubiona ofiara Jahwe? Wszystko, co w Biblii wiąże się z tą symboliką?!



Dlaczego więc płaczę?

"Dopóki niebo nie płacze" Iwona Chmielewska, Józef Czechowicz, Abram Zylberberg. Wydawca: Brama Grodzka-Teatr NN, Lublin 2016

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

A dokładnie dla kogo książka? Dla dzieci? Rzeczywiście? Ogólnie jakieś straaasznie smutne to dzieciństwo sadząc po proponowanych tutaj książkach...

poza rozkładem pisze...

Tak to już jest, jak czyta się (?) wybiórczo...

Maciej Gierszewski pisze...

odnośnie synogarlic mały cytat z Pisma Świętego: "A jeżeli nie stać jej na jagnię, to weźmie dwie synogarlice lub dwa młode gołąbki: jednego na ofiarę całopalną, a drugiego na ofiarę za grzech. Kapłan zaś dokona przebłagania za nią i będzie czysta". (Kpł 12,8)

Jest to ofiara ubogich w ramach oczyszczenia kobiet po porodzie.

Anonimowy pisze...

Anonimowy do animowego... Książka rzeczywiście smutna. Ale czy mogłaby być inna, jeśli w niej mowa o utracie społeczności żydowskiej, dokładnie 1/3 mieszkańców Lublina? Kto chce chichrać się nad książką obrazkową, ten niech sięgnie po inne pozycje. Wesołych książek nie brak.