19 sierpnia 2014

Historia błękitnej planety



Nie ufam zapewnieniom o wielokrotnych nagrodach i wyliczeniom na ile języków została przetłumaczona książka. Mą czujność budzi odnalezione już na pierwszej stronie:  Nie wolno ci jednak rozumieć tych słów jako krytyki dorosłych. I to nie względu na „krytykę dorosłych” a kłujące w oczy „nie wolno ci”. Wydaje się, że nie przystoi (tym książkom, w których pokładam nadzieje), razi i doskwiera. A jednak 9-latek głodny książki „trochę przygodowej, trochę fantastycznej, ale prawdziwej”, odłożył „Historię błękitnej planety” z opinią, że o TAKĄ książkę właśnie mu chodziło.

Na krańcu kosmosu była sobie planeta. Całkiem zwyczajna, błękitna planeta. Miała obłoki, lądy i morza. Słońce i księżyc. Wiatr i trawy.  Ale jedna rzecz czyniła tę planetę wyjątkową: zamieszkiwały ją wyłącznie dzieci. (…) dzieci małe i duże, dzieci grube i chude, a niektóre z nich to nawet dziwne były, jak choćby to, które widzisz w lustrze.

Krótki opis, wprowadzający nas w błękitną planetę i szkicujący jej obraz, wiedzie nas ku mocno idyllicznym wyobrażeniom. Pobrzmiewają już na pierwszej karcie echa idei Rousseau, by potem co rusz powracać w czającej się (jednak) opozycji „stanu naturalnego” i „rozwoju cywilizacji”, natury i kultury. Jeśli jednak spodziewacie się lukrowanej sielanki, możecie poczuć się zawiedzeni.


Błękitna planeta była piękna, ale też niebezpieczna. 
Tyle dziwów i przygód na niej gościło, 
że żaden dorosły 
nie mógł tam mieszkać nie siwiejąc i nie usychając od stresu i trosk.  




Główni bohaterowie: Brimir i wojownicza Hulda są tyleż spontanicznie dobrzy, wolni i szczęśliwi, co (według naszych norm kulturowych) okrutni. Nie żywią się korzonkami, a z łatwością ogłuszają fokę kijem, drażnią dzikie zwierzęta dla frajdy i robią wszystko, także kosztem innych, by zaspokoić swe pragnienia zabawy i fajności, uwolnienia się od przymusu i obowiązków. Czy to wiara w idee zasiane przez Rousseau i jego wyznawców (także zwolenników kultu Summerhill), wiara w zachowania spontaniczne, naturalne przymioty – wolność i niezależność moralną?  A może jednak polemiczne nawiązanie?

Wolność rozumiana jako uwolnienie się od obowiązków, w opowieści  Andri Snær Magnasona to jednak skutek zachwiania równowagi. Stan wiecznej szczęśliwości i bijącego niewyczerpanie źródła młodości w sercach dzieci zakłóciła przygoda, której nikt nigdy się nie spodziewał.  Wszystko zaczęło się od spadającej gwiazdy. Asteroidy, komety, a może to była rakieta? Na Czarnej Plaży wylądował kosmiczny potwór. Wielki i czarny, zapewne wyrywający serca dzieci i pożerający je żując wiele, wiele razy.

Tak wyobrażają go sobie Brimir i Hulda. Jednak „potwór”  wygląda jak przerośnięte dziecko w kwiaciastej koszuli i szortach, z łysiną na głowie i wdzięcznym (znaczącym) imieniem Czaruś. Fajniasty, najbardziej kulowy facet na świecie. Spełniacz marzeń.  Ląduje na błękitnej planecie by oczarować i rozbawić mieszkające tam dzieci.





­–  Macie wyjątkowe szczęście, zostaliście wybrani, bo oto mam zaszczyt 
przedstawić wam
specjalną ofertę promocyjną – zawołał Czaruś. 
– Spełnię wasze najskrytsze marzenia.

Brzmi znajomo, prawda? Bo kolejne zakręty „Historii błękitnej planety”  to i diagnoza współczesności, i krytyka obligatoryjnego „szczęścia”, „spełniania każdej zachcianki” i tego, „że jesteś tego warta/warty”. Szyderstwo ze złudnej wiary w to, że wszystko da się kupić. Coraz bardziej infantylnych dorosłych, dzieci wychowywanych w przekonaniu, że ich frajda jest najważniejsza. Krytyka mechanizmów opacznie rozumianej demokracji (jako prawa większości), tanich, charytatywnych zrywów dla uspokojenia swych wyrzutów sumienia, zasysania dóbr świata i niszczenia natury dla niezaspokojonej żądzy i przymusu „fajniej i fajniej”.

– Czy wam się zdaje, że znacie cały świat? Istnieją piękniejsze motyle. 
Ja mogę pokazać wam rzeczy, które są o wiele piękniejsze i fajniejsze 
po wyjątkowo okazyjnej cenie z rabatem i na wyprzedaży!

Tak, wszystko ma swoją cenę. A bohaterowie tej powieści utkanej z okruchów diagnozujących stan współczesności,  dostrzegają to bardzo powoli. Przebyć muszą drogę, by zdiagnozować swój stan i próbować uleczyć świat. A także, co nie jest prostym zadaniem, przekonać innych do swojej prawdy. Bo do kogo należy słońce? Kto powinien (i zechce) przyjąć  odpowiedzialność za świat? „Historia błękitne planety” nie daje łatwych i prostych odpowiedzi. Super Czaruś odgrywa przy tym istotną rolę. Podobnie jak i „niewyczerpane” źródło młodości. Fabuła (nieco zbyt) mocno lawirująca pomiędzy pomysłami, które mają zbudować możliwie najszerszą, metaforyczną, panoramę współczesności prowadzi ku „pozytywnemu” zakończeniu. Ale smutek pozostaje.

Dzieci patrzyły ze smutkiem na przybysza z kosmosu. Bak statku kosmicznego był prawie pełny.
– I wykorzystasz naszą młodość jak benzynę czy pieniądze?
– Zostawisz nas tutaj takich starych i siwych?
(…)
– Nie możemy oddać ci ostatnich kropli! – krzyczały dzieci.
 – Lepiej umrzeć, niż mieć serce z kamienia.
Decyzja należy do was. – powiedział Super-Czaruś.


"Historia błękitnej planety" Andri Snær Magnason, ilustracje:  Aslaug Jonsdottir, przełożył: Jacek Gondek. Wydawnictwo EneDueRabe, 2014

W Gdańskim Teatrze Miniatura powstał spektakl oparty na powieści,  który był częścią większego, intrygującego projektu, "Islandia w Miniaturze". Polecam do obejrzenia, i refleksji, także ze (starszymi) dziecmi: "Pułapki rozwoju"

1 komentarz:

steff/ciociacesia pisze...

ale czemu Jonsdottir? Jónsdóttir! i nawet czyta sie tak samo jak u nas