13 lutego 2011

"Co krasnale mają w nosie"



I nie chodzi tu bynajmniej o ewentualnie owłosienie...




Książka Doroty Matloch (tekst) i Agaty Juszczak (ilustracje),  w opracowaniu graficznym i typograficznym - agencji bigdesign.pl to zwariowana, absurdalna, momentami prześmiewcza w swych pomysłach narracja próbująca dogonić "prawdę" o świecie krasnali. Zadaję sobie tylko pytanie - czy ona jest dla dzieci? Tych mniejszych rzecz jasna, bo to, że jest dla tych, którzy pielęgnują dziecko w sobie nie ulega dyskusji.



Czy zastanawialiście się nad tym, co krasnale mają w nosie? Bo według mnie, są to stworzenia, które właśnie sens mają w nosie. Udowadnia to na każdym kroku powichrowana realizacja pomysłu na przekorną "księgę o krasnalach". Widząc zapowiedź tej książki zaczęłam się zastanawiać po co na rynku kolejna pozycja o tych intrygujących bajkowych stworzeniach? Co wniesie nowego? Okazało się, że duet autorek pragnie oddać im chyba  to, co odebrały krasnoludkom wszystkie ich bajkowe wizje - odrobinę szaleństwa. Przy okazji, a może przede wszystkim stworzyły książkę - parodię wszelkich "Wielkich ksiąg krasnali". W dodatku - prześmiewczą wobec naszego, ludzkiego świata, bo okazało się, że nie da się uciec od takich porównań. 



Okazuje się, że krasnale mają swoje matki i ojców, bo jak głosi ich stare porzekadło " Kurrrdegrantrik!" (Człowiekowi  z lewej dziurki od nosa nie wypadłem). Krasnalowe mamy znoszą swoją ciąże na ludzki sposób, a może jest odwrotnie? Na całe szczęście nasza ciąża trwa zdecydowanie krócej, bo krasnale rodzą się po prawie dwóch latach ciąży. 

Ich świat ma swoje innowacje, których można zazdrościć: Przychodzą na świat ubrane w specjalne śpioszki, zwane majtalami, i z małą grzechotką w rączce. Dziewczynki z fioletową, chłopcy z zieloną. Nikogo nie dziwi fakt, że od razu potrafią płynnie mówić w dwóch językach i same sobie nadają imiona. Godnym pozazdroszczenia jest nie tylko fakt, że majtale (rodzaj śpioszków) wcale się nie brudzą, ale i to, że krasnoludki zdają się omijać prawa fizjologii (łazienkę krasnale odwiedzają raz w tygodniu i to tylko wyłącznie po to, aby namoczyć w wannie odciski na stopach).

Płcie odróżnić można nie tylko po kolorze grzechotki, okazuje się, że patryjarchat nie jest obcy i kulturze krasnoludków. Trudno tu nie dostrzec ironii wobec świata ludzkiego








Delikatną sprawą jest wygląd krasnali, bo oczywiście to obowiązkowy punkt w każdej szanującej się książce o nich. A zajmują się podobno tym tylko ci, którzy nie wierzą w istnienie krasnoludków. W książce Doroty Matloch i Agaty Juszczak nie zabrakło jednak wielu szczegółów. Warto zapamiętać, że  po pierwsze - nie wolno ich mylić ze skrzatami leśnymi, po drugie - niezwykle delikatną kwestią jest ich wzrost, długa broda i imponujące wąsy.

Nikt nie będzie się podszywał pod krasnoludka! - to niepodległościowe hasło stało się nieomal hymnem narodowym podczas historycznej potyczki ze skrzatami leśnymi* (...)

* skrzaty, jak wiadomo, z krasnoludkami mają tylko wspólny wzrost. 
Nie dorównują im za pod żadnym innym względem. 
Krasnoludki są ładniejsze, mądrzejsze, lepiej plują w dal i lubią pomagać.

Ważnym elementem każdego szanującego się krasnala jest nakrycie głowy. Każdy z nich ma siedem czapek, większość oczywiście w kolorze czerwonym. Są ona nawet przytwierdzane do głowy klejem w przypadku silnych wiatrów, bo posiadanie czapki to sprawa godności krasnoludka. 




Jak wspominałam, delikatną kwestią jest sprawa zarostu, bo od niedawna posiadanie brody lub jej golenie odróżnia właśnie Panią Krasnalową od Pana Krasnala. W czasie kiedy obie płcie były brodate opracowano bardzo użyteczne hasło:
"Lofturden or kridermok?"
(Sikasz na stojąco czy na siedząco?)

Kobiety jednak z ulgą pozbyły się zarostu, a obecnie krasnalowe różnią się od swych mężczyzn tężyzną fizyczną (są znacznie silniejsze), odwodem w pasie, no i mocniej walą szyszkami do celu... 


Autorki w swej "monografii" nie pominęły także sprawy upodobań Pań Krasnalowych, okazało się, że nie odbiegają  one od stereotypowego obrazu kobiety - lubią błyskotki i strojne szaty. 
Poruszony zostaje problem wieku krasnali, choć to sprawa może być wielce nieprzyjemna w skutkach (zwłaszcza ze względu na obsesję krasnali rodzaju męskiego, bo panie krasnale żyją z reguły pełną piersią, nie bacząc na wiek) , problem dojrzałości małżeńskiej (to kwestia sporna, niektóre osobniki nigdy nie dojrzewają do pewnych zobowiązań i wszyscy szczerze współczują ich przyszłym małżonkom). 

Książkę zamyka obszerne i dość szczegółowe omówienia tego, gdzie mieszkają krasnale, jak wyglądają ich domostwa i jakie panują w nich zwyczaje.






Można by cytować wiele zwariowanych, lekko absurdalnych pomysłów na to, jak urządzony jest świat krasnali. Jednak tym wszystkim wydaje się rządzić jedna reguła - ta kraina jest skrojona przez autorki na miarę świata ludzkiego, postawiona "na głowie", tak aby przez te dziwaczne zachowania można było się pośmiać z samych siebie. 
"Co krasnale mają w nosie" to także powichrowana realizacja pomysłu na przekorną, ironiczną, absurdalną "wielką księgę krasnali". Podkreśla to  momentami niemal szalona, zwariowana w całym bogactwie typografia i oprawa graficzna, która w dużym stopniu "buduje" tę książkę. Nie zawsze udało się połączyć to zamierzone szaleństwo z czytelnością, w brakowym bogactwie pomysłów zabrakło momentami umiaru...

"Co krasnale mają  w nosie" przypomina mi  dziecięcą zabawę, którą można by nazwać "opowiedz najgłupszą bzdurkę". Czy można wymagać od gry "w purnonensy" sensu? Nie wiem, ale podejrzewam, że krasnale mają w nosie właśnie SENS. 

Można tę księżkę potraktować jak zabawę.  Można ją potraktować jako  prześmiewcze i zupełnie nie-serio potraktowanie  tematu, grę ze stereotypami. I niekoniecznie w tej grze chcą brać dzieci... Podejrzewam, że o wiele chętniej przyłączyliby się do niej dorośli, bo to gra czytelniejsza właśnie dla nich.



"Co krasnale mają w nosie" Dorota Motloch, il. Agata Juszczak. Wydawnictwo Hokus-Pokus, Warszawa 2010.

Brak komentarzy: