10 lutego 2011
"Witaj, córeczko!"
"Witaj, córeczko!" to historia adopcji "dużej" dziewczynki, wychowanki Domu Dziecka. Swoisty pamiętnik - opis przeżyć, jakie towarzyszą dziecku świadomemu swej sytuacji, obarczonemu róznymi doświadczeniami i z wiedzą, że "świat" jest niekonieczne dobry z natury.
Marta to dziewczynka prawie-nastolatka. Dom Dziecka, swoje koleżanki, wychowawczynie - "ciocie" traktuje jako dom czy przewidywalny i prawie bezpieczny świat. Jest także świadoma swej sytuacji i jest to wiedza dość gorzka i ironiczna - chętni do adopcji dziecka w jej wieku to jak wygrany los na loterii - powinna więc z wdzięcznością przyjąć tę szansę. Ona jednak z całą brutalnością odsłania prawdę o sytuacji swej przyszłej rodziny - jej przyszli rodzice są po prostu "za starzy" na to, aby mieć szansę na adopcję młodszego dziecka. I nikt nie rozwiewa tutaj jej założenia. Adopcja nie jest więc w oczach głównej bohaterki jakimś nieziemskim szczęściem. To raczej zachwianie jej przewidywalnego świata.
Marta opisuje swoje pierwsze kroki w nowej rodzinie, reakcję otoczenia jako trudny i momentami bolesny proces.Z drugiej strony, dzieląc się swymi obawami, podejrzeniami, że jest wzięta "tylko na chwilę" i zaraz zostanie oddana do Domu Dziecka, kreśli portret dziecka poranionego, zawiedzionego (matka odsiaduje wyrok, porzuciła ją), obawiającego się zaangażowania emocjonalnego i zawodu. Marta miota się od poczucia, że powinna cieszyć się chwilą i tym, czego nie miała dotychczas a gorzkim dystansem powodowanym strachem przez zranieniem.
"Witaj, córeczko!" przypomina mi hipotetyczną "dorosłą wersję" "Jeża" Katarzyny Kotowskiej (przejmująca w smutku i pięknie książka, metaforyczna opowieść o adopcji małego dziecka). Jednak narracja Ireny Landau jest dużo mniej poruszająca od książki Kotowskiej.
Marta relacjonując swoją sytuację ma kreślić swój portret. Jest dziewczynką świadomą swej sytuacji, gorzkich nieraz prawd i tego jaki odcień mają jej uczucia. Przygląda się sobie i jednocześnie - innym. Niekiedy w ironiczny, pełen dystansu sposób, niekiedy - pozwalajac sobie na bliskość.
"Witaj, córeczko!" pomimo starań o to, aby pokazać różne odcienie adopcji wydaje mi się książką trochę archaiczną i "papierową"- forma pamiętnika zobowiązuje, aby język narratorki był językiem dzisiejszych dziesięcio czy dwunastolatków, tymczasem pojawiają się sformułowania, których nigdy byśmy od nich nie usłyszeli. Brak jest współczesnych realiów, Marta pomimo swojej wewnętrznej buńczuczności jest nader grzeczna, podobnie jak i jej język.
Fabuła zmierzająca do niespodziewanego odkrycia brata Marty wydaje się nieco nieprawdopodbna, a happy end w finale - nader optymistyczną i "przygładzoną" wizją adopcji.
Razi mnie niestaranna, byle jaka okładka z il. Elżbiety Kidackiej. Nie zachęca do sięgnięcia po książkę ani nie sugeruje jakiejś głębi tego utworu.
Język w "Witaj, córeczko!" do tego stopnia wydał mi się nie dziesiejszy, że zaczęłam sprawdzać czy jest wznowienie książki sprzed 20 lat. Tak może napisałaby pamiętnik ówczesna dziesięciolatka, ale nie ta, która wychowywała się w "bidulu" na poczatku XXI wieku!
Książka Ireny Landau otrzymała nominację IBBY do nagrody literackiej Książka Roku 2010, więc jednak została napisana (jak sądzę) niedawno. Jury zwróciło uwagę na jej walory - mnie jednak nie przekonuje uładzony język, który ma oddać burzę emocji, która odbywa się w adpotowanym dziecku.
Jeśli książka ma przekonać o całym skomplikowany procesie, który zachodzi w dziecku obarczonym różnymi doświadczeniami (także tymi z Domu Dziecka, które właściwie pominęła autorka) to zdecydowanie brakuje jej siły przekazu i środków oddziaływania. Bo współczesnej dziesięcio czy dwunastoletniej "już prawie dziewczynie" trudno będzie odnaleźć tam siebie.
Irena Landau "Witaj córeczko", wyd. Literatura, Łódź 2010.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Książkę warto polecić ze względu na trudny temat, jakim jest adopcja, ale niestety nie ze względu na jakość wydania. Uderzyła mnie w niej OGROMNA niestaranność językowa. Autorka wraz z zespołem redakcyjnym wybitnie się nie postarali, czego efektem jest mylenie imion, a nawet nazwisk bohaterów.
Czytając ją córce, musiałam bardzo uważać, by poprawiać owe błędy.
Pozdrawiam serdecznie :)
A ja nie wychwyciłam tych pomyłek :)
Błędów też nie znalazłam, ale język wydał mi się mocno niedzisiejszy.
Książka podejmuje ważny temat, dużo tutaj zrozumienia dla uczuć głównej bohaterki, ale sposób przedstawienia jej rozterek jakoś do mnie nie trafił.
Dużo bardziej poruszająca (przynajmniej dla dorosłych) jest lakoniczny i metaforyczny "Jeż" Kotowskiej.Polecam!
I pozdrawiam :)
Prześlij komentarz